Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

środa, 23 marca 2016

O zdradzie, szyciu, miłości i ziemskim przyciąganiu.

Nie będę pisać o moim kolejnym wypadku. Nie będę pisać o tzw. pozytywnym myśleniu. Nawet nie zrobię wykładu z fizyki tłumacząc siłę grawitacji. Ot, historia jak co dzień. Poszłam sobie do sklepu zaopatrzyć się w towary pierwszej wielkanocnej potrzeby czyli żwirek dla kota i jajka. Snułam się smętnie po tym sklepie, gdy pod moje nogi sfrunęła gazeta. Sfrunęła, to podniosłam. Jak podniosłam to się jej przyjrzałam. Knipmode*. W pierwszym odruchu chciałam grzecznie odłożyć na półkę, bo ostatnimi czasy żurnale z wykrojami serwują takie zmory, że od miesiący żadnego nie kupiłam. Pewnie bym tak uczyniła gdyby po oczach nie uderzył mnie napis "vintage looks" i niebieski kostium na okładce.
Magazyn Knipmode jest wymiarowo ciut większy niż Burda, co widać po ucinananych skanach, nie mieszczących się "w kadrze".

Po bliższym poznaniu wyszperałam więcej ciekawych modeli. Nie powiem, że chciałabym mieć wszystkie, ale oto te, które przyciągnęły moją uwagę.

 
Niebieski okładkowy kostium, który kojarzy mi się z serialem "Pan Am" i jego pstrokata wersja. Gryzą mi się te sandałki do kostiumu, ale pewnie się czepiam :)

Instrukcja jak samodzielnie skonstruować pasek. 
Niby prosta a urocza stylizacja. Bardzo podoba mi się bluzka. Ma potencjał.
Z lekka ucięta bluzka w stylu Carmen. Fajna, choć jak znam życie zjeżdżałaby mi do samych pięt ;)
Sukienka też niczego sobie. Bardzo dziewczęca.

Sukienkowa wersja bluzki z powyższego zdjęcia. Prosta, a ciekawa. 

Cóż... moja miłość do Burdy jest jak po wielu latach małżeństwa - jeśli kupuję, to już raczej z przyzwyczajenia a nie z gorącej miłości, a sam związek przechodzi obecnie zaawansowaną separację. Sądząc po mojej dzisiejszej zdradzie z Knipmode, nie rokuje to na poprawę. Cóż... taki life.


A w tle nieustannie przygrywa mi muzyka:

P.S. Do domu wróciłam z gazetą, ale za to bez żwirku dla kota :)

*Zdjęcia są skanami magazynu Knipmode nr 4/2016

niedziela, 20 marca 2016

O szyciu, życiu, zemście i miłości czyli... The Dressmaker.

Mało co mnie porusza. Przez ponad 40 lat życia wytworzyłam sobie skórę jak pancerz żółwia. Zdarza się jednak, że nawet przez tą skorupę coś się przebije. Tak jest z moim ostatnim odkryciem - australijskim filmem The Dressmaker.  Nie będę streszczać fabuły, nie będę robić opisu i recenzji. Powiem tylko jak w tytule, że to film o szyciu, życiu, miłości i zemście, gdzie śmiech miesza się ze łzami, a pastisz współgra z głęboką refleksją. Chcecie więcej? To zobaczcie. Nie chcecie? Cóż... Zobaczcie mimo wszystko - nie będziecie żałować.

Ten film jest w mojej Top 10. Jeden z najlepszych filmów jakie widziałam.  I nawet  nie chodzi tu o walory artystyczne. Nie jestem krytykiem. Nawet nie chcę nim być. Po prostu są filmy, książki, muzyka, które sięgają tak głęboko, że czy chcesz czy nie - zmieniają Ciebie i Twoje życie.
Skończył się film, przebrzmiała muzyka, zniknęły napisy, a ja poczułam szum. Szum skrzydeł, które wyrastając dodając mocy i odganiając strachy. Niczym skrzydła jazdy husarskiej. Może dlatego, że w tym rozdeptanym skrawku filmowego lustra można zobaczyć refleksje swego życia - strachy, traumy, bóle, nadzieje i marzenia.

