Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Burda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Burda. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Chwała na niebieskościach

Materiału po kopertowej bluzce zostało mi całkiem sporo. Pierwsza myśl o sukience z wodą padła śmiercią naturalną, bo aż tyle to materiału nie było, aby ciąć po skosie. Stanęło zatem na modelu 128 z Burdy 11/2013 - rozmiar dla konusów czyli 17.

Wykończenie pod szyją wyszło mi  stójkowate i nie jestem pewna, czy o to mi właśnie chodziło, choć na człowieku prezentuje się dobrze.

Przy szyciu tej sukienki największym kłopotem okazał się... Franek. Miejscówka na stole pod lampką była tak wygodna, że nijak nie dało się jej przepędzić. Skutecznie ograniczała i tak ograniczone miejsce na biurku dodatkowo próbując upchnąć ogon pod szyjącą maszynę.

Broń Boże nie budzić. W razie wojny lub pożaru przenieść w bezpieczne miejsce.

Każdy posiadacz kota wie, że mediacje nie pomagają, powoływanie się na przepisy BHP w miejscu pracy też nie skutkuje, a przeniesienie kota w bezpieczne miejsce mija się z celem, bo zanim właściciel wróci do maszyny, kot już leży na biurku.




Po uszyciu tej sukienki odkryłam, że pseudo overlockowy szew elastyczny dużo znosi, ale nie wytrzymuje biegu i pokonywania trzech schodów na raz w metrze :)


Psychicznie zaczynam się stabilizować. Tabletki działają. Nie ma skoków nastroju w górę czy dół. Nie ma czarnych myśli, ale i nie ma euforii. Chciałabym się popłakać, ale nie mogę. Wszystko płaskie jak holenderskie pola. Własne życie wydaje się iluzją. Niczym film oglądany w pustym kinie.
Fizycznie się nie stabilizuje. Tabletki nie działają. A raczej działać przestały. Mój przygłupi lekarz domowy ma przerwę świąteczną do stycznia, więc zapowiada się ciekawie. Uroki życia na zabitej dechami wsi. Ale nic to... Idę opychać się makowcem. To jedyna rzecz, którą przygotowałam sobie na te polskie nie w Polsce święta.

Wczoraj w ramach świątecznego obiadu będąc u znajomych obżerałam się chińszczyzną, bo mąż mojej przyjaciółki pochodzi z Kantonu. Pyszności. Można świętować i bez bigosu :)

niedziela, 21 lutego 2016

Call me Maxima. Dużo gadania i mało zdjeć.

Nienawidzę łażenia po sklepach.  Kupuję co się da przez internet. Zakupów ciuchowych nie znoszę z całego serca. Ostatnio wiedziona potrzebą nabycia jakiegoś ciepłego przyodziewku w postaci swetrów udałam się do centrum handlowego.

Od razu przypomniało mi się czemu przez kilka lat omijałam takie miejsca szerokim łukiem. Gorąco, chaos, kicz, tandeta. Nie wiem czy to teraz taki trend, ale wszystkie ciuchy były  w kolorach szaroburo-sraczkowatych. Żółty, czerwony, chabrowy? Zapomnijcie! Winter is coming. A jak wiadomo zima jest długa i pełna szarych strachów. Ze szczególnym uwzględnieniem sklepowych wieszaków jak widać. No i oczywiście wszystko w rozmiarach od 38 w górę. Po przekopaniu się przez 3 sklepowe hale znalazłam 2, słownie: DWIE rzeczy w rozmiarze 36. Jedną była spódnica skórzana, której pas ledwo mi się ostawał na biodrach, drugą  płaszcz, którego  guzik podszyjny lokalizował się między mym biustem.  No żesz... ze mną jest coś nie tak czy z numeracją?
Na przeszukiwanie działów dziecięcych nie starczyło mi już energii. Jako ciekawostkę dorzucę, że podczas mierzenia  spódnicy jakaś czarna małpa próbowała mi się wbić do kabiny, mimo że kotara była zaciągnięta, a moje nogi choć nie są długie jako kończyny Umy Thurman to spod zasłony  wystawały. Cóż... szlafił mnie trag i pewnie znowu kolejne lat 6 w sklepie mnie nie zobaczą.

