Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.
Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.
Lubię Butterickowe wykroje. W przeciwieństwie do Burdy nie wymagają instalowania mikroskopów na oczy w celu wyszukania odpowiedniego wykroju w chaszczy pląsających dance macabre różnokolorowych linii. Ekstremalnie leniwi, nieprzewidujący i rozrzutni mogą wyciachać swój rozmiar z płachty znajdującej się w kopercie. Lubię ich łopatologię stosowaną. I retrostylność. Może jedynie nie mogę porozumieć się z ich tabelkami rozmiarów. Na szczęście dzięki Waszym radom już wiem jak sprawdzić na wykroju te różnice. Wymaga to zaawansowanej matematyki, ale zdecydowanie ogranicza późniejsze przeróbki ;) Retro Butterick rocznik 1953, model B5708. Sukienka o wielu twarzach. Na szczęście żadna nie jest twarzą Marylin Monroe :)
Przysięgam, że jest to moja pierwsza i ostatnia sukienka z marszczeniami w pasie!! Nie lubię marszczenia, nie lubię ich zszywania i noszenia takiej bomby atomowej też nie lubię. Jedzie mi Cepelią i tyle. Zdecydowanie wolę spódnice z koła/półkoła, względnie zakładki. I tako też będę czynić. Marszczeniom mówię - NIE!
Na manekinie vel na Loli, jak kto woli
A tak wygląda spód sukienki
Materiał to wiskoza (tak przynajmniej twierdził Pan Jarmark), podszewka - czerwone płótno. Kiecka w Polsce robiła wrażenie. Głównie właśnie ze względu na materiał.
Obawiałam się, że te różne warianty wiązań, tak ładnie prezentujące się na Butterickowych zdjęciach w życiu się nie sprawdzą. Będą się rozjeżdżać, rozwiązywać i przemieszczać. Nic takiego się nie dzieje. Choć i tak moim ulubionym wiązaniem jest wersja z supłami z przodu. Sukienka wygodna, efektowna i uniwersalna, więc pewnie powstaną kolejne wersje.
Na koniec z serii - Franek przedstawia:
Może to i nie jest mój rozmiar, ale kolor pasuje mi do karnacji...
Po pierwsze... Nigdy nie wierz tabelkom. Tabelki kłamią. O czym rzecz jasna po raz kolejny przy swej sklerozie zapomniałam. Wykrój Butterick 6582 model A albo i C, rocznik jak w mordę strzelił 1960. Szyło mi się prawie bez niespodzianek. Prawie czyni ogromną różnicę...
Dowód rzeczowy, że co planowałam, to zrobiłam.
Pomijam debilizm związany z wiarą, że to co jest w tabelce, porównane ze świeżo zmierzonymi własnymi gabarytami będzie zgodne. Zaćmienie owo skutkowało rzecz jasna zmniejszaniem sukienki. Pominę też fakt, że jedna część wykroju zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Odnalazła się zrolowana pod Frankiem. Podobnie jak rozcinacz do nitek i kilka szpilek przechwyconych na magnetycznego klucza. W ogóle też nie wspomnę, że igła złamała się nad wyraz efektownie jedną częścią strzelając mnie w ramie, a potem znikając w czasoprzestrzeni. Dzięki latającej igle otrzymałam dwie bardzo pożyteczne przesłania:
1. Nie trzymaj nosa, twarzy i oczu za blisko maszyny, względnie zaopatrz się w okulary ochronne, a najlepiej maskę spawalniczą.
2. Ścieg fastrygowy na maszynie nie współpracuje ze stopką do wszywania zamków. Fastrygując uprzednio zamek niesmialo skryty w pierwszym momencie zapomniałam zmienić ustawienia. Przy stopce do zamków i tym ściegu igła tłukła w metalową część stopki, a nie dziurę.
Nie dziwota, że się rozpękła. Przez swe gapiostwo i niewiedzę zabiłam igłę... Świeć panie nad jej duszą.. To była dobra igła...
