Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

wtorek, 30 kwietnia 2013

From Holland with love - Inteligencja betonowa

Dzwoni były uitzendkracht z pytaniem o wystawienie zaświadczenia. No to dociekam jakie i do czego mu to. A ten na to, że potrzebuje zaświadczenie z informacja jakie prace wykonywał, bo on nie wie co ma do cv wpisać...   Debil idealny. Nawet nie wie czy tłukł beton czy wkręcał śrubki.


Innego dnia kolejny mózgowiec wypełniając mozolnie kartkę z godzinami pyta:
- A który dzisiaj mamy - odpowiadam, że 26 kwietnia,
- A który tydzień? (tu nie chodzi bynajmniej o tfu tfu tfu nie daj Bóg mój stan błogoslawiony tylko tydzień w roku)  Pierwszy?
No tak... Jak wiadomo kwiecień jest pierwszym miesiącem w roku, to i tydzień pierwszy...


Może następnym razem jak zmienię prace to też zadzwonię do szefa z pytaniem, co mam sobie w cv wpisać? Pracownik administracyjny, szwaczka czy konsultant dla debili...

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Lot numer 6582 Linii Butterick... Czy leci z nami pilot?

Po pierwsze... Nigdy nie wierz tabelkom. Tabelki kłamią. O czym rzecz jasna po raz kolejny przy swej sklerozie zapomniałam. Wykrój Butterick 6582 model A albo i C, rocznik jak w mordę strzelił 1960. Szyło mi się prawie bez niespodzianek. Prawie czyni ogromną różnicę... 
Dowód rzeczowy, że co planowałam, to zrobiłam.

Pomijam debilizm związany z wiarą, że to co jest w tabelce, porównane ze świeżo zmierzonymi własnymi gabarytami będzie zgodne. Zaćmienie owo skutkowało rzecz jasna zmniejszaniem sukienki. Pominę też fakt, że jedna część wykroju zaginęła  w niewyjaśnionych okolicznościach. Odnalazła się zrolowana pod Frankiem. Podobnie jak rozcinacz do nitek i kilka szpilek przechwyconych na magnetycznego klucza. W ogóle też nie wspomnę, że igła złamała się nad wyraz efektownie jedną częścią strzelając mnie w ramie, a potem znikając w czasoprzestrzeni. Dzięki latającej igle otrzymałam dwie bardzo pożyteczne przesłania:
1. Nie trzymaj nosa, twarzy i oczu za blisko maszyny, względnie zaopatrz się w okulary ochronne, a najlepiej maskę spawalniczą.
2. Ścieg fastrygowy na maszynie nie współpracuje ze stopką do wszywania zamków. Fastrygując uprzednio zamek niesmialo  skryty w pierwszym momencie zapomniałam zmienić ustawienia. Przy stopce do zamków i tym ściegu igła tłukła w metalową część stopki, a nie dziurę.
Nie dziwota, że się rozpękła. Przez swe gapiostwo i niewiedzę zabiłam igłę... Świeć panie nad jej duszą.. To była dobra igła...


Sukienka wyszła...  dosyć dobrze. Zrezygnowałam z oryginalnych kokardek, które wycięte zgodnie z zapodanym szablonem wydawały mi się duże, a nawet baardzo duże, a nawet bardzo, bardzo duże. Jakoś nie  widzę się w roli dwuwirnikowego CH-47 Chiook względnie KA-25.  Najpierw będzie widać kokardki, a potem mnie. No i jak toto upchnąć pod dopasowany sweterek albo żakiet?  I tak oto po zdemontowaniu śmigieł względnie wirników z modelu A zrobił się C. Tu proszę bardzo widok na owe śmigło naramienne uwiecznione w procesie twórczym. Doszywać czy zostawić bez?
Jak patrzę na zdjęcie, to nawet mi się podoba. Jak patrzę na Lolę z przyszpiloną kokardką to już mniej.

Żeby nie było, że tak się w te szarości owijam  i boję się kolorów to prezentuje na  sukience satynowe kwiatuszki co to je tworzę hurtem. Przyszpilone tymczasowo w celach ekspozycji.