Materiałów odpowiednich na szycie ciepłogrzejów nie miałam. Na szukanie z macaniem jakoś nie było okazji, a zakupy przez internet bez kontatku organoleptycznego  w tym przypadku nie wydały mi się wskazane. Winter is coming. Klima w pracy działa chimerycznie, najczęściej rzygając nieokiełznanym chłodem na ciepłolubów (mua). Olśnienia w końcu dostałam i wpadłam na pomysł... uszycia sobie bluzy z kocyka. Polarowego. Nowego, żeby nie było zaraz, że Frankowi coś wydzieram.
I tak oto powstała pantera nocą (albowiem noc jest długa i pełna strachów). Nie mylić z panteia jesienną (tu tak zwane oczko do współtowarzyszy niedoli i odpowiedni palec pokazywany pewnej firme).

Model #109 Burda 10/2015. Niby nie mój styl, ale ta "mientkość" i ciepłość swetra zionąca ze stron Burdy przemówiła do mnie. Model fantastyczny. Po reakcjach dziewczyn szyjących obawiałam się, że będzie za duży i moje 34 okaże się namiotem. Nie dodawałam zapasów na szwy. Wyszło bardzo dobrze. Milutko, cieplutko, wygodnie. Nie mały, nie duży, lecz w sam raz, uszyj mnie koteczku jeszcze raz.
Jestem zadowolona, co mi się ostatnio mało kiedy zdaża. Ba, pani w  recepcji stwierdziła, że w wyglądam jak Maxima. Zważywszy, że wcześniej powiedzieła, iż nie lubi Polaków nie jestem pewna czy był to komplement. Cóż... ludzie też nie lubią marokańców... Swoją drogą mój uszytek kosztował  3E. Bluzka królowej pewnie 300E.
Ale, ale... ja tu gadu gadu, a pantera się grzeje. Panie i panowie, oto Maxima pink panther by night. Boże chroń królową.  I Mossad.


Zdjęcie wieczorową porą. Że to prawdziwa pink panter musicie uwierzyć na słowo.  Zresztą, jak powiedziałby Stachura "taki wieczór choć rano". Post na okazję do lepszych zdjęć, która do dziś nie nadeszła czekał tak długo, że trudno, wrzucam co jest. Inaczej wiosna nas zastanie. 


Uwagi do modelu? Moim zdaniem wymaga przedłużenia, bo sam w sobie bez listwy przedłużającej wychodzi kusawy. A raczej do tańca brzucha ten model nie ma służyć.
Bardziej moim zdaniem sprawdzi się z grubszych i mięsistych materiałów jak polar czy grubsze dzianiny swetrowe. Cieńsze sprawią, że będzie  gorzej się układał i sprawiał wrażenie rozlazłego. Ale jak wiecie ekspertem od szycia nie jestem.

Już obczaiłam inne kocyki i nie zawaham się ich uszyć ;) Tym razem w wersji Maxima max czyli swetro-tunika.





wtorek, 24 lutego 2015

Speed kimono

Bluzka uszyta już dawno temu, tylko jakoś post mi się zawieruszył. A możliwe, że czekałam na wenę do robienia "samojebek". A ta nawet jeśli się pojawia, to znika z prędkością Suzuki Hayabusa.

Przy tej bluzce poszłam trochę na łatwiznę. W wyścigu bowiem wystąpił przetestowany już u mnie model 128 z Burdy 12/2013. Sprawdzony, bez dużej ilości cięć niszczących wzór, szybki i wygodny w noszeniu.
Bluzka szyta ekspresowo, a może raczej speedwayowo.

Motto  projektu - głowami do góry ;)

Motory na Loli tu jeszcze w wersji sierocej z przydługimi rękawami.

Dzianina dzianinie nie równa, ta okazała się cieńsza i bardziej elastyczna przez co cała bluzka jest dużo luźniejsza. Nie obyło się zatem bez skracania rękawów.

Trochę się obawiam reakcji przy noszeniu tegoż przyodziewku. Co innego kobiety na traktory, a co innego motory na kobiety.
W każdym razie, mnie się podoba. "Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba".





sobota, 22 listopada 2014

Słowa kluczowe 2014_6

Cienizna. Ciągle nudniej. I ciągle mniej.


  • wykroje dla zwierząt w gazetach - że niby co? Sukienka dla Franka? 
  • magic-meska blog spot
  • kombinuj dziewczyno nim twe lata prz - no kombinuję, a lata i tak prz...
  • rysunek zurnalowy kapelusz
  • jak uszyc skorzany gorset - gorset skórzany?? Pisałam przecież, że nie lubię Greya! Tylko czekać, aż w następnych słowach kluczowych będzie tutorial na pejcz :D





wtorek, 9 września 2014

Franek kimono albo Salvador Dali w jesiennym ogrodzie.

