Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

piątek, 20 grudnia 2013

Baju baju na kodeinowym haju

W Holandii prościej o narkotyk na receptę niż o antybiotyk. Miesiąc łażenia z przeziębieniem skończył się tym, że zostałam zawleczona do lekarza. Facet umówił wizytę, załadował mnie w samochód i znając moją niechęć do służby zdrowia, ze szczególnym uwzględnieniem holenderskiej nawet wlazł ze mną do gabinetu słusznie przewidując, że z pierwszego piętra to mogę ewakuować się oknem.
Osłuchali, obadali, zajrzeli do gardła i na kaszel starego gruźlika uraczyli kodeiną (a tu niespodzianka, bo liczyłam na przysłowiowy już paracetamol). A ta z kolei zafundowała mi wycieczkę pt. out of life. Słodkie stwierdzenie, że pacjent może być senny okazało się eufemizmem miesiąca. Pacjent zapadł w sen jako ten niedźwiedź skrzyżowany z susłem. Próba dojścia do toalety po pierwszej tabletce przypominała balansowanie pijanego na linie z obijaniem się o meble, ściany i własne nogi. Fajnie. Dzienna dawka tabletek - sztuk dwie zagwarantowała mi sen błogi na jakieś 22 godziny. Fajnie.
W ten oto sposób pokochałam holenderski system zdrowotny. Na kaszel to mi nie bardzo pomogło, ale co się wyspałam to moje :)
Stąd ta cisza wywołana kondensacją pracy i przeziębienia, a potem kuracją wyłączającą z życia. Nie to, że do Was nie zaglądam. Czasem nawet próbowałam napisać jakiś komentarz, ale w połowie zasypiałam, albo łapałam się za głowę jak zobaczyłam co stworzyłam vide "terż". To teraz zapewne nastąpi wylew arcyciekawych słów kluczowych ;)

Wkrótce znowu zniknę, bo jadę po Polandii na święta. Rany, jak ja nienawidzę świąt. Tak, dobrze widzicie.
Jestem odszczepieńcem. Nie lubię świąt. Co więcej  nigdy ich nie lubiłam. No może jako dziecko. Małe dziecko, a i to dopóki nie odkryłam, że tzw. święty mikołaj to lipa i nie dostrzegłam zmęczenia matki wywołanego świątecznym szałem przygotowań i zdobywania wszystkich produktów.  Kołowrót sprzątania, pieczenia, gotowania, przygotowywanie pierdółek-ozdóbek i obwieszanie tym domu z kulminacyjnym punktem strojenia choinki, po to by wkrótce znowu to cholerstwo mozolnie zdejmować, lokować do pudeł i wlec do piwnicy.
Szukanie prezentów, poprzedzone waleniem głową w ścianę "co kupić w tym roku"? Katorga wigilii z rybami, których nie lubię i obowiązkiem spróbowania ich w ramach tradycji - starej i nie świeckeij. Wszelkie wigilie w pracy i innych miejscach społeczno-zawodowych z hipokrytycznymi życzeniami - dziś jest wigilia, nawet ja mówię ludzkim głosem i życzę wszystkiego najlepszego. Jutro poderżnę ci gardło i przemodeluję życiorys.

A potem nuda świąt. Jedzenie, telewizja, wizyty rodzinne. Szklana pułapka w pierwszy dzień świąt. Kevin w Nowym Yorku w drugi... Schematy i rutyna. Bezpieczna, ale nudna powtarzalność. I ten mój kompletny brak zrozumienia ekscytacji całym tym cyrkiem (tu pomijam aspekt religijny, który i tak w większości domów plasuje się co najwyżej na drugim miejscu).
Najchętniej schowałabym się w szafie i dała wyciągnąć dopiero 2 stycznia, bo sylwester i  świętowanie nowego roku, który nie wiedzieć czemu a priori ma być lepszy, jakoś do mnie również nie przemawia.
U siebie nie kupuję choinki, nie produkuję świątecznych durnostojków i kurzołapów, pierniczki piekę jak mnie najdzie, bo lubię a nie dlatego, że to święta. Tak samo z makowcem, który piekę sobie we wrześniu, bo kto mi zabroni? 
 Tak. Jestem odszczepieńcem. Na szczęście ostatnio odkryłam, że nie jestem jedyna. Świrusy tego świata łączmy się.

Mimo wszystko, nudnie i banalnie życzę Wam zdrowych, spokojnych i radosnych Świąt oraz wszelkiej pomyślności i kreatywności w Nowym 2014 Roku.



P.S.1 Z uwagi na stan upojenia narkotykowego za błędy odpowiedzialności nie ponosi się :D

P.S.2 Uszytych nowych rzeczy trochę się nazbierało, więc wystąpią w ramach noworocznego  postanowienia pokazywania uszytków bez względu na światło i okoliczności ;) Profesjonalnie nie będzie, ale za to jak śmiesznie :)

wtorek, 3 grudnia 2013

słowa kluczowe - part 8

  • zasuploną bluzkę - mieczem ją Mieciu, mieczem, jak węzeł gordyjski...
  •  sukienka pensjonarka z burdy - to pewnie dla zrównoważenia tego obciągania z poprzednich słówek
  • coś paczlorku
  • cos paczłork
  • bluzki paczlorki - dobrze, że nie potworki  
  • rybka wykrój - jak na złotą, to i ja poproszę :) 
  • pisownia słowa marchewka - marchefka?? ;)

Jak widać paczłorki zdominowały listopad. Nie wiedzieć czemu, widać logika wyszukiwarek na pstrym (paczłorkowo) koniu jeździ ;)


poniedziałek, 18 listopada 2013

From Holland with love - śmieszno i straszno czyli jak zostałam protestantką.

Dwie polskie kumoszki jazgoczą przy sąsiednim stole. Jazgoczą tak, że własnych myśli nie słychać. Nie mam wyboru, nie chcem, ale muszem ich słuchać.
W ten oto sposób wciskają mi się w mózg skrawki takiej oto dyskusji:
-  A ci Holendrzy to mają ramadan? - zastanawia się Fretka.
- Aaaaaaaaa jaaaaaaaaaaaaa nieeeeeeeeeeeee wieeeeeeeeeeeem - odwrzaskuje kierowniczka obozu blonda Jolanda.
- Eeeeee nie, ramadan to koran - odpowiada sobie sama Fretka.
Tu trzymamy wówczas przeze mnie w ręku przedmiot, ląduje na podłodze i w ferworze zbierania osprzętu umyka mi dalsza część tej pouczającej pogawędki. Może i lepiej, bo na moim plastycznym ryju od razu widać wszelkie emocje. Twarzy pokerzysty to ja nie mam niestety.
Kiedy z lekka ja i pudełko dochodzimy do siebie słyszę za swoimi plecami:
- A te protestanty to kto? - odwracam się i widzę Fretkę taksującą mnie wzrokiem.
- Sprawdza mnie - przebiega mi przez głowę myśl absurdalna. Lico mi blednie. Głupio by było skompromitować się niepełną informacją, a ja nie wiem o KTÓRYCH protestantów jej chodzi. Luteranów, Kalwinistów, Baptystów?
- A ty wiesz kto to są protestanci? - do Fretki dołączyła blonda Jolanda.
Przy tak zmasowanym ataku moje szare komórki z lekka zielenieją.
- Chrześcijanie - zaczynam bezpiecznie.
- Nooooooooooooooo coooooo tyyyyyyyyyyy gadasz???  - obie wpatrują się we mnie jakby  chciały mnie przybić wzrokiem do stołu niczym Luter tezy do drzwi kościoła. Przez  głowę przemyka mi myśl, że może cuś pokręciłam. Zaczynam więc myśleć na głos:
- Zaczęło się od reformacji... a dokładniej to od  Lutra w XVI wieku...  I na tym wywód kończę, bo moje audytorium z przerażaniem w oczach ucieka do swojego stołu i pudełek.

Bo proszę państwa, protestanci, jakbyście nie wiedzieli, to ci co protestują.
Zatem ja, protestantka przeciw głupocie i nieuctwu serdecznie protestuję.


niedziela, 17 listopada 2013

From Holland with love - dziwolągi

Obecne miejsce pracy i element, w tym również upośledzony umysłowo (serio, serio, firma zatrudnia także niepełnosprawnych) przewalający się tam masowo stanowią dla mnie nieustanne źródło refleksji i zdumienia. 