 Pożytkuję je jako ozdoby  spinek do włosów (rewelacyjnie sprawdzają się przy  TAKIM koczku),  zawieszki sweater guard, albo broszki. Często je rozdaje po ludziach. Jeszcze częściej gubię  :) Poza tym mam obsesję wykorzystywania wszystkich skrawków i ścinków (pewnie kolejna post PRL-owska przypadłość).  Też tak macie? Żeby nie zmarnować ani kawałka...  Znalazłam nawet zastosowanie dla tych maluteńkich - wypcham nimi poduszki, albo legowisko dla Franka.
A tak prezentuje się  magic-kopter na Loli.

Materiał to jakieś elastyczne coś. Świetnie się prasuje. Jak widać gniecie równie łatwo :(  Dodam, że sukienka była tuż po prasowaniu.

Zostawiam Was z wpisującą się w lotnicze akcenty piosenka uwielbianego drzewiej przeze mnie Lady Pank. Ten tekst  Mogielnickiego  z różnych powodów jest szczególnie ważny, aktualny i taki... niejednoznaczny... No dobrze.... to  teraz  już.. odlatuje...





PeSa... Swego czasu w moim aeroklubie krążył taki oto lotniczy dowcip:
Pyta się jeden pilot drugiego pilota:
- Daleko mieszkasz?
- Eeeeeee nie... Jakieś dziesięć minut LIM-em

niedziela, 28 kwietnia 2013

Słodziaki czyli o wygranym candy

W tym roku chyba powinna zacząć grać w toto-lotka. Albo nauczyć się pokera. Na kasę. Czemu? Bo  rekordowa ilość wygranych mnie dotknęła. Najpierw gorsetowy  konkurs u Wioli, a potem ku totalnemu zaskoczeniu wygrana w candy u Izy. Do tej pory w całym swym żywocie, wszak już dosyć długawym, wygrałam 2 rzeczy. Słownie: DWIE. Jako nastolatka jakieś pieniądze i zaszczyt wydrukowania konkursowego opowiadania  w Płomyku vel innym Płomyczku (tak... wiem... to było jeszcze przed Bravo girl i innymi takimi). I wierzcie mi... ludzie tyle żyją ;)
Druga rzecz to był program komputerowy, konkretnie word w postaci podaj 12 dyskietek. Nówka. Świeżynka. Dopiero co wypuszczony na rynek. Cudnie. Tylko, ze wtedy nie miałam komputera. I tu się kończą moje życiowe wygrane. Aż do tego rozpasanego roku... :)

Wygrana u Izy  miała miejsce  już  jakiś czas temu, ale nagroda najpierw musiała dosyć okrężną drogą przywędrować do mnie do Holandii, potem z różnych przyczyn dopadł mnie wiosenny marazm uniemożliwiający wykonywanie nadprogramowych funkcji życiowych do których szycie, pisanie i wysiłki intelektualne niewątpliwie należą... W ramach otrzepywania się z marazmu wykonałam skok na główkę do basenu... bez wody - kilkugodzinne farbowanie włosów indygo połączone z malowaniem sypialni przy otwartym oknie i przeciągu.  Jako dogrywka - porządkowanie ogródka dnia następnego znaczy się siódmego. Z co Bóg mnie pokarał kilkudniowym bólem głowy, a na świeżo posadzone w moim mag-wiedźmim ogródku ziółka nie zesłał co prawda plag wszelakich, ale przymrozek...
Ale nie o tym chciałam... Jak zwykle zaplątałam się w dygresje. Call me Beniowski.   Miałam tylko podziękować serdecznie Izie za możliwość udziału w zabawie i za urocze materiały, co niniejszym czynię.  DZIĘKUJĘ!  Owe słodkie materiały prezentują się następująco:


Z pepitki została już skrojona i prawie skończona bluzka z baskinką - Burda nr  8/2012 model 113.