Po obejrzeniu  filmu z trudem powstrzymałam się, żeby nie włączyć go od nowa, bo może coś przegapiłam, bo już mi czegoś brakowało, bo chciałam jeszcze... no i ta genialna muzyka (słucham jej non stop od tygodnia i ciągle mi mało), boskie ciuchy (nic nie przebije stylu lat 50-tych) i Kate Winslet, która przeszła samą siebie i osiągnęła tą rolą szczyt... aktorskiej kobiecości.

Tak wiem, nie jestem obiektywna. Mam na punkcie tego filmu  hopla. Na punkcie muzyki mam totalnego hopla. Jeśli ktoś się nie zgadza - jego wola: ot, rzucam rękawiczkę i wzywam na udeptaną ziemię.
Rękawiczka niczym z filmu, co?

Czytałam komentarze, że Liam Hemsworth jako rówieśnik Kate Winslet to pomyłka, ale... kogo to obchodzi? Czy wszystko musi by mierzone, ważone, pod linijkę? Czy trzeba kochać równolatka? Ten film jest przeciwko schematom. Wszelakim.
Jakoś nikomu nie przeszkadza fakt, że w filmie The Revenant  bohater na koniu spada z góry na ogromną sosnę, z sosny zostają wióry, konia szlafia trag, a bohaterowi nic. My hero! Bo gdy chodzi o hamerykańską sieczke ze Leosiem di Caprio wszystko jest cacy. Nawet absurd pierwszej wody.
The Dressmaker nie jest absurdem. Jest melanżem emocji, stylów, marzeń, strachów i nadziei.

I moim zdaniem, wbrew zapowiedziom na afiszach to nie jest film o zemście. Według mnie, Tilly nie planowała zemsty. Wróciła do miejsca, gdzie się wychowywała, by zrozumieć, wyjaśnić wydarzenia z przeszłości. Czarna owca, wyrzucona poza nawias. Dziecko inne, pogardzane, odpychane, "gorsze". Wróciła i chciała wcisnąć się w te małomiasteczkowe schematy. Kiedy pojawiła się "konkurencja" mówi: "i to teraz, gdy prawie mnie polubili". Tak nie mówi ktoś żądny zemsty. Zemsta przychodzi... Bo przyjść musi. No proszę, a miałam nie opisywać.. Zobaczcie sami.

Oficjalna strona filmu - http://www.thedressmakermovie.com.au
Ścieżka dźwiękowa na której znajduje się 25 utworów jest do zdobycia tylko w trzech miejscach jako pliki do ściągnięcia: iTunesCDBaby.com i  Amazon .

Uwiedziona filmem odkryłam, że powstał on na podstawie książki  Rosalie Ham o tym samym tytule. Pewnie ją wyszperam i przeczytam, chociaż "skażenie" filmem może wpłynąć na moją ocenę.


Wczoraj, ponownie obejrzałam ten film z przyjaciółką. Nie byłam rozczarowana, nie byłam znudzona, a przyjaciółce też film się podobał.  Teraz wiem, że następny raz (tak, będzie następny raz) obejrzę film w oryginalnej wersji językowej, bez polskich napisów, aby jeszcze lepiej poczuć jego humor i grę słów.


Łapa do góry która szyjąca widziała już ten film?

poniedziałek, 14 marca 2016

Czacha dymi czyli gumowy młoteczek potrzebny od zaraz

Jak to pisał Jan Parandowski "na początku był chaos". U mnie trwa do dzisiaj. Zacny pomysł roprawiania się z resztkami włóczek i nienoszonymi swetrami wprowadzić w życie postanowiłam prując granatowy sweter (którego rękawy dziwnym trafem wyszły za krótkie  a na sztukowanie nie było ni centymetra włóczki) oraz leciwą kamizelkę pamiętającą prahistorię czyli  czasy polskie.

Wizja "razem zamkowego" została wprowadzona w życie. Szło pięknie. Z robótki byłam zadowolona. Z żakardu byłam zadowolona. Ze swetra byłam zadowolona. Z siebie byłam zadowolona. Nic to, że cusik wielgachny mi się ten udzierg wydawał. Zadowolona cała, dziergałam dalej.