A co mnie  dziwi w towarzystwie, na które jestem skazana?  Przede wszystkim zaawansowany prymitywizm życiowy. Do szczęścia po wypłacie wystarczy im drink/piwo/wino. Słuchałam ich rzewnych wspominków o imprezach w polskim barze do rana, piciu na umór, spaniu gdzieś na stole czy podłodze, a rano wprost z baru wędrówce do pracy. Słucham... i nie rozumiem.

Jedna z dam, tych dobrze zorganizowanych i radzących sobie (vide anegdota z postu słowa kluczowe part 7) afiszowała się ostatnio piersiówką na przerwie. Może w ten sposób musi odreagować swe szczęśliwe pożycie. Swoją drogą białogłowa owa ruszyła za porywem serca (czy może innej części ciała) do swego holenderskiego wybranka zostawiając dziecko w Polsce.
Odważna niewiasta, bo na tą eskapadę ruszyła bez znajomości żadnego języka, chyba, że pojedyncze dukane słowa po niemiecku wystarczają na sex wycieczkę. I pomyśleć, że taka sprzątaczko-prostytutka ma lepszy status społeczny na okoliczność posiadania MENSZCZYZNY i śmie patrzeć na mnie z góry.   A może się mylę? Może wielka miłość nie potrzebuje słów?  Potrzebuje tylko mopa do sprzątania i wystarczająco długiego łańcucha miedzy kuchnią a łóżkiem.  No i laptopa z tłumaczem google, żeby wiedziała co ma zrobić. W ramach spaceru może sobie wielka miłość, zaopatrzona w ww. piersiówkę pozwiedzać zakład pracy.

Choć podejrzewam, że ja dla nich jestem jeszcze większym dziwolągiem, bo:
- mówię szyfrem, znaczy się  konstrukcjami ze zdań złożonych. W aktach złośliwości nawet wielokrotnie,
- używam słów niezrozumiałych i być może obraźliwych np. sarkazm, infantylizm, impresjonizm.
- mówię - "słucham?" zamiast - "cooooooooooooooo?"
- czytam książkę i to jeszcze po angielsku,
- nie piję w drodze powrotnej z pracy, ani przed ani w trakcie...

O żesz kurwa... dziwna jestem. 

wtorek, 5 listopada 2013

Monday, bloody monday

Słodki poniedziałek. Wracam do domu po pracy zrąbana jak ruski czołg. Ruski czołg tuż przed złomowaniem. Zaczyna mi się jakaś grypa wykluwać. Coś się ostatnio za bardzo chwaliłam, że choróbska się mnie nie imają.
Franek wita mnie jak zwykle. Tyle, że wolniej niż zwykle. Pewnie zaspana, myślę sobie. Oględziny i więcej światła ukazują mi zakrwawiony nos, głowę i łapy. Franek fighter. Normalka. Bliższa lustracja nie wykazuje jednak ran kłutych ani szarpanych. Ale dotykanie, głaskanie i podnoszenie ewidentnie sprawiają jej ból. Jedno oko jest ciągle otwarte. Kurwa mać. Niedobrze. Jest północ. Punkty weterynaryjne pozamykane. Ja czuję się jak Franek tyle, że nie prycham krwią. Uspokajam się, gdy Franio wolniej niż zwykle, ale wskakuje na krzesło i układa się na poduszce. Zasypia. Najwyraźniej nie ma złamań. Zaczekamy do rana.
Ja lokuję się na kanapie, na wszelki wypadek, żeby zareagować i wezwać ambulans jeśli będzie jej gorzej. Zasypiam po kilku godzinach. Po obudzeniu czuję się tak jakbym przeszła cały szlak bojowy za tym ruskim czołgiem. Względnie miała z nim bliskie spotkania trzeciego stopnia. Ładuję Franka do transportera i jedziemy do weta. Nie czekamy, personel miły, wyposażenie - full wypas. Szkoda, że ludzi nie leczą tak jak zwierzęta. Wet oglądając obrażenia potwierdza moje obawy. Najprawdopodobniej Franka potrącił motocykl albo skuter. Oględziny, prześwietlenia, zastrzyki przeciwbólowe i krople rozkurczające do oka.  Na szczęście nic poważnego. Ale cieszyć się będę za kilka dni jak Franek całkiem wydobrzeje, a mnie wróci choć minimalna energia życiowa.
Franek u weterynarza trzęsie się jak galareta i próbuje wbić się pod moją kurtkę mimo, że nie należy do gatunku przytulaczy. Wracamy do domu i obie padamy.  Budzę się po kilku godzinach tylko po to, żeby zrobić herbatę i zapodać sobie gripex. Po czym znowu zapadam w sen. Przesypiam cały dzień budząc się tylko, żeby załadować sobie i kotu lekarstwa.
W tak zwanym międzyczasie budzi mnie pani z pracy (mam dziś wolne) z pytaniem czy mogę przyjechać do pracy "at once". Tłumaczę kobiecie-koniowi, że w moim wydaniu at once to jest minimum 1-1,5 godziny, bo samej jazdy samochodem mam 40 min. Aaaah, to ona poszuka kogoś innego. Idiotka. Szukaj. Powodzenia. Muszę zażądać  prywatnego odrzutowca od Afrojacka coby być bardziej dyspozycyjna do tej gównianej roboty.
Sił do życia nie mam, a jutro znowu trzeba do kieratu. Marzy mi się, żeby jakiś doktor  walnął mi pod skórę środek na życie znieczulający.

czwartek, 31 października 2013

Słowa kluczowe - part 7

  • oj szalala szalala 2013 - wcześniej szalała bez rocznikowo, teraz anno domini 2013 ;)
  • wykroj sowa 
  • dziwczyno lata przemina 
  • wiola obciaga 

Nie popisali się szukający w tym miesiącu. Jako akcent humorystyczny historyjka z życia wzięta.

Rozmawiają dwie idiotki na przerwie w pracy licytując się jedna przez drugą: a mój mąż zrobił..., a mój chłopak powiedział..., a mój mąż kupił mi..., a ja z moim facetem... I nagle swą uwagę skupiają na  siedzącej obok koleżance:
- A ty masz tu męża?
- Nie
- Narzeczonego??
- Nie
- Chłopaka???
- Nie
- O Boże... to jak ty sobie radzisz?

Pozostawię bez komentarza.



czwartek, 24 października 2013

Bez tytułu i bez komentarza




A tak w ogóle Bryka, wyznanie po latach - to zwinąłeś mi temat magisterki. Też chciałam pisać o Cybulskim ;)

wtorek, 22 października 2013

You can leave your hat on...

Znowu kapelusz. Na przekór miejscu pracy, okolicznościom niesprzyjającym do eleganckiego się odziewania tudzież dżdżystej pogodzie sprawiłam sobie kapelusz. Źródło - znowu McCall's jednak tym razem model C.


Alcantara została usztywniona flizeliną.  Tyle, że ta flizelina z gatunku mientkich, więc rondo malowniczo klapnęło mi twarz.  Dodatkowej flizeliny z gatunku twardzieli starczyło tylko na pół ronda. Trudno, uha ha... Też musi być. Przynajmniej front da się modelować i widoczność się poprawiła.
Muszę poszukać Buddy z mniej kanciastą głową :D
Podszewka kapelusza miała być bluzeczką vel sukienką. Materiał jest tak cienki, że nijak się na takie cele nie nadaje. Trochę szkoda.
Kapelusz szyło się, podobnie jak w pierwszym przypadku bezproblemowo. Prasuje się problemowo. Na szczęście po nałożeniu na czerep niedomagań nie widać :)

Do kapelusza dorabia się jeszcze żakiet - # 106A - Burda 8/2013.
Zdjęcie ze strony www.burda.pl

W sumie to teraz żałuję, że nie poczekałam na model 101 z Burdy 11/2013. Mówi się trudno, szyje się dalej.  Podszewka będzie taka sama jak w kapeluszu. Żakiet czeka na poduszki, które jakoś nie po drodze mi nabyć. Dobra, przyznam się, mam stracha przed jego kończeniem, bo to pierwszy żakiet jaki szyję, więc zakup poduszek traktuję jako pretekst do odwleczenia sfinalizowania dzieła, a raczej przewidywanej porażki wedle zasady Smerfa Marudy - i tak się nie uda... ;)

czwartek, 10 października 2013

From Holland with love - narodowa transwestytka

Co rusz ktoś mnie pyta, czy nie myślę o powrocie do Polski. To odpowiadam raz a dobitnie - nie myślę.  To tego raju mlekiem, miodem i łapówkami płynącego mogę wrócić jedynie w plastikowym worku.  Zatem dziś o tej mojej polskości na emigracji. 