Dodałam czarny kołnierzyk. Jest to chyba pierwszy wykrojowy ciuch, którego nie musiałam zmniejszać.  Ba... wyszedł nawet bardzo dopasowany.
Baskinka w moim wydaniu  to jawny dowód na to, że na starość gust się człowiekowi zmienia, bo do tej pory zawsze unikałam baskinek. A tu nagle zaczęły mi się podobać.
Zamówiłam w końcu stopkę do zamków krytych, więc mam nadzieję, że następne zamki będą wyglądały lepiej. 

piątek, 26 kwietnia 2013

Czy jest na sali lekarz?


Tuż przed domem rozległy się hałasy. Głosy, wrzaski i krzyki. Zgromadzona grupa uzbrojona w butelki z chmielowym objawieniem nie zachęciła mnie do wystawienia głowy na zewnątrz. Pobiegłam się więc na górę, coby z wysokości zobaczyć co się dzieje. Jak to mówią.... Chwała na wysokościach.  Po kilku minutach pojawił się oświetlony wóz a na nim... Orkiestra smerfów... Niczego nie piłam, dodam. Trzeźwa jak świnia u Orwella. Potem traktor ze stworami murzynopodobnymi.  Potem ciężarówka ze statkiem Starwars, a obok maszerował Luke Skywaker i Lord  Vader.... Pomyślałam, że to ostatni moment by udać się do psychiatry.  O ile nie jest za późno...
"Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!"
I wtedy mi się przypomniało. Właścicielka domu zostawiła mi wiadomość, że gmina COŚ zorganizowała. Tylko ja z tej wiadomości zakodowałam jedynie, żeby samochodu nie parkować na ulicy przed domem. Uspokojona, że to tylko skleroza, a nie schizofrenia pobiegłam po telefon, żeby szybciorem zrobić zdjęcia.
Zdjęcia są do bani. Nie dość że z telefonu, nie dość że ciemno, to jeszcze uczestnicy parady paradowali, i nie mieli ochoty stać w miejscu. Był wóz z musicalu Soldat van Oranje, był cadilac z Greace, był wóz ze scenkami z filmu z Clintem Eastwoodem, była Alicja z Krainy Czarów... Był pomarańczowy... Oranje... eeeh.... oranje... mustang... Chyba mustang... Na samochodach to ja się nie znam. Ale był stary, amerykański, hałaśliwy i super. A wreszcie był oryginalny wóz policyjny z lat 50/60 na widok którego prawie wypadłam przez okno. A potem to już zostałam z otwartą gębą próbując robić zdjęcia. Wyszła mi... marność nad marnościami....



I jak nie kochać tego kraju?  Tu imprezy "na okoliczność" nie są nudnymi prelekcjami, apelami, konferencjami, spędami ciągnącymi się jak flaki z olejem. OK... Może to było kiczowate. Momentami może nawet tandetne.Może i plebejskie. Ale ktoś zadał sobie dużo trudu, żeby to zorganizować, wymyślić. I nie było to dla garstki wybrańców tylko dla wszystkich mieszkańców. Przez kilkanaście minut czułam się również częścią tego kraju, regionu, wsi...

czwartek, 25 kwietnia 2013

Wyszukiwane slowa kluczowe - part 2

Szanowne koleżanki,
zalecam zaglądanie do statystyk, bo tam czekają na was czasem prawdziwe perełki. Zachowana oryginalna pisownia.

  • trzeczą mi się ręce co robić - nie pić tyle? 
  • co zrobić gdy on mnie z nienacka p - nooooo jaaaaa p 
  • świat jest piękny tylko ludzie to kurwy - znaczy się... filozof do mnie zawitał
  • kolnierz na butelke weselna na mag - hej, na mag? Nie zgłupiałam, ślubu nie biorę A może to o mag-nes Frankowy chodzi? ;)
  • co ile trzeba zmieniac krolikowi sci -  ścinki? ściernisko? ścianę?
  • jak wykroić kołnierzyk Słowackiego... -  ktoś odkrył mój polonistyczny background ;)
  • ptak który sra... - masz... znowu ta fizjologia ptactwa...
  • jak zrobić krecika w swetrze... -  eeh... jooooj... 
  • bajki z długopisem teraz w sprzedaży - najpierw był Pan Marchewka z długopisem, teraz bajki...
  • igielnik z plyty -  betonowej? Znaczy sie... szwaczka u Orłela.
  • sukienki loli duze rozmiary - Lola... nie rób mi tego i tak jesteś grubiejsza niż ja i mamy problem z przymiarkami
  • jak zostać szwaczką - zapraszam na farmę... tu wsio jest możliwe

wtorek, 23 kwietnia 2013

Akcja do której nawet ja dołączam.

