Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wycieczki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wycieczki. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 listopada 2014

Projekt Ardeny

Łażenie po górach jest fajne. Obolałe mięśnie, siniaki i obtarte nogi już nie.
Dwa dni to niewiele, żeby dużo zwiedzić i zobaczyć, ale wystarczająco, aby poczuć to w mięśniach. Zwłaszcza, gdy ma się tak kiepską kondycję jak ja.

Pierwszy dzień upłynął na zwiedzaniu okolicy. Miasteczko Stavelot. Atrakcje - kościół z XII wieku i koszmarne łby Pinokia wiszące i stojące gdzie się da. Szkoda, że te makabryczne głowy promowane były bardziej niż średniowieczny kościół. A to Belgia właśnie.
Trochę mi się skojarzyło z Polską. Piękne, kamienne fasady domów od frontu i bajzel od zaplecza.

Po zwiedzeniu miasteczka ruszyliśmy w góry. Poniżej widoczki ze wsi Ennal, gdzie mieszkaliśmy.
Szczątki średniowiecznego kościoła.

Koszmarna atrakcja miasteczka Stavelot.









Drugi dzień obfitował w bardziej ekscytujące wydarzania. Jako pierwszą atrakcję postanowiliśmy zaliczyć zamek Reinhardstein. Szlak dookoła zamku okazał się nie tylko malowniczy, ale miejscami również ekstremalny. Wąskie ścieżki, błoto, mokre liście i śliskie kamienie gwarantowały dreszczyk emocji, ale groziły też przy nieostrożnym stąpnięciu  zaliczeniem turlaniny kilkaset metrów w dół.


Samego zamku nie zobaczyliśmy z prostej przyczyny, że belgijska organizacja łagodnie mówiąc pozostawia wiele do życzenia. Brak dokładnej informacji kiedy jest zwiedzanie, brak jakieś duszy co to siedzi na tyłku i udzieli informacji, ba nawet brak informacji czy jest otwarte czy nie.
Z wieży tegoż zamku dochodziło  średniowieczne zawodzenie (lubię chorały gregoriańskie, ale to wycie miało w sobie coś potwornie irytującego), więc mniemaliśmy, że zamek jest udostępniony do zwiedzania. Jednak czekanie w nieskończoność na jakiekolwiek potwierdzenie tego faktu  byłoby stratą czasu. Cóż... a to Belgia właśnie.

Po tych ekstremalnych przeżyciach odwiedziliśmy wodospady w Coo. Niagara to nie jest, ale nawet 13 metrów spadającej wody robi wrażenie.



Generalnie podsumowując wycieczkę, widoki piękne, miasteczka i wioski urokliwe, gdy się przez nie przejeżdża, bo przy bliższym kontakcie, od zaplecza ukazują bałagan, brud i śmietniska. Belgijska informacja i organizacja eufemistycznie mówiąc jest średnia. W zderzeniu Belgia - Holandia wygrywają zdecydowanie Niderlandy.