Obiecałam sobie, że nie uszyję nic nowego dopóki nie uporam się ze stertą ciuchowych przeróbek (głównie do zmniejszenia) oraz robótek wszelakich rozpoczętych i czekających na święte nigdy. Prawie mi się to udało. Karton z rzeczami "must fix it" jest prawie pusty. W nagrodę za wytrwałość uszyłam sobie bluzkę. Dzianinę nabytą hen dawno temu u Pana Jarmarka nazwałam  Salvador Dali w jesiennym ogrodzie. Pewnie przez te rozdeptane kółka tak mi się z Trwałością Pamięci skojarzyła. Ale jak wiadomo skojarzenia rzecz wielce subiektywna, więc jak kto woli bluzeczkę może ochrzcić Franek Kimono.



128b_1213_b_largeZdjęcie ze strony Burda

Bluzka prosta i mało skomplikowana. Z braku wystarczającej ilości materiału tył łączony na plecach.
Overlock odmówił współpracy strzelając igłą z rozmachem, a do serwisu mi jakoś nie po drodze. Muszę jednak przyznać, że Silverka (kocham cię Lidl) z dzianinami radzi sobie bezproblemowo. Bluzeczkę potraktowałam ściegiem overlockowym. Zdecydowanie bardziej go lubię niż zygzaki. Wykorzystałam go także do wykończenia dekoltu, rękawów i dołu bluzki. Nie wiem czy to zgodnie ze sztuką i może ładniej by było szyć  podwójną igłą, ale ta również się rozpękła. Zresztą, tak mi się podoba.

Lola nie posiada rąk więc musicie uwierzyć na słowo, że kimonowe rękawy faktycznie tam są :)
Zbliżenie na materiał (wieczorową porą). W sumie żadne ze zdjęć nie oddaje prawdziwych kolorów. 






Franek kimono przy pracy.


Franek kimono uderza w kimono. To jej ostatnia miejscówka do spania. Najwyraźniej idzie w ślady prawdziwego Franka Kimono i pilnuje domu.


No właśnie... to kto pamięta ten przebój?

Swoją drogą to cusik dziwnego mi się dzieje na blogu. Właśnie w moich Gadulińskich na podglądzie dojrzałam zupełnie obce nazwiska. W większości tfu tfu tfu arabsko brzmiące. Skąd ta zaraza u mnie??? 

sobota, 8 marca 2014

Zimowa spódnica, znaczy się idzie wiosna.

Osobnicy zmotoryzowani okoliczności przyrody dostrzegają z pewnym opóźnieniem. Osobnicy zmotoryzowani z refleksem szachisty dostrzegają je jeszcze wolniej. Tako też jest ze mną. Kwitnące krzaki a nawet drzewa z lekka mnie zaskoczyły i zdezorientowały. No bo jak to? Luty (no tak, post publikowany także z poślizgiem) a tu cosik kwitnie. Na różowo i fuksjowo. Tak nawet pod kolor ostatnio zakupionych szminek. Wiosna idzie, panie Zielonka...

Szycie jest u mnie odwrotnie proporcjonalne do okoliczności przyrody  - idzie wolno, mozolnie, niechętnie i nie zaskakuje. Chyba, że jako element niespodzianki przyjmiemy uszycie ciepłej, wełnianej, ołówkowej spódnicy w chwili, gdy wiosna prawie zaczyna tryskać kwieciem. Ale powszechnie wiadomo, że u mnie to wszystko na opak.

Spódnica to model 108 z Burdy 12/2012. Osiem zaszewek. Idealnie dopasowana. Ołówkowej spódnicy model doskonały. OK, może wymaga zwężenia na dole jedynie. Jestem już pewna, że to będzie podstawowy model wszelkich moich pencil skirts. 

http://www.burda.pl/gfx/00/00/74/22/modelPhoto-19cjich_jpg/thumb_300x400_11.jpg
Szczegóły modelu oraz jego wykonanie w wydaniu Marchewkowej znajdziecie na stronie Burdy.






Moja spódnica powstała z uroczej i cieplutkiej wełny/boucli, którą hen dawno temu dostałam od Izy, w ramach jej wietrzenia piwnicznych zasobów. Spódnica z podszewką coby mi się siedzenie nie wypychało. Podszewka z gatunku - zamieniam się w strzępy od samego patrzenia. Mocno zszyta, odpowiedni luz a jak trzasnęła przy pierwszym użyciu to jakoby lawina schodziła w Alpach. Efekt zakupów w necie. Jak se nie pomacasz, to nie wiesz co kupujesz. Podszewkę czeka zatem check out.

Ale, ale.. dość narzekania, foty przyjechały.
Tzw. lustrzanka samojebka ;) 

To czarne na górze to nie część zwłok pokazujących kierunek zwiedzania, ale satynowa rękawiczka. To na dole to kot właścicielki domu próbujący dokonać abordażu zuchwałego i doprowadzić mnie upadku (ze schodów, nie moralnego).