Bynajmniej nie chodzi tu o akcję - więcej męskich portek w Burdzie, bo to akurat moim zdaniem zryw dla lansu. 
Generalnie jestem przeciwniczką wszelkiego rodzaju akcji. Widać takie ze mnie asocjalne bydle bez serca, że nie ruszają mnie wszelkiego rodzaju zrywy. Nie ruszają mnie wielkie orkiestry żebraczej pomocy czy inne mniej lub bardziej szlachetne manifestacje. Prawda jest taka, że im dłużej żyję tym mniej lubię ludzi, a bardziej zwierzęta. Nie kłamią, nie oszukują, nie ugryzą dla zabawy. Nawet te psychopatyczne egzemplarze najczęściej są psychopatyczne, bo tak je wychowano, bo takich mają właścicieli.
Ludzie mogą się obronić. Są mniej lub bardziej... wyszczekani. Mają rodziny, przyjaciół, sądy, trybunał w Hadze... Zwierzęta mają tylko smutne oczy, gdy są krzywdzone.

Anna z bloga ukryte wątki  podała informację o likwidacji przytuliska dla psów. 23 psiaki szuka teraz nowych domów. TU szczegóły kontaktowe.
Wiem... zwierzaki nie są dobrą inwestycją. Stanowią wydatek. Wymagają opieki. Wymagają uwagi. Ale ich bezinteresowna miłość jest chyba jedyną bezinteresowną rzeczą na świecie. I to jest coś, czego nie kupicie płacąc mastercard.
Przyłączam się do akcji ukrytych wątków i Was też proszę w imieniu tych psiaków szanowni blogerzy, koleżanki, koledzy i wirtualni goście o upowszechnienie tej akcji.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

From Holland with love - Bank

10:30. Już powinniśmy wyjeżdżać. Pukam do drzwi pokoju brakujących gagatków.  Otwiera mi zaspany koleś w majtkach.
- Jest 10:30. Jedziemy do banku. Są panowie gotowi?
- Eeeee... ja zaraz będę.
- A kolega?
- Nooooo... bierze prysznic.
- To mają panowie 5 minut, żeby się ubrać i zejść na dół.
Po pięciu minutach biegnę na górę i walę w drzwi. Otwiera mi ten sam koleś tym razem już ubrany.
- Gotowi?
- Ja tak,tylko dokumenty wezmę.
- A kolega?
- Bierze prysznic.
- No to nie będziemy na niego czekać - mówię - a w myślach dodaję - Czyścioszek się kurwa znalazł..
Jestem zła na siebie, że nie kazałam debilom być gotowym  co najmniej pół godziny wcześniej.W samochodzie trzykrotnie dopytuję czy wszyscy zabrali paszporty i sofi [taki holenderski NIP i pesel].
Do banku docieramy lekko spóźnieni.  Przedstawiam się, mówię, że mamy umówione spotkanie w sprawie otwarcia rachunków bankowych dla nowych pracowników. Pierwszy uitzendkracht zasiada przy stoliku. Po pięciu minutach przychodzi do "poczekalni".
- Wie pani, jest problem.
- Co się stało.
- Chodzi o sofi.
- Tak??
- Bo ja zabrałem decyzję kolegi, a nie swoją.
Ręce mi opadają. No tak, następnym razem trzeba im kazać, żeby pokazali dokumenty przed wyjazdem.
Następny. Przyłazi też po 5 minutach - potrzebuje tłumacza. Znaczy się mnie. Idę, siadam, pytam. Facet z banku patrzy na nas jak na niedorozwiniętych umysłowo. Okazuje się, że uitzendkracht ma już otwarty rachunek bankowy i to nawet w AMRO. Ręce mi opadają.
- Bo ja myślałem.... - tłumaczy się, ale go nie słucham. Bo już te trzy pierwsze słowa to wierutne kłamstwo....



piątek, 5 kwietnia 2013

Post niespodziewany...