Sukienka wyszła... dosyć dobrze. Zrezygnowałam z oryginalnych kokardek, które wycięte zgodnie z zapodanym szablonem wydawały mi się duże, a nawet baardzo duże, a nawet bardzo, bardzo duże. Jakoś nie widzę się w roli dwuwirnikowego CH-47 Chiook względnie KA-25. Najpierw będzie widać kokardki, a potem mnie. No i jak toto upchnąć pod dopasowany sweterek albo żakiet? I tak oto po zdemontowaniu śmigieł względnie wirników z modelu A zrobił się C. Tu proszę bardzo widok na owe śmigło naramienne uwiecznione w procesie twórczym. Doszywać czy zostawić bez?
Jak patrzę na zdjęcie, to nawet mi się podoba. Jak patrzę na Lolę z przyszpiloną kokardką to już mniej.
Żeby nie było, że tak się w te szarości owijam i boję się kolorów to prezentuje na sukience satynowe kwiatuszki co to je tworzę hurtem. Przyszpilone tymczasowo w celach ekspozycji.
Pożytkuję je jako ozdoby spinek do włosów (rewelacyjnie sprawdzają się przy TAKIM koczku), zawieszki sweater guard, albo broszki. Często je rozdaje po ludziach. Jeszcze częściej gubię :) Poza tym mam obsesję wykorzystywania wszystkich skrawków i ścinków (pewnie kolejna post PRL-owska przypadłość). Też tak macie? Żeby nie zmarnować ani kawałka... Znalazłam nawet zastosowanie dla tych maluteńkich - wypcham nimi poduszki, albo legowisko dla Franka.
A tak prezentuje się magic-kopter na Loli.
Materiał to jakieś elastyczne coś. Świetnie się prasuje. Jak widać gniecie równie łatwo :( Dodam, że sukienka była tuż po prasowaniu.
Zostawiam Was z wpisującą się w lotnicze akcenty piosenka uwielbianego drzewiej przeze mnie Lady Pank. Ten tekst Mogielnickiego z różnych powodów jest szczególnie ważny, aktualny i taki... niejednoznaczny... No dobrze.... to teraz już.. odlatuje...
PeSa... Swego czasu w moim aeroklubie krążył taki oto lotniczy dowcip:
Szarówka, bo materiał to szara wełenka. Poza tym ciągle mało słońca i światła, więc sukienka razem z Lolą musiała wystąpić na sesji w ogródku. Przy tej wełnie ze zdumieniem odkryłam, że istnieją materiały, które się nie strzępią
znacząc całe mieszkanie i okolicę nitkami. Kolejne odkrycie - wełna się nie strzępi, wełna pyli :)
Z dużą dozą nieśmiałości zabrałam się za szycie sukienki (notabene trzeciej w życiu) - retro Butterick '56 model B5813A. Pomna doświadczenia z gorsetem tym razem wybrałam mniejszy rozmiar. Decyzja okazała się trafiona.
Stracha miałam, bo nigdy wcześniej nie wszywałam rękawów, kołnierzyka ani krytego zamka. Takie nagromadzenie nowości co prawa snu z powiek mi nie spędziło (w najgorszym wypadku schrzanię 2 metry materiału za 5E), jedynie czasu i własnego wyobrażenia o dziele skończonym byłoby mi szkoda.
Kołnierzyk podniósł mi ciśnienie, bo w oryginalnej instrukcji o jego wszyciu było niewiele. Wspomagając się książkami, instrukcjami i wujkiem google (czasem mam wrażenie, że więcej kombinuję jak uszyć niż szyję) jakoś go przyśrubowałam do reszty. Pewnie mało profesjonalnie, ale szczerze mówiąc jak na pierwsze podejście jestem z siebie zadowolona. Myślałam, że będzie dużo gorzej. Na pewno użyta flizelina okazała się zbyt sztywna i odszycie oraz kołnierzyk nie układa się przez zbyt dobrze. Sterczą z lekka.