Chyba wiem jak się czują transwestyci. Nie, nie chodzi mi o płeć. Chodzi o to poczucie wyobcowania i niemożność zmiany. Ja się czuję takim narodowościowym transwestytą. Jestem Polką. Ale to nie mój wybór. Tak wyszło. Nie czuję się Polką. Nie chcę się nią czuć. Owszem, dużo z tym krajem mnie łączy. Rodzina, znajomi, jakieś obowiązki. Ale nie tęsknię za Polską. Nie kocham mojego kraju. Powoli staje się dla mnie synonimem głupoty, brudu, zacofania, alkoholizmu, złodziejstwa i tego specyficznego  poczucia misji dziejowej (my naród wybrany to nam się wszystko należy, bo my nazywamy się Milijon). 
Teraz larum się podniesie, że jak to, że patriotyzm, że dziedzictwo narodowe, że krew z krwi, że tradycja... nowa świecka... Cóż... patriotyzm... slogan dla mas przydatny w zrywach narodowych.
Kiedyś, kiedy byłam piękna i młoda pewien punkowy zespół śpiewał:

"To jest mój kraj, bo tu się urodziłem i tutaj pewnie umrę,
ale dlaczego mam się cieszyć z tego, że to jest mój kraj?"

Już wtedy czułam, że z tym krajem, z tą mentalnością ludzi jest coś nie tak. Wtedy zwalało się na komunizm, że wypaczył, że zniszczył, że strzaskał całe pokolenia. Teraz komunizmu nie ma, a ta piosenka ciągle brzmi aktualnie i znajomo. I ja nieustannie się pod nią podpisuję. Dlaczego? Dlaczego mam się cieszyć?  Z powodu kiszonych ogórków i chleba ze smalcem? Z powodu pięknych okoliczności przyrody? 
Taką dziwną prawidłowość ostatnio zauważam - im niższy poziom edukacji, świadomości czy potrzeb tym większy stopień "patriotyzmu". Rozglądam się i widzę tych patriotów w Holandii. I czymże jest dla nich patriotyzm?  To miłość do Żywca i kibicowanie polskim piłkarzom.  To narzekanie na "wiatraki" i czułe wspominanie dobrobytu komuny. To promowanie polskiego przemysłu tytoniowego i tęsknota za polską telewizją. To wyciąganie łapy po holenderskie zasiłki i jeżdżenie świadome, rozmyślne i z premedytacją samochodami na polskich blachach – bo to taniej... Inny odłam patriotów to ci co w Polsce ostatni raz byli kilkanaście lat temu, ale oczywiście kochają ten kraj miłością  ckliwą a bezpieczną. I myśl o powrocie do tego raju  nawet im w tych biało-czerwonych łbach nie zaświta. 

Wiem, mamy piękniejsze, a przede wszystkim bardziej urozmaicone krajobrazy. Góry i morze, jeziora i dzikie lasy... Tu tego nie ma. Bo lasy nawet jak są to takie równe, przemyślane  i  szczelnie ogrodzone. Drzewa przy drodze sadzone w równych odstępach co 3 metry. Morze jest, ale już plaże łyse bez dzikich, zarośniętych wydm. Za to wszelakiej innej wody pod dostatkiem. Wszędobylskie kanały i rzeczki...
Mogę zrezygnować z polskich krajobrazów. Mogę zrezygnować z nostalgicznych pejzaży.  Tu za serce chwyta mnie każde małe miasteczko - czyste, schludne, urokliwe. Domki z ogromnymi oknami, zadbane ogródki licytujące się oryginalności i urodą, roślinki – z rozpasaną acz kontrolowaną różnorodnością... No i wiatraki... Wiatraki... Są magiczne. Chyba nigdy mi nie spowszednieją.

Kiedyś usłyszałam, że w poprzednim życiu mieszkałam w Holandii. Ja w to wierzę. Zaraz pewnie zostanę za to odsądzona od czci i wiary, ale tu, na obczyźnie czuję się bardziej u siebie i w domu, niż tam w bliskim-obcym kraju ojczystym.
Mieszkałam w hotelu, który kiedyś był piękny. Widziałam to na starych fotografiach, których polaczki nie rozkradli, bo nie miały wartości. Z wartościowych rzeczy ostał się  jeno stary stojący zegar wahadłowy. Nie wiem jakim cudem! To czego nie mogli ukraść - zniszczyli. Złodzieje, wandale, brudasy, pijaczki upijające się najtańszym piwem. Panie też niewiele lepsze. Niedowartościowane panny,  które po kliku komplementach puszczają się z turasami za kilka centów więcej do pensji, albo wątpliwe awanse. Względnie jeszcze lepiej przehandlowują swoją boską polskość za kilka tysięcy euro fikcyjnego ślubu z ciapatami spoza Unii, robiąc za trampolinę do cywilizacji. Naturalnie, trafiają się wyjątki. Normalność jednak jest w mniejszości.
Gdyby nie fakt, że bycie bezpaństwowcem praktycznie uniemożliwia funkcjonowanie w normalnym społeczeństwie pewnie spektakularnie oddałabym polski paszport pozbywając się tego wstydliwego "dziedzictwa".
Ja... Polka cyniczna...
"Polak zwany przez krajowych fafufów
i niedorajdów Polakiem cynicznym
Pracowity, co już mu mają za złe. Nie upija się i nie kluczy. Mają za złe. To, co robi, robi dobrze i na termin. Mają za złe. Jest punktualny, a wszyscy spóźniają się albo przychodzą o dwa dni za wcześnie. Więc mają za złe. Bierze byka za rogi. Też mają za złe. Jeśli jest np. poetą, to nie opisuje własnego pępka, tylko wyrywa próchniejące zęby społeczeństwu. Znów mają za złe. A jeżeli tenże "cyniczny" Polak jest np. kupcem, to wszystkie umowy uważa za wiążące i myli się grubo, ponieważ produkujemy mnóstwo ludzi, którzy z lekkością szewców cudotwórców robią z gęby cholewę. A my chcemy robić z gęby instrument do wiążącego porozumienia się z ludźmi. Więc mają nam za złe, mają nam za złe, mają nam za złe. Przepraszam bardzo za kleksy, plamy od szmalcu z cebulką i nagły koniec. Świat mnie woła. Bogaty świat. Ciekawszy od "Listów z fiołkiem"."
K.I. Gałczyński

wtorek, 1 października 2013

Ogłoszenia drobne - idioci idiotom part 3

1. .................... poszukuje  doświadczonych kosmetyków betonu  do pracy w zakładzie prefabrykacji na terenie Niemiec.

Praca długoterminowa, miejsce pracy – ......

W ...... oferujemy zatrudnienie na pełnych niemieckich warunkach. Wszyscy pracownicy otrzymują umowę o pracę ze stałą godzinową stawką podstawową brutto od której zostaną zapłacone wszelkie składki w Niemczech.Gwarantuje to dostęp do wysokiego standardu świadczeń socjalnych oraz opieki medycznej.

Atrakcyjne zarobki, stawki godzinowe + dieta, duża ilość godzin.
Wymagania:

- doświadczenie w pracy jako kosmetyk betonu
- atutem będzie znajomość języka niemieckiego
- mile widziane doświadczenie w pracy na prefabrykacji
- mile widziany własny samochód

Strasznie mnie ciekawi jak zrobić make-up betonowi. Pewnie dlatego niemieckie autostrady są takie dobre. Ba, wystylizowane nawet ;)  

2.
PRACA DLA ASYSTENTA KIEROWNIKA SZKLARNI Z POMIDORAMI
Do szklarni z pomidorami szukamy ambitnego kandydata, ktory w krotkim czasie ma szanse zostac asystentem kierownika szklarni.

Obowiazki:
Jako asystent kierownika szklarni bedziesz dbal (forma osobowa sugeruje, że ogłoszenie jest kierowane tylko do mężczyzn, co jest niedozwolone i dyskryminujące, ale oczywiście matoł piszący to ogłoszenie nie ma o tym pojęcia)  prawidlowy przebieg procesu produkcyjnego oraz bedziesz kontrolowal produktywnosc pracownikow. Do Twoich obowiazkow beda rowniez nalezec kierowanie i motywowanie personelu. Jesli zajdzie taka potrzeba bedziesz gotowy osobiscie pomoc kolegom a w przypadku zauwazenia podejrzanych zmian (np. szefie, szefie - widziałem inwazję obcych)
lub obecnosci szkodnikow zglosisz to swojemu przelozonemu. (a nie szefie, to nie marsjanie, to tylko mszyce).

