Osłuchali, obadali, zajrzeli do gardła i na kaszel starego gruźlika uraczyli kodeiną (a tu niespodzianka, bo liczyłam na przysłowiowy już paracetamol). A ta z kolei zafundowała mi wycieczkę pt. out of life. Słodkie stwierdzenie, że pacjent może być senny okazało się eufemizmem miesiąca. Pacjent zapadł w sen jako ten niedźwiedź skrzyżowany z susłem. Próba dojścia do toalety po pierwszej tabletce przypominała balansowanie pijanego na linie z obijaniem się o meble, ściany i własne nogi. Fajnie. Dzienna dawka tabletek - sztuk dwie zagwarantowała mi sen błogi na jakieś 22 godziny. Fajnie.
W ten oto sposób pokochałam holenderski system zdrowotny. Na kaszel to mi nie bardzo pomogło, ale co się wyspałam to moje :)
Stąd ta cisza wywołana kondensacją pracy i przeziębienia, a potem kuracją wyłączającą z życia. Nie to, że do Was nie zaglądam. Czasem nawet próbowałam napisać jakiś komentarz, ale w połowie zasypiałam, albo łapałam się za głowę jak zobaczyłam co stworzyłam vide "terż". To teraz zapewne nastąpi wylew arcyciekawych słów kluczowych ;)
Wkrótce znowu zniknę, bo jadę po Polandii na święta. Rany, jak ja nienawidzę świąt. Tak, dobrze widzicie.
Jestem odszczepieńcem. Nie lubię świąt. Co więcej nigdy ich nie lubiłam. No może jako dziecko. Małe dziecko, a i to dopóki nie odkryłam, że tzw. święty mikołaj to lipa i nie dostrzegłam zmęczenia matki wywołanego świątecznym szałem przygotowań i zdobywania wszystkich produktów. Kołowrót sprzątania, pieczenia, gotowania, przygotowywanie pierdółek-ozdóbek i obwieszanie tym domu z kulminacyjnym punktem strojenia choinki, po to by wkrótce znowu to cholerstwo mozolnie zdejmować, lokować do pudeł i wlec do piwnicy.
Szukanie prezentów, poprzedzone waleniem głową w ścianę "co kupić w tym roku"? Katorga wigilii z rybami, których nie lubię i obowiązkiem spróbowania ich w ramach tradycji - starej i nie świeckeij. Wszelkie wigilie w pracy i innych miejscach społeczno-zawodowych z hipokrytycznymi życzeniami - dziś jest wigilia, nawet ja mówię ludzkim głosem i życzę wszystkiego najlepszego. Jutro poderżnę ci gardło i przemodeluję życiorys.
A potem nuda świąt. Jedzenie, telewizja, wizyty rodzinne. Szklana pułapka w pierwszy dzień świąt. Kevin w Nowym Yorku w drugi... Schematy i rutyna. Bezpieczna, ale nudna powtarzalność. I ten mój kompletny brak zrozumienia ekscytacji całym tym cyrkiem (tu pomijam aspekt religijny, który i tak w większości domów plasuje się co najwyżej na drugim miejscu).
Najchętniej schowałabym się w szafie i dała wyciągnąć dopiero 2 stycznia, bo sylwester i świętowanie nowego roku, który nie wiedzieć czemu a priori ma być lepszy, jakoś do mnie również nie przemawia.
U siebie nie kupuję choinki, nie produkuję świątecznych durnostojków i kurzołapów, pierniczki piekę jak mnie najdzie, bo lubię a nie dlatego, że to święta. Tak samo z makowcem, który piekę sobie we wrześniu, bo kto mi zabroni?
Tak. Jestem odszczepieńcem. Na szczęście ostatnio odkryłam, że nie jestem jedyna. Świrusy tego świata łączmy się.
Mimo wszystko, nudnie i banalnie życzę Wam zdrowych, spokojnych i radosnych Świąt oraz wszelkiej pomyślności i kreatywności w Nowym 2014 Roku.
P.S.1 Z uwagi na stan upojenia narkotykowego za błędy odpowiedzialności nie ponosi się :D
P.S.2 Uszytych nowych rzeczy trochę się nazbierało, więc wystąpią w ramach noworocznego postanowienia pokazywania uszytków bez względu na światło i okoliczności ;) Profesjonalnie nie będzie, ale za to jak śmiesznie :)