Plus robienia zdjęć - dojrzałam, że lustro należałoby umyć :)   





Jakość zdjęć jaka jest - każdy widzi. Lepsze nie będą. Następnym razem foty na Loli.

Dla wielbicieli wszelkiego rozdawajek oraz kotów podaję info o rozdawnictwie u Atoma i Antka (link z boku bloga).

sobota, 15 lutego 2014

Na odreagowanie - Burda 3/2014, dzień singla i siła przyciągania.

Po walentynkowym przesłodzeniu, dobitym co niektórymi dzisiejszymi postami, w którym niewiasty chwalą się a to zielskiem od osobistego, a to pralinkami, cukierkami czy innymi słodkościami (a potem będą narzekać, że im dupa rośnie), a to inną okazjonalną wiochą postanowiłam odreagować i zrobić coś dla ludzkości, znaczy się do siebie.
W tym celu udałam się do pobliskiego sklepu w stylu miód, mydło i prawidło i nabyłam marcowy numer Burdy. Obawy, że na mojej dzikiej wsi jeszcze jej nie będzie okazały się płonne. Co prawda egzemplarz był jeden jedyny, ale zawłaszczony został przeze mnie. Uwierz w siłę przyciągania, pierwsze starcie.

Kilka jak zwykle super subiektywnych zajawek z tego numeru poniżej. Nie powalił, nie rozczarował.
Kilka modeli bazujących na tej samej górze, która nie ukrywam przemówiła do mnie. Daje spore możliwości manewru, łączenia materiałów, zmiany dołu spódnicy i jest bardzo kobieca.

Model 108. Zastanawiam się jak by się ten model prezentował przy użyciu płótna/lnu.

Model 109 niby 108 a inaczej ;)

Model 110. Nie namawiam do ślubu broń Boże, ale wersja skrócona może być uroczą sukienką na lato.

Jedyna spódnica, godna wg mnie uwagi:
Model 104

I znowu jedna sukienka w dwóch wariatach :)
Model 116A - dla konusów jako ja.

Model 116B



I rysunki techniczne wszystkich modeli:

Wszystkie zdjęcia z zamieszczonej Burdy są skanami holenderskiego wydania Burda 3/2014

Po zakupie Burdy polazłam do wsiowej drogerii, gdzie nabyłam sobie prezent na okoliczność dzisiejszego święta, znaczy się dnia singla. Prezent w postaci szminki pink panter (uwierzycie, że nigdy nie miałam różowej szminki?) oraz jej bliskiej siostry pink fuksja. Tą drugą kupiłam z litości, bo stała samotna, jedna jedyna i darła się na cały sklep - KUP MNIE.  Nie chciałam robić siary, kupiłam coby zamknąć jej mordę. Suka wredna, wiedziała co robi. W domu na przecudnych mych usteczkach już tak milusio się nie prezentowała. Dużo hałasu o nic... No cóż...  pink panter wygrywa.
Szminki marki miss sporty. Jakość taka sobie. Pink panter ślizga się po ustach jak stary panczenista, obie wysuszają. Ale mają być próbą eksperymentu kolorystycznego. Do testów nie potrzebuje szminki M.A.C.

Pink panter

Pink fuksja

Pink panter i jej prawdziwe imię.... I love... Podarek na dzień singla... nazwę odkryłam po przyjściu do domu. Znak? Ironia? Złośliwość losu? 


Na koniec w miejscowym supermarkecie (może i market ale nie super) zrobiłam takie tam zwykłe zakupy spożywcze. I tu będzie o sile przyciągania. Napisałam listę, założyłam sobie, a właściwie strzeliłam kwotę, że chcę wydać 10E. W sklepie zgodnie z listą wrzucałam do koszyka co trzeba. Nawet jakiś bonus dla Franka się trafił. Kto zgadnie ile wyniósł rachunek?

10,05 E
Przy kasie dostałam ataku śmiechu i biedna kasjerka nie wiedziała o co chodzi. Kurde... może to faktycznie działa? Test przeprowadziłam bez pompy i zadęcia, ot tak... przypadek? Jak do tej pory to jedynie Franek przyciągał. Śrubki, gwoździe i kapsle od piwa na magnetycznym kluczu  :)

A Wy? Macie jakiś historie związane z magiczną mocą siły przyciągania?

wtorek, 22 października 2013

You can leave your hat on...

Znowu kapelusz. Na przekór miejscu pracy, okolicznościom niesprzyjającym do eleganckiego się odziewania tudzież dżdżystej pogodzie sprawiłam sobie kapelusz. Źródło - znowu McCall's jednak tym razem model C.