Jesli szukasz pracy w sektorze ogrodniczym i zalezy Ci na pracy z mozliwoscia osobistego rozwoju to szukamy wlasnie Ciebie.

Wymagania:

minimalnie 2 lata doswiadczenia w pracy w szklarni z czego przynajmniej 1 rok w szklarni z pomidorami
(zapomnieli dopisać z czerwonymi :D

dobra znajomosc jezyka niderlandzkiego lub angielskiego;

umiejetnosc kierowania grupa pracownikow;

odpornosc na sters;

komunikatywnosc;

umiejetnosc organizowania pracy;

Prosimy o kontakt:


3. Bezcenne ogłoszenie. Chyba wydrukuję i powieszę nad łóżkiem na dobry początek dnia :D 

Na producji lodow pracujesz na 3 zmianach razem z innymi zangaworzonymi osobami. Razem z kolegami jestes opdpwiedzialny za czyste I hygieniczne rozlewania I pakowania prodoktow jakosci jako lody I desserty.


Na zmiane pakojesz lody recznie lub maszyna. Obok tego pracujesz w pozadku kolo twojej maszyny, zawsze zachowojesz porzadek.

 Wymagamy:

Osoby z motywacja i odpowiedzialnoscia

Znajomosc jezyka angielskigo

Elastycznosc na czsy pracy

Z wlasnym transportem!!!

Oferujemy:

Dobra atmosfere pracy w dobrze rosnacej firmie

Mozliwosci rosniecia na funkcji

Dobre warunki pracy

Zamieszkanie


Jestes zaiteresowany to wyslij maila z CV do: info@......nl


Kasia ............. 

Droga Kasiu, musisz być ekspertką od robienia lodów pisząc takie ogłoszenie :D  Ogranicz się zatem do tej czynności, bowiem do pisania ogłoszeń i rekrutacji nadajesz się tak jak świnia do baletu. 

__________________________________________________
A z mojego podwórka. Dzwoni pani z agencji pracy X i pierwsze jej pytanie  to, czemu wysłałam jej TAKIE cv. Powszechnie wiadomo, że ludzie wysyłają cv w różnych celach. Coby się umówić na randkę, kupić nowy samochód, dostać kredyt w banku, zaszczepić psa, podzelować buty u szewca i umówić wizytę hydraulika, bo sracz się zapchał.
Dlatego nie mówię do niej - bo szukam pracy idiotko. Przełykam  epitet niczym pani Kasia z ostatniego ogłoszenia porcję lodów. Przełykam też fakt, że mając TAKIE cv aplikuję do pracy ambitnej inaczej. Nieopatrznie umawiam się na rozmowę kwalifikacyjną. Kufffa mać... Jadę. Powtarzam sobie mantrę, że lepsza taka praca niż żadna i jest to proces przejściowy na szybkie podreperowanie budżetu.
Staram się jak mogę, żeby tej roboty nie dostać i powiedzieć bez wyrzutów sumienia: NIE CHCIELI MNIE hurrrra. Ubieram się w sukienkę i szpilki (ruch na hali zamiera, bo takiego ekstremum nigdy tu nie widzieli i pewnie jawię im się niczym obcy atakujący niebieską planetę). Zachowuję się jak paniusia. Informuję, że praca na zmiany mi nie będzie pasowała, bo będę mieć szkołę.  Przypominam, żeby się nie łudzili, że zostanę tu na dłużej, bo jak znajdę coś ambitniejszego to spieprzam z turbo doładowaniem.  Noo żesz kuffffa mać... Na wszystko mają argument. Widać w desperacji biorą NAWET magistrów do pakowania kawy, talerzy i innych świeczek.
I tym oto cudownym sposobem od środy mogę zacząć nową pracę. Kuffffffffffa mać.... Wychodząc obserwuję pełną automatyzację firmy - oblicza pracowników myślą nie skalane. Skalane papierochami i wódą.  Roboidalne konstrukcje człowiekopodobne. Kufffffffffffa mać...
Ale myślę sobie o tych kokosach, które zarobię. Jak dobrze pójdzie może wystarczą do zapchania kibla. Bo co do opłacania rachunków to już takie pewne nie jest. Szybkie podreperowanie budżetu może wystąpić w wersji długofalowej. Kufffffffffa mać.

To pisałam ja - jeszcze żywy pół automat.

poniedziałek, 30 września 2013

Kosmetycznie... moje prawdy i mity


Jak każda kobieta używam kosmetyków. Dziś garść moich doświadczeń. Może komuś się przydadzą.


 O ruskich badziewiach ze szczególnym uwzględnieniem szamponu Love2mix organic pomarańcza i chilli już pisałam, ale powtórzę, bo w fali ochów i achów sponsorowanych może ktoś da się nabrać. Reasumując moje doświadczenia z tym ruskiem gównem (słowa nie cofnę, bo smród ww. szamponu adekwatny):
- ceny może i przystępne, ale wydajność produktów (za wyjątkiem nieszczęsnego szamponu i kremu pod oczy) beznadziejna,
- rzekoma naturalność i bogactwo składników (dobrze odhodowanych po Czarnobylu)  NIJAK się  ma się do jakości i skuteczności. Szampony i odżywki mające powstrzymać wypadanie włosów działały dokładnie na odwrót. Włosy wypadały masowo, a pozytywnych efektów działania innych  odżywek czy masek nie zauważyłam ŻADNYCH,
- "kompozycje zapachowe" jak dla mnie również nie trafione. Przesłodzone, infantylne (ciasteczkowy zapach maski drożdżowej), mdłe czy co gorsza cuchnące...
Jedyny produkt na który się nie skarżę to krem pod oczy z jonami srebra. Mam jedynie nadzieję, że to faktycznie jony srebra, a nie uran ;)


Odżywka 8in1 Eveline do paznokci.
Kosmetyki Eveline uważam za jedne z lepszych.
Zapomniałam zabrać do Polski mojego zestawu Nail Tek, więc zastępczo kupiłam ten lakier.  Zachwyty nad tym produktem, w moim przypadku znowu okazały się nietrafione. Po 4 dniach używania moje długie i odhodowane na Nail Teku paznokcie rozdwoiły się i częściowo... odpadły. Wyglądało to tak, jakby część tych odżywek pękła razem z końcówką paznokcia. Cóż... może dam tej odżywce drugą szansę, na razie wracam do NIEZAWODNEGO I NAJLEPSZEGO NA ŚWIECIE  NAIL TEK.


Płyn micelarny z Biedronki.
Kolejny "kultowy" produkt. Dołączam do grona jego fanek! Tym razem rozczarowania nie było. Podobnie jeśli chodzi o "biedronkowe" żele do mycia twarzy. 




Żel do higieny intymnej Facille.
Kolejny przykład na to, żeby ostrożnie podchodzić do innowacji kosmetycznych.  Popularny produkt wśród włosomaniaczek. Sama używałam dosyć długo aż... przypadkiem wpadłam na informację, że może powodować wypadanie włosów. Z pewną dozą nieśmiałości podeszłam do tego komunikatu. Jak to? Ten sprawdzony, łagodny, bez SLS? A łyżka na to - niemożliwe. Eksperymentalnie więc będąc w Polandii odstawiłam ten myjak i przez tydzień myłam włosy "zwykłymi" szamponami z SLS. To był szok. Z dnia na dzień włosów wypadało mniej!! Widziałam to podczas mycia, szczotkowania czy nawet po ilości włosów walających się na podłodze.
Całe lata myłam włosy szamponami z SLS i żyłam. Nic mnie nie swędziało,  włosy nie wypadały. Po fali włosomaniacznych postów potępiających SLS-y poczułam się jak włoso-zabójca. Zmieniłam preparaty myjące na łagodne. Skutek był odwrotny od zamierzonego.
Wniosek - ostrożnie z nowościami, a lepsze jest wrogiem dobrego. Facille znika z listy moich szamponów. Skoro wyprodukowano to do mycia tyłka, to najwyraźniej takie jest tego produktu zadanie. I niech tak zostanie. Szampony z SLS wracają. Rozcieńczane metodą kubeczkową i przy metodzie OMO.
Co jednemu pomoże, innego może zabić.