Trudności miałam też z rękawami, których ciągle było więcej niż dziury do wszycia. Ale tu dosyć szybko wyszło mi, że ów nadmiar trzeba sobie przymarszczyć. Marszczeń nie znoszę serdecznie. I nawet po wszyciu mam wrażenie, że powinno to wyglądać inaczej, tylko nie bardzo wiem jak, a tym bardziej jak to poprawić. Może następną razą się doszkolę bardziej.
Wszywania zamków też nie lubię, więc bardzo się ucieszyłam widząc w oryginale zamiast zamka "klapkę-schowek" na haftki. Radość była krótka, bo uzmysłowiłam sobie, że wstając rano, bladym świtem o szóstej nie będę szczęśliwa zapinając mozolnie te wszystkie złomowe maleństwa. I tak oto XXI wiek wygrał bitwę o zamek. Zamek kryty. A raczej nieśmiało wyzierający. W trakcie szycia odkryłam, że mam tylko stopkę do normalnych zamków. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Jakoś poszło. I powtórzę się - jak na pierwszy raz - ujdzie. Następnym razem będzie lepiej.
Tu instrukcja do tego historycznego zapięcia, jakby ktoś był zainteresowany i koniecznie chciał sobie utrudnić życie przy ubieraniu :)
Celowo, rozmyślnie i z premedytacją zrezygnowałam z podszewki. Kołnierz, rękawy, kryty zamek + męka z podszewką to już by było za wiele na jeden raz. Jak mi się będzie elektryzować czy wypychać to założę halkę.
A teraz proszę Państwa, moja szarówka w całej okazałości.
Wierzcie na słowo, że tuż przed sesją sukienkę prasowałam. Myślę, że szarpanina z Lolą powoduje, że ciuchy wyglądają jak psu z gardła wyciągnięte. Muszę naprawić generator pary widać.
Wiem... czerwony będzie pasował lepiej.
Nietypowe zakładki na rękawie... Znowu pewnie jakiś emerytowany gall anonim zarzuci, że się chwalę wykończeniówką ;)
Wykrój określony jako przeciętnie trudny, czyli Butterickowy test trudności zaliczyłam (chyba??),
Z efektu wbrew pewnym niedomaganiom jestem zadowolona i nie boję się tego powiedzieć.
Klasyka, klasyka... gorset Buttericka...angelologia i dal... Tą oto parafrazą Gałczyńskiego oznajmiam, że czerwony gorset - Butterick B5797 model C się zrobił. A właściwie został zrobiony. Moimi własnymi rencami :)
Dla wprowadzenia w relaksujący nastrój zapraszam do wsłuchania się w stosowną muzyczkę, która ponoć łagodzi obyczaje - to tak w ramach, coby wrednych komentarzy nie było ;)
Gorset postanowiłam uszyć z bi-streczu strzępiacza. Wymyśliłam sobie komplet z porażką stycznia. Taki pomysł - idź na całość - zrób się na mumię. Nogi skutecznie skrępuje mi spódnica, nad ograniczeniem ruchów góry zapanuje gorset. Widać jestem masochistką. Jak postanowiła. Tak zrobiła.
Przygody z gorsetem były właściwie od początku. Przeczuwając, jak zwykle rozminięcie się z rozmiarówką bardzo dokładnie obmierzyłam swoje gabaryty i porównałam z tabelką Buttericka. Zdębiałam. Obmierzyłam się jeszcze raz, porównałam... podrapałam się po głowie i zadumałam nad złożonością tego świata, moich gabarytów i tabelek z rozmiarami... WYSZŁO MI 12. Zrzuciłam to na karb hamerykańskiej dziwaczności i czując się z lekka większa niż normalnie gorset wykroiłam. Po zszyciu efektownie strzępiącego się bi-streczu mym oczom, ku lekkiemu zdumieniu, że cokolwiek wyszło, ukazał się kształt gorsetu. Przymierzyłam i zdębiałam po raz kolejny, bo ściśle wymierzenie zgodnie z tabelką okazało się... hamburgera warte. Gorset był za duży. Dużo, dużo, dużo za duży! O całe przęsło, eee... znaczy się klin z każdej pleców strony. Bagatela jakieś 10 cm! Przez moją niewyspaną główkę przeleciała (z prędkością pendolino BTW pendolino będzie chyba najpopularniejszą koleją szyciową tego roku) myśl, że może durna wycięłam tych klinów za dużo. No cóż... wycięłam tyle ile trzeba. Darowałam sobie stresujące rozważania czy jakimś cudem w ciągu tygodnia przybyło mi 10 cm w pasie i okolicach, zgrzytnęłam zębami na hamerykańską mechanizację i odprułam owe nad-gabarytowe kliny.