Alcantara została usztywniona flizeliną.  Tyle, że ta flizelina z gatunku mientkich, więc rondo malowniczo klapnęło mi twarz.  Dodatkowej flizeliny z gatunku twardzieli starczyło tylko na pół ronda. Trudno, uha ha... Też musi być. Przynajmniej front da się modelować i widoczność się poprawiła.
Muszę poszukać Buddy z mniej kanciastą głową :D
Podszewka kapelusza miała być bluzeczką vel sukienką. Materiał jest tak cienki, że nijak się na takie cele nie nadaje. Trochę szkoda.
Kapelusz szyło się, podobnie jak w pierwszym przypadku bezproblemowo. Prasuje się problemowo. Na szczęście po nałożeniu na czerep niedomagań nie widać :)

Do kapelusza dorabia się jeszcze żakiet - # 106A - Burda 8/2013.
Zdjęcie ze strony www.burda.pl

W sumie to teraz żałuję, że nie poczekałam na model 101 z Burdy 11/2013. Mówi się trudno, szyje się dalej.  Podszewka będzie taka sama jak w kapeluszu. Żakiet czeka na poduszki, które jakoś nie po drodze mi nabyć. Dobra, przyznam się, mam stracha przed jego kończeniem, bo to pierwszy żakiet jaki szyję, więc zakup poduszek traktuję jako pretekst do odwleczenia sfinalizowania dzieła, a raczej przewidywanej porażki wedle zasady Smerfa Marudy - i tak się nie uda... ;)

poniedziałek, 16 września 2013

Kombinuj dziewczyno nim lata przeminą...

Bluzeczka kombinowana z resztek materiałów pozostałych po Buttericku Lot B5708. Kwiecisty materiał uwielbiam do tego stopnia, że wyrzucenie najmniejszego nawet skrawka rozrywa mi trzewia.

Wykrój - Burda 8/2012 model 113.

Pierwsze "spięcie" . Zwiększyłam zaszewki bardziej dopasowując górę.

Tu gdyby ktoś wątpił w samodzielność wykonania :) z tyłu widoczne zaplecze sklepu czyli warsztat krawiecko-kosmetyczny ;)

Zamek na plecach to wymysł szatana. Ledwo zip-ię po takiej gimnastyce zapinania zipa. O notorycznym wkręcaniu sobie włosów w zamek w ogóle nie wspomnę.
Notabene zamek wymieniałam  dwa razy, a i tak nie mam pewności czy nie będę wstawiać innego. Ten też demonstruje wybitną niezależności. Raz działa. Raz nie. Cytrynna ostatnio też walczyła z zamkami. Zmasowany atak eklerów widać ;)

Antwerpia na Loli
Kołnierzyk, rękawki i dół wykończone haftem na maszynie. Bardzo lubię ten motyw i coś mi się zdaję, że jeszcze nie raz go gdzieś wcisnę.
Kołnierzyk z haftem.
Z resztek resztek udało się jeszcze wydziergać gorsecik - Burda 1/2012 model 123.  Czerwony pasek z haftem miał być pierwotnie odszyciem/podszyciem dołu, ale po przymiarce okazało się, że gorset kończy mi się zdrowo przed pępkiem i takie wdzianko to mogę sobie jedynie do tańca brzucha przyodziewać. A że nie mam czym trząść, tańca takowego  nie uskuteczniam. Z odszycia zrobiłam "przedłużkę".


Nie, to nie koniec moje drogie koleżanki tej kwiecistej gorączki. Idąc po przetartych szlakach, znaczy się  korzystając z tutorialu Liliany z zapomnianej pracowni uszyłam swojego pierwszego potworka-paczłorka. Obawiałam się, że będzie to bardziej upierdliwe, ale nie było tak źle. Wymaga jedynie ciut więcej cierpliwości i wzmożonej aktywności ruchowej czyli biegów od maszyny do żelazka.


Jako, że nie przepadam za  to sztuką dla sztuki, przynajmniej w moim wydaniu stworzone paczłorki, sztuk dwa postanowiłam spożytkować pożytecznie i jeden wkomponowałam w siatkę na zakupy (prototyp jeszcze nie skończony). Drugie serducho widoczne powyżej leży sobie i czeka na pomysł. Może dorobię mu więcej braci i przetworzę na kołderkę dziecięcą.