Maska intensywnie regeneracyjna do włosów Biovax  firmy L'biotika (w składzie henna i aloes).

Użyłam na razie kilka razy. I pieję, zachwycam się i rozpływam nad tym cudem. Nigdy jeszcze nie miałam takiej maski, po której włosy są błyszczące, jedwabiste, mięciuteńkie, a jednocześnie elastyczne jak sprężynki. Nie jestem w stanie powstrzymać się od ich dotykania i głaskania! Trudno dogodzić mojemu nosowi, ale zapach tej maseczki jest idealny! Nie potrafię go opisać. Lekko kwiatowy, świeży. Pozostaje na włosach, ale w miłym i mało nachalnym wydaniu.

Możliwe, że moje włosy potrzebowały akurat tej maski i tych składników. Możliwe, że za jakiś czas nie będzie ona już tak bosko działała, ale w tym momencie po prostu klęczę i biję pokłony. Chwalone ruskie cuda w 1/100 nie dały takiego efektu!!!  Jestem w pozytywnym szoku. I oby tak zostało :)




 Kohl.
 Nigdy nie malowałam oczu ciemnymi kredkami, bo miałam wrażenie, że zmniejszają oczy. Do tego kredka znikała szybko i należało czynność powtarzać, albo co gorsza rozmazywała się robiąc z człowieka pandę, studentkę w czasie sesji albo ofiarę przemocy w rodzinie.
Na kohla i kajal trafiłam na blogu Aliny Rose. Poczytałam, poszukałam, zamówiłam w jakimś arabuskim sklepie.

Mój Kajal okazał się bublem. Po kilku dniach pękła zakrętka, kredka wydostała się na wolność i odstawiła efektowne graffiti w kuferku z kosmetykami. Do tego rozmazuje się i znika dość szybko. Rzekłabym, że zachowuje się jak typowa kredka do oczu.  O niebo lepszy jest kohl. Mimo proszkowej konsystencji łatwiej mi go aplikować, trzyma się na oczach jak żelbeton i daje wg mnie bardziej naturalne wrażenie. Jakiegoś drastycznego wybielenia białek oczu nie zauważyłam. Może dlatego, że noszę szkła kontaktowe i trochę ograniczam mu pole działania :)



A Wy jakie macie ulubione kosmetyki, które polecacie? A może wprost przeciwnie jest coś przed czym chcecie ostrzec?




sobota, 28 września 2013

Idziemy na zakupy

Pokazywana wcześniej paczłorkowa  pierdółka stworzona sobie a muzom na okoliczność zużywania kwiecistych resztek leżakowała przez czas jakiś bez celu. Jako że nie lubię takiej twórczości niespożytkowanej postanowiłam gdzieś ten kwadrat wkomponować. Wielbicielką patchworkowych kołder, narzut czy innych powierzchni wielkogabarytowych też nie jestem. Trąci mi to westernami albo bieda-design. No dobrze, powiedzmy sobie szczerze, że wizja dorabiania kolejnych setek patchworkowych kwadracików również mnie nie rajcuje.
W ten oto sposób sercowy kwadrat umieszczony został w torbie na zakupy. Zakupówka podręczna miała jedno zadanie - być jak najmniejsza, żeby mieścić się w mojej zmniejszonej torebce.



Podszewka dla wzmocnienia i ukrycia bebechów paczłorku.
Pomysł z gumką i guzikiem widziałam gdzieś w necie, ale za chiny ludowe nie mogę odszukać gdzie.

Torbę podarowałam już koleżance, więc nie domagajcie się zdjęć na ludziu :D
Dla pocieszenia Franek w akcji:
Dziś w roli żelazka.

Kot się napracuje, a człowiek powie, że sam uszył.

czwartek, 26 września 2013

Słowa kluczowe - part 6

  •  znaczenie zdani orłelowska świnia  - oby nikt się nie musiał przekonać na własnej skórze! A już myślałam, że mam monopol na Orłelowski  folwark :D
  • pepitka pola guzik
  • chwila dla ciebie 720313 - strasznie długa ta chwila :)
  • rozerwałam sukienkę -  w poprzednich słowach kluczowych było oj szalała, szalała... to teraz konsekwencje ;)
  •  my-mag-ik-world.blogspot.com+idzi
  •  fajne panie w satynie 
  • język holenderski charkot - noooo... miód dla uszu i włoski to nie jest.

     
Niezmiernie i niezmiennie zdumiewa  mnie fakt, że największy ruch sieciowy jest... w Rosji. Ani ja po rusku nie piszę, a tematykę ruskich, badziewnych kosmetyków poruszyłam zaledwie raz... Dziwny jest ten świat...

A jeśli chodzi o absurdy godne słów kluczowych to "chodziła za mną" pewna piosenka zespołu Dwa plus Jeden. Konkretnie - Kalkuta nocą. I nie byłoby w tym nic śmiesznego czy absurdalnego, bo pewnie każdemu zdarzyło się, że przyczepiła się do niego jakaś melodia,  gdyby nie fakt, że w mej głowie tłukł się refren... karkówka nocą, karkówka nocą, nowy wspaniały trzeci świat.
Dobrze, że na głos nie śpiewałam :) 


Dziś Franek śpioch.
Zdrzemnę się trochę na biurku

Albo na komputerze

A jak podkradnę chustecznik, to nawet luksusowo na poduszce.


wtorek, 24 września 2013

Jesień miłością się zaczyna

Spokojnie. Nie jest to bynajmniej deklaracja zmiany stanu cywilnego. Nie jest to nawet deklaracja zmiany nastawienia do rodu gadziego czy stanu odmóżdżenia zwanego potocznie zakochaniem. Ot, wraz z wybiciem kalendarzowej jesieni zapałałam miłością do dzianiny. KWIECISTEJ DZIANINY.   Miłość moja jest ślepa, bezgraniczna i absolutnie nieodwracalna.
Poszukiwania wykroju godnego tego materiału trwały dość długo. Chciałam żeby:
- było z wodą,
- nie miało żadnych marszczeń,
- łatwe, proste i szybkie do uszycia było,
- w opcji bardziej przylegającej do ciała, bo rozkloszowanych sukienek jest ci u mnie pod dostatkiem.

Łatwo nie było i już zaczęłam się poddawać, gdy trafiłam na   wykrój papavero.  Nie przypadł mi do gustu od razu, bo wody nie było a i do wykrojów z tej strony przekonana nie byłam. Sukces połowiczny - bez marszczeń, ale i bez wody.

Rozkładanie tych puzzli na podłodze, mozolne wycinanie i sklejanie... Cóż... Mimo wszystko chyba szybciej idzie mi odrysowanie wykroju z chaszczy burdowych arkuszy.  Wycinanie elementów z ponad 30 kartek, a potem ich sklejanie zajęło mi prawie godzinę.  Poza tym jak dla mnie zapasy są za małe, więc idea, że wycinasz gotowca jest o kant d... potłuc. Do tego brak oznaczeń na wykroju tak jak w Burdzie np. kierunek układania zakładek.  I pewnie gdyby sukienka okazała się niewypałem mogłabym tak psioczyć dalej, ale...
sukienka jest boska. Szyła się z prędkością światła. Nawet wszycie rękawów overlockiem, czego się bałam panicznie obyło się bez dziur w sukience i strat w ludziach. Materiał jest cudownie mięciutki, a sukienka nosi się idealnie. Cóż...śmiem twierdzić, że to moja najlepsza sukienka.  Miłość do dzianinki, miłość do kwiatów, miłość do sukienki miękkimi kwiatami otulającej ciało. Skłonna jestem nawet papavero pokochać. Pieszczota i rozkosz zmysłów. Chwilo trwaj. Jesieni... trwaj... W takich dzianinach żadna jesień mi nie straszna. Ha, nawet zimy się nie boję. Chyba.
Cóż ta miłość robi z człowiekiem... Nawet zdjęcia na ludziu udaje się wyczarować.


Zanim wstąpię na czerwone dywany (rzecz jasna te mag-icznie latające) szczególnie dziękuję:  Panu Jarmarkowi za sprzedaż tego cudnego materiału. Panu Loczkowi za zszycie całej sukienki. Pani SilverceCrest za współpracę przy zaszewkach oraz wykończeniu podwójną igła dekoltu, rękawów i dołu. Ani za strzelenie fotek.