Potem było kilkakrotne wszywanie zamka. Raz, bo mi krzywo było i naszło mnie na poprawianie. Poprawiłam. Przy ostatnim zapinaniu zamka.... trach... zameczek się rozpękł. Plastikowy jeden w ząbek kopany. Nowego na stanie nie było, więc wykorzystałam zapasy zamków z odzysku, z kombinezonów roboczych. Zamek po przejściach, kobieta z przeszłością... Traach... następny się popsuł...Tu nastąpiła kanonada słów parlamentarnych inaczej w trzech językach ze szczególnym uwzględnieniem ojczystego.
Kolejny odzysk łaskawie dał się wszyć. Krzywo z lekka. Tu następuje powtórka z kanonady przy akompaniamencie wiejskiej orkiestry straży pożarnej (czytaj - ryki, płacze i spazmy). W końcu zamek został wszyty. IDEALNIE INACZEJ.
Po bliskich spotkaniach trzeciego stopnia gorsetu z Lolą i porażką stycznia wyszło mi, że kreacja wygląda jednak jak u Chmielewskiej - Wszystko czerwone i czegoś jej ewidentnie brak. Najlepiej czegoś czarnego na dole, albo u góry. Lamówka odpadła w przedbiegach, koronka wypadła niemrawo, aż w końcu przypomniałam sobie o metrach tiulu z ogołoconego petti-coat. Popatrzyłam, przymierzyłam, przyfastrygowałam. W tym czasie czułam się co najmniej jak Armani. Ba, co ja mówię jako sam Stwórca!
Jak widać w wersji roboczej z nie ostrzyżonym czarnym grzbietem jeszcze. Stwórca zapomniał, że kobiety w przeciwieństwie do Loli posiadają ręce, a nawet pachy, pod które owe tiulowe grzbiety trzeba upchnąć.
A oto skończone dzieło dnia siódmego:
Jak widać grzebyczek przycięty
Sama się dziwię, że tak równo mi te szwy się zeszły :)
Bo nie chodzi by złapać króliczka...
Kokardka z tyłu jest na razie przytwierdzona agrafką, bo nie mogę się zdecydować czy ozdoba na kuprze, to aby na pewno dobry pomysł. Na jej korzyść świadczy, że maskuje lekką krzywiznę... no tak... zgadłyście... wszywanego zamka.
Jeśli chodzi o krawieckie zadanie to zadowolona w 100% NIE JESTEM. Materiał jest upierdliwy. Łatwo się prasuje, ale gnicie jeszcze szybciej. Zamek mógłby być wszyty lepiej, ale....tu kanonada..Kilka szwów nie wyszło idealnie prosto.Na temat flizeliny, fizeliny czy tego tam usztywniacza nie usztywniającego z HEMY nie będę się wypowiadać.
Jeśli chodzi o wizualny efekt to nawet jestem zadowolona i sądzę, że udało mi się stworzyć kreację imprezową w wersji "stateczna famme fatale" :) Bardzo dobrze ogranicza mobilność jednocześnie podnosząc ciśnienie niewiastom (ze szczególnym uwzględnieniem nacji holenderskiej) i wywołując ślinotok u mężczyzn.
W wersji famme fatale by night planuje nosić ją z toczkiem/fascynatorem, który TEŻ SE ZROBIĘ do kompletu. Oooo... cuś w ten deseń na przykład. Tylko czerwono-czarne, albo czarno-czerwone.