A na koniec, dla wielbicieli Franka:

To ja... zdobywca nieustraszony. Trochę szkoda, że nic nie spadło...





piątek, 13 września 2013

Idzie zima... Burda 10/2013

Idzie zima. No dobrze, jesień najpierw. W sumie jeden pies. Zimno. Zimniej. Zima.
Franek więcej czasu spędza w domu wynajdując sobie przeróżne atrakcje: próba zmieszczenia się w torebce, wspinaczki na książki i leżakowanie w najmniej oczekiwanych miejscach. Je też dużo więcej niż latem. Nooo... Mówiłam. Zima idzie. Dobra, dosyć z tą zimą, bo gadam jak w Grze o tron (takie mam wrażenie o filmie po obejrzeniu 3 odcinków w wersji uderzeniowej).  O Burdzie być miało. No i będzie. Jak zwykle czysty subiektywizm.
Październikowy numer Burdy... Jeszcze ciepły. Mimo, że zima idzie. Cóż... Numer trochę jak ten film wyżej przytoczony. Szaro-bury i przeraża. A mimo to i tak pewnie obejrzy się kolejny odcinek. Choć jak tak oglądam i oglądam  i oglądam, to żałuję, że nie kupiłam Simplicity, albo Knipmode, albo jeszcze czegoś innego szyciowego. Jak to mówili... po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się :)
W tej Burdzie znowu jakieś kurioza i dziwolągi typu gorset z baskinką w formie bombki... o żesz... albo spódnice z za długim tyłem, czy bokiem,  konstrukcje workopodobne czyniące z każdej istoty bez względu na gabaryty pudło po telewizorze starej generacji, dział "kreatywny", który powinien nazywać się dział "prymitywny".

Jedyne co mi się podoba:
Dla uściślenia - podoba mi się  etola, a nie styl militarny :)

Fajny dekolt.

Zwykła, prosta koszula.


W tej stylizacji najbardziej  urzekło mnie... krzesło na ostatnim zdjęciu :)

Oglądam ten numer. Przeglądam, kartkuję, szukam... I wiecie co widzę? Zima idzie...

Wszystkie zdjęcia to skany gazety Burda 10/2013. 

sobota, 24 sierpnia 2013

Gdzie byłam jak mnie nie było... Deus ex machina.

Moje drogie koleżanki,
wróciłam. Nie wiem na jak długo, ale...   W sumie do tego posta natchnęła mnie Ewa, zaskakując faktem, że mimo iż w wirtualnym świecie mnie nie ma, to jednak  ktoś o mnie pamięta, ba nawet przysyła mi w te dalekie wiatrakowe kraje materiał niespodziankę. Wzruszyłam się do łez. Bardzo, bardzo dziękuję! Nad wykorzystaniem materiału muszę pogłówkować.

Nigdy nie byłam milusią kobietką. Nie byłam. Nie jestem. Nie będę.  Jeśli ktoś szuka bloga wolnego od złośliwości i szarości, to niech tu lepiej nie zagląda.  U mnie ani baranek nie truchta, ani motylek nie lata... Nie wiem czy ten blogo-świat to miejsce dla mnie. Nie jestem nawet pewna czy świat w ogóle jest dla mnie.
Do pisania postów, komentarzy,  a nawet, do czytania innych blogów po prostu nie miałam siły. Szczerze mówiąc, nie mam siły nawet, żeby sobie walnąć w łeb. Życie nie jest siłą. To po prostu inercja.
W folwarku przyszło nowe, a może raczej rozpanoszyło się stare. Czytaj przyjęli jakiegoś przydupasa vel innego ziomala pani managjer. Najpierw przydzielili mu pokój przeznaczony dla mnie, a którego od roku nie mogli jakoś skończyć i uporządkować, więc "mieszkałam sobie" w blaszaku (kostnica zimą, sahara latem). Potem dali mu mój komputer mnie obdarzając jakimś małym gównem, rzekomo szybszym, a na koniec montując to gówno spytali czy jestem szczęśliwa. Jasne... Jako lilija wodna na pustyni.
Bez dowodów na mobbing  nazwijmy to - wolnoć Orłelu w twoim burdelu.