Zdjęcie pozowane - retro wieszak prezentuje. Jedno biodro wygląda jak  grube, ale nic to :) 

Kolejna poza, tym razem od tyłu.


A mówiłam Wam, że uwielbiam tą sukienkę? Mówiłam... Powtarzam się... A to przepraszam... 

środa, 18 września 2013

Ogloszenia drobne czyli idioci idiotom - part 2


1.
Dla jednego z naszych klientow pilnie poszukujemy osob do ciecia zielonej papryki. Wymagane min 6cio miesieczne doswiadczenie oraz zakwaterowanie na terenie Hagi badz Westlandu lub Rotterdamu i okolic- osoby z tego terenu musza miec wlasny transport do pracy.

Zielona papryka rządzi. I jeszcze jaka wymagająca. Przez 6 miesięcy to nawet panią managjer z folwarku przyuczyliby do tej roboty. A małpiego downa w 3.

2.
Jestes doswiadczonym pracownikiem magazynu, szukasz nowych mozliwosci? Potrzebujemy twojego talentu! Oferujemy Ci stabilna… prace w miedzynarodowej firmie, zgodna… z Europejskim standardami.
Agitacja jakby managera z MBA szukali, a nie magazyniera :D

Wymagania:
Oferta:
- Legalne i stale zatrudnienie
- elegancko mówiąc gówno prawda, ŻADNA firma w NL nie zatrudni na STAŁE od razu... frajerom śmierć;)
- Opieka  koordynatorów,
- Stawka 8, 95 euro/h brutto  - 
nowe możliwości - stara stawka :D
- Zakwaterowanie i dojazd do pracy.


3.
Polska szkoła sobotnia w .............. poszukuje od września osób do prowadzenia zajęć z dziećmi w grupach 3-5 lat oraz 6-12 lat.

Idealny kandydat ma doświadczenie w pracy z dziećmi w wieku przedszkolnym lub szkolnym, jest kreatywny i potrafi zaspiewać piosenke.

Wykształcenie pedagogiczne jest mile widziane ale niekonieczne.

Stawiamy na naukę przez zabawę, piosenki, wierszyki oraz podtrzymywanie polskich tradycji.   Znaczy się dzieciaki będą się uczyć "Góralu czy ci nie żal".

Praca na zasadzie wolontariatu, symboliczne wynagrodzenie. Ale przynajmniej pośpiewać można sobie za darmo ;)

4.
Holenderskie biuro ........ potrzebuje na gwałt pracowników przy serach. Potrzebni sa mężczyźni jak i kobiety z chodz troche komunikatywna znajomoscia jezyka Holenderskiego, Angielskiego lub Niemieckiego. Mile widziane CV. Praca Jest w Harderwijku a biuro miesci sie w Utrechcie. Wszsytkich zainteresowanych prosze o kontakt meilowy lub telefoniczny tylko w jezykach wyzej wymienionych, gdyz pracuja tam tylko Holendrzy.
 

Numer tel i meil ponizej.


Jak widzicie szukanie pracy dostarcza nieustających rozrywek.

poniedziałek, 16 września 2013

Kombinuj dziewczyno nim lata przeminą...

Bluzeczka kombinowana z resztek materiałów pozostałych po Buttericku Lot B5708. Kwiecisty materiał uwielbiam do tego stopnia, że wyrzucenie najmniejszego nawet skrawka rozrywa mi trzewia.

Wykrój - Burda 8/2012 model 113.

Pierwsze "spięcie" . Zwiększyłam zaszewki bardziej dopasowując górę.

Tu gdyby ktoś wątpił w samodzielność wykonania :) z tyłu widoczne zaplecze sklepu czyli warsztat krawiecko-kosmetyczny ;)

Zamek na plecach to wymysł szatana. Ledwo zip-ię po takiej gimnastyce zapinania zipa. O notorycznym wkręcaniu sobie włosów w zamek w ogóle nie wspomnę.
Notabene zamek wymieniałam  dwa razy, a i tak nie mam pewności czy nie będę wstawiać innego. Ten też demonstruje wybitną niezależności. Raz działa. Raz nie. Cytrynna ostatnio też walczyła z zamkami. Zmasowany atak eklerów widać ;)

Antwerpia na Loli
Kołnierzyk, rękawki i dół wykończone haftem na maszynie. Bardzo lubię ten motyw i coś mi się zdaję, że jeszcze nie raz go gdzieś wcisnę.
Kołnierzyk z haftem.
Z resztek resztek udało się jeszcze wydziergać gorsecik - Burda 1/2012 model 123.  Czerwony pasek z haftem miał być pierwotnie odszyciem/podszyciem dołu, ale po przymiarce okazało się, że gorset kończy mi się zdrowo przed pępkiem i takie wdzianko to mogę sobie jedynie do tańca brzucha przyodziewać. A że nie mam czym trząść, tańca takowego  nie uskuteczniam. Z odszycia zrobiłam "przedłużkę".


Nie, to nie koniec moje drogie koleżanki tej kwiecistej gorączki. Idąc po przetartych szlakach, znaczy się  korzystając z tutorialu Liliany z zapomnianej pracowni uszyłam swojego pierwszego potworka-paczłorka. Obawiałam się, że będzie to bardziej upierdliwe, ale nie było tak źle. Wymaga jedynie ciut więcej cierpliwości i wzmożonej aktywności ruchowej czyli biegów od maszyny do żelazka.


Jako, że nie przepadam za  to sztuką dla sztuki, przynajmniej w moim wydaniu stworzone paczłorki, sztuk dwa postanowiłam spożytkować pożytecznie i jeden wkomponowałam w siatkę na zakupy (prototyp jeszcze nie skończony). Drugie serducho widoczne powyżej leży sobie i czeka na pomysł. Może dorobię mu więcej braci i przetworzę na kołderkę dziecięcą.

A na koniec, dla wielbicieli Franka:

To ja... zdobywca nieustraszony. Trochę szkoda, że nic nie spadło...





sobota, 14 września 2013

Kwiatki i czekoladki

Kolejna wizyta na targu. Tym razem Pan Jarmark jakby się między sezonami z lekka zawiesił, bo jesienno-zimowych ciekawych materiałów jeszcze nie miał, a letnich już nie miał. Może i dobrze, bo w ten oto sposób bez szaleństw gotówkowych  zakupiłam zaledwie dwa materiały.  Pierwszy to kwiecisty jersey. Co ja na to poradzę, że te kwieciste motywy tak uwielbiam?  Przeznaczenie - rzecz jasna sukienka.

Drugi to jeśli mnie pamięć nie myli alcantara. Gorzkoczekoladowa miłość od pierwszego macania. Kupiłam. Przeznaczenie dla odmiany... sukienka :) Dopiero w domu sprawdziłam, że ów materiał jest tworem obiciowym. Chyba się tym nie przejęłam :)  Przejęłam się jedynie faktem czyszczenia i prania. Nie należę do wielbicielek pralni chemicznych. Z lenistwa. Może jednak zmienię docelowe przeznaczenie materiału.
Macie jakieś doświadczenia w szyciu i użytkowaniu alcantary?


Czekoladowa alcantara nie bardzo widoczna na zdjęciu.


Pan Jarmark miał jeszcze uroczy i bardzo oryginalny jersey z nadrukiem... Nowego Yorku. Świetny materiał. Jedyny szkopuł w tym, że print był nie wzdłuż a w poprzek i nie bardzo wiedziałam cóż można by z tego cuda zrobić coby wilk był syty i widoczek cały. Może jakby to był Paryż, Rzym czy choćby Amsterdam to bym wzięła w ramach - niech sobie poleży aż mi się koncept objawi.