Projekt pochodzi z serii Sekrety dobrego szycia. Zdaje się, że to już prehistoria.
Jak dopadnę kogoś kto zechce strzelić mi foty i potrafi obsługiwać aparat fotograficzny to zaprezentuję się w całej okazałości. Ale nie liczcie na to za bardzo, bo jak na razie to mam tylko Franka, a ta jak widać powyżej... zamiast pracować woli leniuchować.... a uuuuu siaaa la lala...
A na koniec...tenże przestępca na gorącym uczynku.
Głośna afera z kratką oraz wizyty na różnych blogach skłoniły mnie do refleksji, ogólnie wszak znanej, że krytyki to my nie lubimy. Z tym, że na ową krytykę osadzaną w komentarzach blogerki reagują różnie.
Moderacja komentarzy rzecz piękna. Weźmy taką dziewoję, co zainspirowana mitycznym, gadem lotnym rodem spod Wawela stworzyła... kieckę. Sukienka pyszna. Zwłaszcza, że trwa karnawał i przebrania jak najbardziej na topie. Do tego mini tutorial jak stworzyć takie płetwo-lotki i... już widzę jak cała Polska... odlatuje. I to bez dopalaczy. Ale ok, ja się nie znam na haute couture.... z Koziej Wólki.
A co robi oważ dziewoja, gdy sukienka na bal przebierańców nie spotyka się ze spodziewanym zachwytem? Ano wykorzystuje możliwość moderacji i komentarza nie zamieszcza. Proste jak konstrukcja cepa, albo smoczego ogona. Tą oto metodą wszyscy myślą, że tworzy rzeczy oryginalne i niepowtarzalne. Ba, co więcej myślą, że wszystkim owo cudactwo się PODOBA.
A jak się nie podoba, to komentarza nie widać. Bystre to nie jest, bo jak wiadomo komentarze napędzają bloga, a próżnym przeważnie o to chodzi. Linka do bloga nie podaję, kto wie ten wie, reklamy robić nie zamierza. Wystarczająco chwali się sama.
Można też pójść na żywioł i komentarze lecą jak chcą. Dobre, dla zapracowanych i tych co już osiągnęli "pozycję blogową" czyli nie muszą się przejmować tym, co tam pod ich postem ludzie piszą. Blog żyje własnym życiem.
No dobra... już dosyć dolewania tej oliwy do ognia (oh... przepraszam, jeśli komuś się ze smoczym zianiem ogniem skojarzyło) teraz czas na moje trofea. Znaczy się... Krawczyk Dratewka przedstawia:
Każdy wykrój leżakuje sobie na materiale, z którego planuję go uszyć. Nieco niepokoi mnie jedynie rozmiarówka. Amerykanki do najszczuplejszej nacji nie należą, a mi tu wychodzi porównując moje wymiary z ich tabelką, że mieszczę się rozmiarze 12. Kuriozum totalne. Albo będzie dobrze, albo będę mieć gorseto-płachtę na byka. No nic. Uszyję coś na próbę to będę wiedzieć. Szary, elastyczny materiał z przeznaczeniem na model Butterick 6582 A lub B.
Tu kolejny szary materiał. Tym razem wełenka. Tak...lubię i nie boję się szarości (ŻADEN GREY mi nie straszny). Na szczęście nie muszę przebierać się za smoczycę ze Shreka by się wyróżnić z tłumu :)
Podobno połączenie bieli z czernią będzie modne w tym roku, więc model 5603 B (żółty po środku) widzę jako uszyty z białego materiału z czarnymi wykończeniami.
I ostatni z wybranych do prezentacji modeli. Z uwagi na materiał, który jest dwustronny chcę uszyć sukienkę B tak, aby widać było kontrast prawej i lewej strony materiału. Główna część sukienki byłaby z jaśniejszej strony, kontrastowy element na plecach ze strony ciemniejszej. Jak myślicie? Nie będzie to za bardzo naściubilone?