Finalnie....  Po moim akcie OBRZYDLIWEJ NIESUBORDYNACJI Orłel (za mocną inspiracją pani managjer nimfomanki) wyrzucił mnie z pracy. I tu zapytacie zapewne jak wszyscy - COŚ TY TAKIEGO ZROBIŁA?????
No cóż...
- nie wysadziłam tego burdelu w powietrze,
- nie przywaliłam pani managjer w tępy ryj, a nawet nie powiedziałam jej, że ma tłustą dupę (tego do końca życia będę żałować),
- nie otrułam jej głupich kundli srających, gdzie popadnie,
- nie poleciłam szefuniowi najskuteczniejszej diety odchudzającej "nie wpierdalaj tyle", bo już w pasie masz więcej niż wzrostu,
- nie rozwaliłam służbowego samochodu jadąc po pijaku pół goła,
- nie spowodowałam rozległych strat finansowych jak to czyni regularnie węgierski pracownik (notabene osobisty narzeczony naszej najlepiej opłacanej holenderskiej sprzątaczki),
- nie piłam w czasie pracy, ba... do roboty przychodziłam trzeźwa jako ta orłelowska świnia,
- nie przekazałam informacji konkurencji,
- ani nie zdefraudowałam niczego.
No więc znowu słyszę pytanie... TO COŚ TY KURWA IM ZROBIŁA, ŻE CIĘ WYWALILI Z DNIA NA DZIEŃ?

Dobrze, przyznam się...
Odmówiłam sprzątania kibli.

Potraktowali mnie jak kryminalistkę. Wystawili papierek, że odmówiłam wykonywania obowiązków (serio, serio...) i do końca dnia omijali szerokim łukiem jak bohatera Slumdoga, który wskoczył do szamba.
Nie jest hańbą sprzątać. Sprzątałam biura, hotele, mieszkania. Hańbą dać się traktować jak pies.
Nie. Przepraszam.  Psy pani managjer mają w tej firmie własną kanapę i klimatyzowane pomieszczenie!  Hańbą jest sprzątać, a potem z wywieszonym językiem "obrabiać" swoje papiery. Sprawdzać umowy czy szukać nowych pracowników... (taaaa... prawie stręczycielstwo).
Hańbą jest godzić się na robienie wszystkiego co każą, ze świadomością, że niedouczona sprzątaczka ma dużo lepsze warunki, czytaj: pracuje 2 godziny dziennie, a pensji ma 1700E brutto.  I tylko mi nie mówcie, że to niemożliwe!

Morał tej historii. Szefunio po raz pierwszy pokazał jaja. Co prawda ob/ciągnięte przez panią managjer.  A pani managjer musiała chwycić  za mopa i wyczyścić kible sama. Wreszcie odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.  BEZCENNE.

Więc najpierw huragany nerwów w folwarku u Orłela, a teraz strach, przerażenie i panika co będzie i jak sobie dam radę, bo żaden narzeczony, mąż czy inny przydupas rachunków mi nie zapłaci. Nerwówka przy rozmowach kwalifikacyjnych. Niepewność i czekanie po każdej z takich rozmów. Rozmowy w stylu: jesteśmy pod wrażeniem pani cv, oddzwonimy. A potem cisza. Zaciskanie zębów. Zaciskanie pięści. Chujnia z patatajnią.
A nawet myśli absurdalne, że może trzeba było posprzątać te pierdolone kible. Ciąć żyły w domu, pluć w lustro, ale mieć pracę!  Pomysł głupi, bo eskalacja żądań by rosła i następnym razem nimfo-managjer kazałaby mi wywieźć szambo, kopać rowy albo usuwać azbest. 
Kto był bez pracy ten wie jaka to frajda. Szczęśliwe kury domowe siedzące w domu i czekające, aż chłop im w zębach kasę dostarczy. A raczej... szczęśliwe kurwy domowe, które wychodzą do biura i bawią się w managjerów.



No dobra. Deus ex machina.  Zmiana nastroju. 
Żeby nie było, że jak mnie nie było, to nic nie robiłam,  prezentuję dorobek z tej otchłani niebytu. Głównie polegający na wyczyszczaniu resztek materiałów, poprawkach, przeróbkach. W rolach głównych występują:

1. Spódnica i bluzko-gorset przerobione ze starych spodni. Gorset model 123 Burda 1/2012. Spódnica - kompozycja własna.
Jak widać na załączonym obrazku pokrętła Loli bardzo ładnie się odznaczają. Ja pokręteł nie mam. Jeszcze.
2. Spódniczka w pepitkę wykombinowana z resztek materiału, z którego powstała bluzka z baskinką. Tu wykazałam się oszczędnością godną przodownika pracy, bo materiał wykorzystałam do cna. Zostały dosłownie kilkucentymetrowe skraweczki :)
Spódniczka w towarzystwie ww. gorsecika oraz pod czujną obserwacją Franka. Spódnica - kompozycja własna.
Z braku materiału dół wykończony czarną wstążką. Podszyty ręcznie.
3. Torebka z resztek wełny po Szarówce w marcu. Torebce do ideału daleko, ale  to moja pierworodna, więc czepiać się nie będę. Dla potrzeb marketingu nazwijmy ją "torebka-zając" - mała, szara, z dużymi uszami :) Uszy planuję skrócić, żeby torebka nabrała wyglądu "mała, fikuśna, do rączki". Sorrrry zając, twarde prawa rynku.  Torebka uszyta wg książki "Uszyj w jedno popołudnie".
W ramach pierwszej zamiany zająca na wersję wizytową pojawił się materiałowy kwiatek.