Kocham Lidla. Za jabłka Elstar w szczególności.  Za mięso, które nie śmierdzi po otworzeniu. Za sernik, który czasem tam bywa. Za świetne i tanie wina. Za sprzęt silver crest w tym moją maszynę do szycia.
A dziś... a dziś Lidl znowu mnie zaskoczył.  W boxie z płytami czekał na mnie....
Taaaaaaaaaaaaaaaaaa daaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaammmmmmmmmmmmmmm


Tak. HENRY MANCINI i muzyka z filmu Breakast at Tiffany's.  W płytę wbiłam się paznokciami i skłonna byłam walczyć zaciekle, gdyby ktoś chciał mi ja wydrzeć. Na szczęście stada arabów słuchają innej muzyki.  Słuchałam jej jadąc do domu, a gęba szczerzyła mi się po prostu nieprzyzwoicie. I tak mi zostało :D
Dla tych co nie wiedzą o czym mówię, albo też chcą się swoje gęby vel gąbki rozjarzyć:


środa, 3 kwietnia 2013

From Holland with love - polski wrestling

Ponieważ historia mag-icznego samochodu wywoła komentarze pt. "zdzielić ich butelką albo nawet stołem" przypomniała mi się inna, jeszcze bardziej krwawa historia.
Otóż razu pewnego robiąc rutynowy obchód hotelu usłyszałam dziwne hałasy. A że dochodziły one z pokoju, którego okno było usadowione na korytarzu toteż nawet nie wchodząc do środka mogłam zobaczyć co się dzieje. Moim oczom ukazał się obraz dwóch mieszkańców tegoż pokoju uprawiających zaawansowany wrestling objawiający się tym, że jeden zawodnik skakał po drugim od czasu do czasu kopiąc go w różne części ciała. Krew bryzgała po ścianach.
Szybko rozważyłam ewentualne działania.
1 - zwrot na pięcie, udawanie że nie widziałam, nie słyszałam i ja tu tylko sprzątam, a oni niech się pozabijają...
2 - interweniować znaczy się zrobić coś.
Przy opcji pierwszej  wizja wywożenia trupa/trupów wydała mi się  problemotwórcza.  Pozostała więc wersja druga. Na osobiste rozdzielanie elementu ochoty nie miałam.  Zadzwoniłam zatem na magiczny numer 112. Panowie policjanci przyjechali ze sporym poślizgiem. Czemu nawet nie bardzo się dziwię, bo komu by się chciało pięknym, ciepłym wieczorem ruszać na odsiecz dwóm polskim pijaczkom. Jak już przyjechali towarzystwo rozdzielili.
Tu nastąpi mała dygresja. Otóż jeden z owych policjantów był najprzystojniejszym facetem jakiego w życiu widziałam. Twór perfekcyjny, idealny, doskonały. Włosy, budowa, wzrost, wygląd, oczy, ręce, skóra.... eeeeeeeeeh...  Mój mózg wykonał słyszalne wręcz "traaaaaaaaaaaaaaask" i SIĘ WYŁĄCZYŁ. Na zadawane mi pytania odpowiadałam wdzięcznie i inteligentnie "eeeeeeeeeee" z miną człowieka po lobotomii.  Stanem kompletnego zidiocenia nie dane jednak było mi zbyt długo się cieszyć, bo zapaśnik - ten aktywny ( bo drugi leżał na podłodze absorbując całą uwagę Apolla w mundurze) jednej z policjantek kazał się zamknąć, bo ją zastrzeli. I tu mili i sympatyczni policjanci przestali być mili i sympatyczni. Kolesia rąbneli na łóżko, łapki mu wykręcili mało delikatnie nie bacząc na jego protesty i jęki, a potem skuli. Jak na filmie. A że nie miał ochoty powiedzieć, gdzie tą broń ma zrobili kipisz w pokoju tudzież w jego samochodzie. Bohater tego odcinka oczywiście broni żadnej nie miał, tak sobie rzucił po pijaku nie wiedząc, że w kwestii broni policjanci humoru nie przejawiają.  Na tą okoliczność pojawiły się też  posiłki i chyba wtedy w hotelu gościłam całą miejską  policję, łącznie z komendantem! Element został zabrany na komisariat, ale niestety jak szybko został zabrany tak szybko, znaczy się następnego dnia został wypuszczony, a ja rozważałam prośbę o przydzielenie mi ochrony osobistej. Z wizją przystojnego młodziana w mundurze nie odstępującego mnie ani na krok. Eeeeeh.... Pomysł zarzuciłam, bo znając swoje szczęście przydzieliliby mi jakiegoś satyra.  Panowie z aresztu wrócili pogodzeni, co więcej ofiara przemocy twierdziła, że została pobita przez ruskich, a nie kolegę z pokoju.
Morał z tej historii wyniosłam taki, żeby następnym razem jednak dokonać zwrotu na pięcie i zostawić bydło, żeby się pozabijało.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Czerwonym do góry czyli komedia pomyłek