Uprzejmie informuję, że gorset z Buttericka (światło padło - zdjęć nie będzie) jest wykrojony. SIĘ NIE SZYJE. Bo gorset nie rybka, nie lubi pływać. A ja właśnie raczę się porterówką :) W umiarkowanych ilościach... w półmroku...
Ladies and gentlemen...
przybyły zza wielkiej wody. Są. Jeszcze cieplutkie. Wyczekiwane. Tydzień temu zamówione.
WYKROJE Z BUTTERICKA I MACCALL'S
Drżącymi łapami otwierane i oglądane z namaszczeniem. Niespodzianka, która poprawiła nastrój z tego parszywego tygodnia. Na razie je podziwiam. A Franek chłonie. Całym ciałem, leżakując na nich. W ten weekend spróbuję zrobić do nich pierwsze podejście. I postaram się skrobnąć o nich więcej.
Na razie... podziwiam i delektuję się. Winem i retro wykrojami. Weekend! Proost... na pohybel Orwellom!
Ogłoszony na blogu kobieta szyje gorsetowy konkurs zmobilizował mnie do uszycia gorsetu, a właściwie gorsetów. Na wygraną nie liczę, bo nawet nie mam pewności czy cokolwiek z planów szyciowych mi wyjdzie i czy do konkursu wystartuje... Ale co tam... you never know until you go.
Gorsety bardzo lubię, ale noszę tylko te bieliźniane. Dlaczego? Bo nabytego przeze mnie pięknego, czarnego gorsetu nie dam rady sama zasznurować na plecach. Taka konstrukcja. I żadna metoda się nie sprawdza. Jak trzeba, to przeważnie nikogo do pomocy nie mam, więc gorset od lat kilku leży nie założony ni razu.
A planowałam użytkować go intensywnie nosząc samojeden albo w zestawie z białą bluzką koszulową.
Zatem pierwsze gorsetowe wyzwanie - przerobić czarny gorset wymieniając sznurkowe wiązanie na kryty zamek. Już mi skóra na grzbiecie cierpnie, bo przeróbki to to co kocham najbardziej.
Wyzwanie drugie - projekt własny, totalnie eksperymentalny, sprowokowany w dyskusji - w trakcie realizacji, więc... Psssst.... konkurencja nie śpi ;) Może jedynie drobna informacja w ramach samo-mobilizacji. Z tego co już zrobiłam wiem, że to co się widzi przed oczyma duszy nie zawsze wychodzi w praniu, życiu i szyciu... ;(
Znowu wychodzi, że to Franek tworzy, a nie ja :)
Wyzwanie trzecie - gorset z Buttericka, na który czekam z utęsknieniem. Jeżeli wykroje przyjdą na czas (bez niespodzianek ze strony kolejnego bystrego kuriera) i nie okażą się zbyt skomplikowane, to być może wykorzystam je w konkursowych zmaganiach.
Piękne, prawda?
Wszystkie zamieszczone zdjęcia pochodzą ze strony Butterick
Powyższym tytułem pragnę poinformować tych, którzy tu zaglądają i mogą być zainteresowani wykrojami z Buttericka, Mccall czy Vouge, że rzeczone wydawnictwa zorganizowały przecenę wykrojow. Niestety, przecena nie dotyczy kosztów wysyłki. A szkoda wielka.
Ceny już od 1,99$
Przy poprzedniej przecenie tak długo myślałam, aż się skończyła. Tym razem (z niemałym wysiłkiem, bo jak wiadomo jestem misiem o małym rozumku i podejmowanie decyzji przychodzi mi z trudem) zorganizowałam się lepiej. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to będę mieć prezent dla siebie na walentynki. To tak w ramach dosładzania sobie życia, skoro inni tego nie robią.
Jednocześnie uprzejmie informuję, że nie jest to tekst sponsorowany (niestety) i z peanow nad tymi wykrojami nic nie mam.
A oto niektóre z zamówionych przeze mnie modeli. Troszke sobie misio poszalał tym razem :)
Dla osłody dodam też, ze nie biorę udziału w żadnych konkursach na bloga roku, wiec zaoszczędzicie na sms-ach ;)