4. Hurtowa ilość chusteczników stworzona nie wiem po co. Chyba w  ramach zużywania resztek materiałów w opcji "co by się nic nie zmarnowało".

5. Hurtowa ilość zwężanych ciuchów, które hurtowo rozwlekły się  w praniu ;)

6. I na koniec - spódnica model 105  Burda 9/2013. Tu dla rozeznania zdjęcie z Burdy:

Szyło się lekko, łatwo i przyjemnie. Wszelkie envelopki bardzo lubię, wiec spódniczka wyjątkowo mi pasuje. Model polecam. A tu moje wydanie.
Założę się, że nikt nie uwierzy, że spódnica była prasowana. Ubieranie Loli wydaje mi się gorsze od przyodziewania dziecka. Myślę nad postem "zrozumieć manekina" ;)


W kolejnych odsłonach - retro Butterick. 

Tyle słów świętych na dzień dzisiejszy. Jest ktoś kto dotrwał do końca?


niedziela, 26 maja 2013

Zasuplona czyli sukienka dla Miecia

Od hen dawna chciałam mieć tą sukienkę. Ale ciągle słyszałam, że za elegancka... że pewnie trudna do uszycia... a gdzie ty ją będziesz nosić...
Elegancka? Możliwe. Trudna do uszycia? Bałam się, że będzie gorzej. Pomijając złośliwość elastycznej satyny niecnie zresztą kooperującej przeciwko mnie wespół zespół  z maszyną do szycia.
A gdzie ją będę nosić? A nie wiem. Ale mam. Dla MIECIA. Znaczy się dla satysfakcji MIANIA.

Burda 2/2005 model 126
Sukienka uszyta z kwiecistej, elastycznej satyny.  Wycięłam rozmiar 36, który okazał się powiewać na Loli jako płachta na byka. Klasyczna dwójka z tropikiem. Zmniejszyłam, zwęziłam zostawiłam jedyneczkę z tropikiem. Potem usunęłam i tropik... Tradycyjnie już przyszyłam też zamek po prawej stronie i musiałam poprawiać. Nie wiem czemu ma być z lewej. Przesądy jakieś.
Workowato. Wersja po pierwszym zwężaniu. 

Jeśli ktoś ma ochotę czepić się niespasowanych kwiatków to droga wolna. Przyznaję, że o ile próbowałam to zrobić wycinając materiał, to przy zwężaniu nawet mi to do głowy nie przyszło :)
Po przeróbkach i zwężaniu. Zostało podwinięcie ręczne dołu.

Zamarzył mi się pasek taki jak w oryginale. Dziurkownicę mam, dziurki też (nie wiem jak się to ustrojstwo fachowo po polskiemu nazywa), pasek dzięki radzie Wioli też opanowałam, ale na boga jak oni tą klamerkę tak pięknie zrobili z materiału? Nawet nie pytajcie co wyszło jak wrzuciłam w googla "obciąganie klamerki" :D
Oczywiście okazało się że wszystkie klamerki do pasków, które mam są albo za duże, albo za wąskie, albo uszkodzone.  Siadłam zatem, popukałam się po głowie niczym pomysłowy Dobromir i stworzyłam prototyp klamerki obciąganej materiałem. Obczaiłam, że te profesjonalne materiałowe "działają" jak obciągane guziki - góra jest wciskana w spód klamry. I tak oto powstał mój pierwszy w życiu pasek, ba... pasek z klamerką :)  Do ideału mu daleko, ale od czegoś trzeba tą podróż zacząć ;)

Pasek "Kwiecisty Dobromir" ;) Dorobiłam do niego jeszcze szlufki, czego nie uchwyciłam na zdjęciach.
Franek w trakcie zasłużonego odpoczynku.. Nie ma to jak wyspać się w satynie ;)

Kolejna lekcja jaką wyniosłam, to że satyna satynie nierówna. Ta wygląda szlachetniej, przyjemniejsza w dotyku, ale szyje się dużo gorzej od tych pośledniejszych gatunkowo. O prasowaniu tego cuda słowa nie powiem. Rzekłabym, że prędzej się przypali niż zaprasuje jak trzeba. Cóż... Coś za coś...

A teraz chyba zasłużyłam na  kawałek  ciasta rabarbarowo-miętowego :)