Na koniec torebka wyszperana w kringloopie, znaczy się lumpeksie.  Stareńka i ze skóry. Kupiona dla urody i w celach zmniejszania noszonego przeze mnie bagażu podręcznego. Jakoś spróbuję się do niej zapakować ;)





piątek, 13 września 2013

Idzie zima... Burda 10/2013

Idzie zima. No dobrze, jesień najpierw. W sumie jeden pies. Zimno. Zimniej. Zima.
Franek więcej czasu spędza w domu wynajdując sobie przeróżne atrakcje: próba zmieszczenia się w torebce, wspinaczki na książki i leżakowanie w najmniej oczekiwanych miejscach. Je też dużo więcej niż latem. Nooo... Mówiłam. Zima idzie. Dobra, dosyć z tą zimą, bo gadam jak w Grze o tron (takie mam wrażenie o filmie po obejrzeniu 3 odcinków w wersji uderzeniowej).  O Burdzie być miało. No i będzie. Jak zwykle czysty subiektywizm.
Październikowy numer Burdy... Jeszcze ciepły. Mimo, że zima idzie. Cóż... Numer trochę jak ten film wyżej przytoczony. Szaro-bury i przeraża. A mimo to i tak pewnie obejrzy się kolejny odcinek. Choć jak tak oglądam i oglądam  i oglądam, to żałuję, że nie kupiłam Simplicity, albo Knipmode, albo jeszcze czegoś innego szyciowego. Jak to mówili... po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się :)
W tej Burdzie znowu jakieś kurioza i dziwolągi typu gorset z baskinką w formie bombki... o żesz... albo spódnice z za długim tyłem, czy bokiem,  konstrukcje workopodobne czyniące z każdej istoty bez względu na gabaryty pudło po telewizorze starej generacji, dział "kreatywny", który powinien nazywać się dział "prymitywny".

Jedyne co mi się podoba:
Dla uściślenia - podoba mi się  etola, a nie styl militarny :)

Fajny dekolt.

Zwykła, prosta koszula.


W tej stylizacji najbardziej  urzekło mnie... krzesło na ostatnim zdjęciu :)

Oglądam ten numer. Przeglądam, kartkuję, szukam... I wiecie co widzę? Zima idzie...

Wszystkie zdjęcia to skany gazety Burda 10/2013. 

środa, 11 września 2013

A na smutek... kapelutek


Uwielbiam kapelusze. To nic, że mam jak do tej pory zaledwie jeden (i to jeszcze zawłaszczany przez  Franka). Pomyślałam -  zawsze można sobie uszyć. A przynajmniej spróbować. Kawałek sztruksu walający się bez celu, za mały na jakikolwiek ciuch, za duży na wyrzucenie idealnie się do tego eksperymentu nadawał.

Na pierwszy ogień poszedł kapelusik model A - McCall's M6664. Mały, garnkowo-nocnikowy.  


Kapelusz nie jest idealny, ale wiem w czym tkwi problem. Rzekłabym... przydałaby się do niego głowa ;)  Głowa nie od parady a do formowania i prasowania. Swoją drogą prasowanie takich zakrętasów i to sztruksowych dało mi się we znaki. Szczególnie że jedno żelazko całkiem grzać przestało, a generator wprost przeciwnie. Grzeje jak wściekły i na minimalnym nawet ustawieniu ma tendencje do palenia. Do tego stopka zaczyna mu "wylatać" co może być niebezpieczne dla zdrowia i życia, bo para bucha nie dołem, a bokiem. Taki mały gejzer niekontrolowany.
Jest jak jest. Jak na pierwszy kapelusz to i tak jestem zadowolona. Wchodzi na głowę. Nie spada na oczy. Da się go nosić.
Oczyma duszy już widzę bardziej luksusowe wersje z dużym rondem. Eleganckie. Szlachetne. Kobiece. Telefon rozgrzany do czerwoności... To królowa Maxima zamawia co rusz kolejne modele...
Żartowałam.

Wchodzi na moją głowę. Budda ma większy czerep.

W rolach głównych wystąpili: Budda ogrodowy i nocniko-kapelusz.
Wnętrze - czyli czerwone w czerwonym.

A na koniec moja nowa zmywarka do naczyń. Wielofunkcyjna. Ekologiczna. Ekonomiczna. Idealnie dopasowująca się do wnętrza. Jedynie jak widać na zdjęciu, jeszcze nie podłączona ;)

Zmywarka w stanie spoczynku ;)


piątek, 6 września 2013

Słowo sie rzekło... Butterick u płota...

Lubię Butterickowe wykroje.  W przeciwieństwie do Burdy nie wymagają instalowania mikroskopów na oczy w celu wyszukania odpowiedniego wykroju w chaszczy pląsających dance macabre różnokolorowych  linii. Ekstremalnie leniwi, nieprzewidujący i rozrzutni mogą wyciachać swój rozmiar z płachty znajdującej się w kopercie.  Lubię ich łopatologię stosowaną. I retrostylność. Może jedynie nie mogę porozumieć się z ich tabelkami rozmiarów. Na szczęście dzięki Waszym radom już wiem jak sprawdzić na wykroju te różnice. Wymaga to zaawansowanej matematyki, ale zdecydowanie ogranicza późniejsze przeróbki ;)

Retro Butterick rocznik 1953, model B5708. Sukienka o wielu twarzach. Na szczęście żadna nie jest twarzą Marylin Monroe :)

Przysięgam, że jest to moja pierwsza i ostatnia sukienka z marszczeniami w pasie!! Nie lubię marszczenia, nie lubię ich zszywania i noszenia takiej bomby atomowej też nie lubię. Jedzie mi Cepelią i tyle.  Zdecydowanie wolę spódnice z koła/półkoła, względnie zakładki. I tako też będę czynić. Marszczeniom mówię - NIE! 

Na manekinie vel na Loli, jak kto woli
A tak wygląda spód sukienki

Materiał to wiskoza (tak przynajmniej twierdził Pan Jarmark), podszewka - czerwone płótno. Kiecka w Polsce robiła wrażenie. Głównie właśnie ze względu na materiał.

Obawiałam się, że te różne warianty wiązań, tak ładnie prezentujące się na Butterickowych zdjęciach w życiu się nie sprawdzą. Będą się rozjeżdżać, rozwiązywać i przemieszczać. Nic takiego się nie dzieje. Choć i tak moim ulubionym wiązaniem jest wersja z supłami z przodu. Sukienka wygodna, efektowna i uniwersalna, więc pewnie powstaną kolejne wersje.

Na koniec z serii - Franek przedstawia:
Może to i nie jest mój rozmiar, ale kolor pasuje mi do karnacji...

niedziela, 1 września 2013

Over-lokko - part.1

Pomna swych pierwszych podejść do overlocka, nieufnego początkowego obwąchiwania, wzajemnego docierania się ze zgrzytaniem zębów i noża w tle postanowiłam wrzucić garść zdjęć z informacjami o tymże stworze.
Informacje znalazłam przypadkiem studiując przywiezione z Polandii segregatory Sekretów dobrego Szycia. Informacje są bardzo ogóle, rzekłabym, że zapoznawcze i jako instrukcja konkretnego modelu służyć nie mogą. Myślę jednak, że osobom myślącym o zakupie pierwszego overlocka lub potrzebującym podstawowych informacji mogą się przydać.





Sama publikacja Sekrety dobrego Szycia jest pełna (przynajmniej jak dla mnie) przystępnych informacji i ciekawostek dotyczących technik szycia, dopasowywania wykrojów, osprzętu krawieckiego, materiałów, pomysłów na przeróżne ozdoby i dekoracje itp. itd. Do tego oczywiście wykroje ze szcegółowymi instrukcjami szycia.
Bardzo przydatna publikacja, dla osób stawiających pierwsze kroki w krawiectwie.
Segregator na razie przywlokłam jeden, więc pełnią tego szczęścia nie mogę się cieszyć. Jeśli wynajdę jakieś inne ciekawostki postaram się je wrzucić. O ile oczywiście będą zainteresowani ;)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Słowa kluczowe - part 5

  •  ruskie kosmetyki to sciema - tu się zgodzę w 500%
  • pokaz zdjecia wozka ept - to musi być jakiś szyfr
  • siódmy krąg słońca
  • gdzie kupić burdę - w monopolowym?
  • wykroj sukienki z cieciami dla rozm 48 - tak mi się z Aniołem z Alternatywy 4 skojarzyło... przez tych cieciów ;)
  • pednolino hen dolina bajka - też mam wrażenie, że to pendolino to jedna wielka bajka będzie ;)
  • alina dragon-kawały  
  • baikipigwinyzmadmagu - taaak... jateżwaskochambardzo  
  • wycinanie rybek na kolana
  •  drewniany igielnik - niechybnie na żelbetonowe igły
  • ropnewypryskinaglowie 
  • szalałes szalałes sowa - widać sowa szalała przez te ropne wypryski na głowie ;)
  • szklarnie z orchideami kupno zuid holl  - byznesmen do mnie zawitał, może Orłel branżę zmienia?  
  •  Burda 9/2013 p-an-da - pan da tą pan-dę
  • różnica między białą a czerwoną maszyn - widoczna gołym okiem?

sobota, 24 sierpnia 2013

Gdzie byłam jak mnie nie było... Deus ex machina.