 Przy każdej wątpliwości sprawdzałam wyliczenia z próbką, a że wszystko się zgadzało, więc  śmigałam dalej. Po zamknięciu obu przodów i możliwości przymierzenia w końcu swetra do siebie nastała chwila prawdy. Wyprodukowałam cudnej wielkości chomąto za duże przynajmniej o pół przodu. Może bym ten "wery ołwer sajz" zostawiła gdyby nie drobiazg, że na kontuowanie tego WIELKIEGO dzieła nie miałam na tyle włóczki. Chwyciłam za centymetr i próbkę... wszystko się zgadza... No to co jest?
Z bólem wprost proporcjonalnym do radości tworzenia sweter sprułam. Co się stało pytacie? Ano, próbka była wyliczona dobrze, ale zdejmując swoje wymiary musiałam być ślepa, pijana i jeszcze ubrana w futro, bo radośnie dodałam sobie w obwodach po 20 centymetrów z okładem. Kochanego ciała może i nigdy nie za wiele, ale na materię to niestety tak nie działa. Włóczka nie guma się nie rozciągnie - gumowy młoteczek w łeb raz.
Udzierg dużo za duży w trakcie tworzenia. 


Drugie stuknięcie przyszło przy kapturze. Wyszedł za duży. Nie to, że mam coś przeciwko takiemu stylowi Robin Hooda z Sherwood, tyle że wraz z gumowym młoteczkiem nad głową zawisło mi widmo braku włóczki na wykończeniowe plisy. Kolejne prucie zaliczone.

Wersja z kapturem rodem z Robin Hooda. 


Sądzicie, że to koniec. A skąd. Kolejne uderzenie, acz lżejsze, bo i prucia było mniej  nastąpiło przy prostej jak konstrukcja cepa plisie. Zrobiłam ją ściegiem francuskim na za małych drutach i efekt był taki, że ściągnęła mi ona cały przód. Aj, nieładnie, nieładnie. Prucie po raz trzeci. Kolejną zrobiłam ściągaczem. Troszkę sterczy, ale ma to ten plus, że kaptur przylega do szyji. Gdybym wszyła zamek ciut wyżej byłby prawie golf. Gdyby... gdyby... Gumowy młoteczek puk puk.


Sweter wyszedł cieplutki. Mógłby być dłuższy, ale... jak się dzierga z odzysku, to  ilość włóczki determinuje rozwiązania. Mogłam zrobić bez kaptura, ale  zaparłam się, że chcę go mieć. W sumie, mimo całej tej komedii pomyłek - jestem zadowolona.

Naiwnie sądziłam, że wystawienie Loli na wiosenne słońce wpłynie na jakość zdjęć. Nie wpłynęło jak widać.



Detal na motyw żakardowy, którego chyba nie bardzo widać na pozostałych zdjęciach.

Kieszeń. Mało, a cieszy. 


Dumna jak nadmuchana helem pawica odziałam się w ów sweter do pracy. Nie omieszkałam zaznaczyć, że sama go własnymi "rencami" wykreowałam. Wiecie co usłyszałam?
- dzierganie jest dla starych ludzi albo zamkniętych w domu dla psychicznie chorych,
- jestem 50 lat wstecz, bo teraz nikt normalny nie dzierga - idzie do Zeemana czy Wibry (gówno shopy sprzedające taniznę jednorazowego użytku) i kupuje,
- nie mam nic do roboty, to mogę marnować czas. W końcu nie mam dzieci, a sprzątać mogę raz w tygodniu (powiedział szef firmy obrastającej kurzem, który jako jedyne hobby wizytuje żarłodajnie). Przy okazji gdyby ktoś chciał się dowiedzieć co można zobaczyć w Scheveningen to z jego relacji wynika: budę z ogromnymi frytkami, knajpę z kawą (skandal - 2,80E za kawę!) oraz restaurację, w której żarli małże i ryby. Cóż... tu nawet gumowy młotek nie pomoże. Nie wiem czy młot pneumatyczny by dał radę. Może jedynie... lewatywa i płukanie żołądka jako zalecał lekarz w Szwejku.



To pisałam ja - nudząca się, stara kobieta w zakładzie psychiatrycznym.  Ale, ale... nie jestem sama. Mam szalone towarzystwo:



Ktoś dołączy do klubu zamotanych szaleńców? Uprzejmie informuję, że szycie też jest marnowaniem czasu ;)