Czarny bi-strecz należy do materiałów pechowych. Najpierw był spódnicą bombką, której nosić się nie da. Chyba, że chce się wyglądać jak dobrze odhodowana holenderka rasy czarno-białej. Z poprutej bombiastej bombki oraz resztek materiału powstała, a raczej miała powstać sukienka. Jednak zmiany wersji kolorystyczno-stylistycznej i kilkakrotne prucie spowodowało, że szwy na górze, zwłaszcza na ramionach, zaczęły rozłazić się w rękach. Ostatecznie odprułam gors sukienki i zrobiłam spódnicę. Model - wolna amerykanka albo kompozycja własna. Prostokąt materiału przysposobiony do noszenia zaszewkami, dosyć szeroki pasek. Niks bijzonders jak mawiają tubylcy. Naprodukowana wcześniej satynowa lamówka miała stanowić ozdobę. No przecież nie wyrzucę, skoro tyle się namęczyłam przy jej robocie. Szło jak z płatka. Do momentu, gdy wciągnęłam kieckę na tyłek. A potem... A potem to już jak u Coehlo... Nad brzegiem rzeki Lek usiadłam i zapłakałam. Bo na pasku ukazał się LUZ. Może gdybym przyszyła fizelinę do wierzchniej i spodniej strony paska to by tego nie było. Może jakbym się nie koncentrowała tak bardzo na tej czerwonce... No trudno. Po raz piąty przerabiać nie będę. MOWY NIE MA. Prędzej spódnice wyrzucę w cholerę. Albo oddam Frankowi na legowisko. 
A propos Franka... Zaszewki w spódnicy, przed ich zszyciem spięłam szpilkami na mur beton. A potem przyszywając spódnice do paska vel pasek do spódnicy okazało się, że spódnicy mam za dużo. No masz... A przecież pasowało!
Tu rozwiązanie zagadki:


Franek i jej magiczna-magnetyczna zawieszka wyciągnęły szpilki w jednej zaszewce

Komedii pomyłek ciąg dalszy. W ramach osłody życia ukroiłam sobie solidny kawał ciasta z jabłkami, po czym chwyciłam za pudło z cukrem pudrem, coby sobie tej słodyczy jeszcze dodać. Przyznaję... nie żałowałam sobie...  Tylko, że cukier puder trzymam tuż obok soli, w podobny pojemniku. Po solidnym machu zorientowałam się, że ciasto do jedzenia się nie nada.


Lola po raz kolejny mnie zaskoczyła. Ostatnio jakąś sukienkę ledwie na nią wcisnęłam, a teraz wygląda jakby spódnica była za luźna. Mnie się obwody nie zmieniły.  Jedno i drugie na mnie pasuje. Może na okoliczność mrozów Lola się skurczyła? Albo uprawia skoki na jednej nodze jak mnie nie ma w domu... Manekiny są dziwne.
Z ostatniej chwili... rośnie konkurencja krawiecka, która w alternatywny sposób przyswaja sobie tajniki szycia.
Może ten luz udrapuje fantazyjnie i będę udawać, że tak miało być...