Moje drogie koleżanki,
wróciłam. Nie wiem na jak długo, ale...   W sumie do tego posta natchnęła mnie Ewa, zaskakując faktem, że mimo iż w wirtualnym świecie mnie nie ma, to jednak  ktoś o mnie pamięta, ba nawet przysyła mi w te dalekie wiatrakowe kraje materiał niespodziankę. Wzruszyłam się do łez. Bardzo, bardzo dziękuję! Nad wykorzystaniem materiału muszę pogłówkować.

Nigdy nie byłam milusią kobietką. Nie byłam. Nie jestem. Nie będę.  Jeśli ktoś szuka bloga wolnego od złośliwości i szarości, to niech tu lepiej nie zagląda.  U mnie ani baranek nie truchta, ani motylek nie lata... Nie wiem czy ten blogo-świat to miejsce dla mnie. Nie jestem nawet pewna czy świat w ogóle jest dla mnie.
Do pisania postów, komentarzy,  a nawet, do czytania innych blogów po prostu nie miałam siły. Szczerze mówiąc, nie mam siły nawet, żeby sobie walnąć w łeb. Życie nie jest siłą. To po prostu inercja.
W folwarku przyszło nowe, a może raczej rozpanoszyło się stare. Czytaj przyjęli jakiegoś przydupasa vel innego ziomala pani managjer. Najpierw przydzielili mu pokój przeznaczony dla mnie, a którego od roku nie mogli jakoś skończyć i uporządkować, więc "mieszkałam sobie" w blaszaku (kostnica zimą, sahara latem). Potem dali mu mój komputer mnie obdarzając jakimś małym gównem, rzekomo szybszym, a na koniec montując to gówno spytali czy jestem szczęśliwa. Jasne... Jako lilija wodna na pustyni.
Bez dowodów na mobbing  nazwijmy to - wolnoć Orłelu w twoim burdelu.


Finalnie....  Po moim akcie OBRZYDLIWEJ NIESUBORDYNACJI Orłel (za mocną inspiracją pani managjer nimfomanki) wyrzucił mnie z pracy. I tu zapytacie zapewne jak wszyscy - COŚ TY TAKIEGO ZROBIŁA?????
No cóż...
- nie wysadziłam tego burdelu w powietrze,
- nie przywaliłam pani managjer w tępy ryj, a nawet nie powiedziałam jej, że ma tłustą dupę (tego do końca życia będę żałować),
- nie otrułam jej głupich kundli srających, gdzie popadnie,
- nie poleciłam szefuniowi najskuteczniejszej diety odchudzającej "nie wpierdalaj tyle", bo już w pasie masz więcej niż wzrostu,
- nie rozwaliłam służbowego samochodu jadąc po pijaku pół goła,
- nie spowodowałam rozległych strat finansowych jak to czyni regularnie węgierski pracownik (notabene osobisty narzeczony naszej najlepiej opłacanej holenderskiej sprzątaczki),
- nie piłam w czasie pracy, ba... do roboty przychodziłam trzeźwa jako ta orłelowska świnia,
- nie przekazałam informacji konkurencji,
- ani nie zdefraudowałam niczego.
No więc znowu słyszę pytanie... TO COŚ TY KURWA IM ZROBIŁA, ŻE CIĘ WYWALILI Z DNIA NA DZIEŃ?

Dobrze, przyznam się...
Odmówiłam sprzątania kibli.

Potraktowali mnie jak kryminalistkę. Wystawili papierek, że odmówiłam wykonywania obowiązków (serio, serio...) i do końca dnia omijali szerokim łukiem jak bohatera Slumdoga, który wskoczył do szamba.
Nie jest hańbą sprzątać. Sprzątałam biura, hotele, mieszkania. Hańbą dać się traktować jak pies.
Nie. Przepraszam.  Psy pani managjer mają w tej firmie własną kanapę i klimatyzowane pomieszczenie!  Hańbą jest sprzątać, a potem z wywieszonym językiem "obrabiać" swoje papiery. Sprawdzać umowy czy szukać nowych pracowników... (taaaa... prawie stręczycielstwo).
Hańbą jest godzić się na robienie wszystkiego co każą, ze świadomością, że niedouczona sprzątaczka ma dużo lepsze warunki, czytaj: pracuje 2 godziny dziennie, a pensji ma 1700E brutto.  I tylko mi nie mówcie, że to niemożliwe!

Morał tej historii. Szefunio po raz pierwszy pokazał jaja. Co prawda ob/ciągnięte przez panią managjer.  A pani managjer musiała chwycić  za mopa i wyczyścić kible sama. Wreszcie odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.  BEZCENNE.

Więc najpierw huragany nerwów w folwarku u Orłela, a teraz strach, przerażenie i panika co będzie i jak sobie dam radę, bo żaden narzeczony, mąż czy inny przydupas rachunków mi nie zapłaci. Nerwówka przy rozmowach kwalifikacyjnych. Niepewność i czekanie po każdej z takich rozmów. Rozmowy w stylu: jesteśmy pod wrażeniem pani cv, oddzwonimy. A potem cisza. Zaciskanie zębów. Zaciskanie pięści. Chujnia z patatajnią.
A nawet myśli absurdalne, że może trzeba było posprzątać te pierdolone kible. Ciąć żyły w domu, pluć w lustro, ale mieć pracę!  Pomysł głupi, bo eskalacja żądań by rosła i następnym razem nimfo-managjer kazałaby mi wywieźć szambo, kopać rowy albo usuwać azbest. 
Kto był bez pracy ten wie jaka to frajda. Szczęśliwe kury domowe siedzące w domu i czekające, aż chłop im w zębach kasę dostarczy. A raczej... szczęśliwe kurwy domowe, które wychodzą do biura i bawią się w managjerów.



No dobra. Deus ex machina.  Zmiana nastroju. 
Żeby nie było, że jak mnie nie było, to nic nie robiłam,  prezentuję dorobek z tej otchłani niebytu. Głównie polegający na wyczyszczaniu resztek materiałów, poprawkach, przeróbkach. W rolach głównych występują:

1. Spódnica i bluzko-gorset przerobione ze starych spodni. Gorset model 123 Burda 1/2012. Spódnica - kompozycja własna.
Jak widać na załączonym obrazku pokrętła Loli bardzo ładnie się odznaczają. Ja pokręteł nie mam. Jeszcze.
2. Spódniczka w pepitkę wykombinowana z resztek materiału, z którego powstała bluzka z baskinką. Tu wykazałam się oszczędnością godną przodownika pracy, bo materiał wykorzystałam do cna. Zostały dosłownie kilkucentymetrowe skraweczki :)
Spódniczka w towarzystwie ww. gorsecika oraz pod czujną obserwacją Franka. Spódnica - kompozycja własna.
Z braku materiału dół wykończony czarną wstążką. Podszyty ręcznie.
3. Torebka z resztek wełny po Szarówce w marcu. Torebce do ideału daleko, ale  to moja pierworodna, więc czepiać się nie będę. Dla potrzeb marketingu nazwijmy ją "torebka-zając" - mała, szara, z dużymi uszami :) Uszy planuję skrócić, żeby torebka nabrała wyglądu "mała, fikuśna, do rączki". Sorrrry zając, twarde prawa rynku.  Torebka uszyta wg książki "Uszyj w jedno popołudnie".
W ramach pierwszej zamiany zająca na wersję wizytową pojawił się materiałowy kwiatek.

4. Hurtowa ilość chusteczników stworzona nie wiem po co. Chyba w  ramach zużywania resztek materiałów w opcji "co by się nic nie zmarnowało".

5. Hurtowa ilość zwężanych ciuchów, które hurtowo rozwlekły się  w praniu ;)

6. I na koniec - spódnica model 105  Burda 9/2013. Tu dla rozeznania zdjęcie z Burdy:

Szyło się lekko, łatwo i przyjemnie. Wszelkie envelopki bardzo lubię, wiec spódniczka wyjątkowo mi pasuje. Model polecam. A tu moje wydanie.
Założę się, że nikt nie uwierzy, że spódnica była prasowana. Ubieranie Loli wydaje mi się gorsze od przyodziewania dziecka. Myślę nad postem "zrozumieć manekina" ;)


W kolejnych odsłonach - retro Butterick. 

Tyle słów świętych na dzień dzisiejszy. Jest ktoś kto dotrwał do końca?