Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gorset. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gorset. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 lutego 2014

Żelazko czyli pokręcony post o wszystkim i niczym

Było sobie żelazko...  Tylko nie było gdzie go postawić.  Półki - zajęte, szuflady - zajęte, w szafie - ciasno. W końcu ulokowałam je na szafie. W miarę dyskretnie, wygodnie sięgnąć...  Stało sobie bezkolizyjnie aż...  Zdejmowałam płaszczyk z wieszaka, a że wieszak wisiał na szafie... Niefortunnie wieszak zahaczył o żelazkowy kabel i... jeb w łeb. Czoło rozcięte, guz wielkości jajka...
Kolega mówi - mogło Cię zabić. Mało realne, ale... Pomyślcie o tym nagrobku:

Kobieta ze stali zabita przez żelazko...



A do tego nagrobek w formie żelazka. Żelazka z... duszą. Tak mi "Listami z fiołkiem" trochę zapachniało...

To był mój czarny walentynkowy humor. Pewnie przez to nagromadzenie walentynkowej tandety. Aż strach internet odpalać i bloggera otwierać, bo odór walentynkowego szamba wali z daleka. Serduszkowe gówna wszelkiego autoramentu, pink i czerwień, na szydełku i z papierku. Serduszka poduszeczki, serduszka karteczki,  decu serduszka a na nich kaczuszka. Różowy mosteczek aż ugina się od różowych misiaczków. A na to bita śmietana. I lukier. I bita śmietana. I różowe serduszko z marcepanu.  I tu ustawia się kolejka rzygających tą tęczą (Jenny uwielbiam to określenie i uprzejmie informuję, że zawłaszczam prawa autorskie :P) Czy komercja zawsze musi być taka badziewna?


Idę szyć. I na pewno nie będzie to nic różowego!  W planach taki oto twór:
Burda International lato1996 (wydanie holenderskie).
Swoją drogą jest to jedyny numer Burdy International jaki mam, ale jeśli uda mi się gdzieś zapolować na inne to będę kupowała w ciemno. Wykroje są przejrzyste, czytelne i nie tak naściubilone jak obecnie, gdzie trzeba z lupą odgadywać, która krecha do którego modelu. Cztery kolory: niebieski, zielony, czerwony i czarny, co jeszcze bardziej ułatwia odrysowywanie. I do tego mega fajne ciuchy. Choć pewnie ktoś kto nosi szarawary, legginsy i trampki nie zrozumie czym się tak podniecam.

Ja spadam szyć. Obiecuję - nic różowego. A dzisiejsze przeglądanie netu polecam tylko osobom o silnych nerwach, względnie walentynko&kiczo-odpornym.



poniedziałek, 16 września 2013

Kombinuj dziewczyno nim lata przeminą...

Bluzeczka kombinowana z resztek materiałów pozostałych po Buttericku Lot B5708. Kwiecisty materiał uwielbiam do tego stopnia, że wyrzucenie najmniejszego nawet skrawka rozrywa mi trzewia.

Wykrój - Burda 8/2012 model 113.

Pierwsze "spięcie" . Zwiększyłam zaszewki bardziej dopasowując górę.

Tu gdyby ktoś wątpił w samodzielność wykonania :) z tyłu widoczne zaplecze sklepu czyli warsztat krawiecko-kosmetyczny ;)

Zamek na plecach to wymysł szatana. Ledwo zip-ię po takiej gimnastyce zapinania zipa. O notorycznym wkręcaniu sobie włosów w zamek w ogóle nie wspomnę.
Notabene zamek wymieniałam  dwa razy, a i tak nie mam pewności czy nie będę wstawiać innego. Ten też demonstruje wybitną niezależności. Raz działa. Raz nie. Cytrynna ostatnio też walczyła z zamkami. Zmasowany atak eklerów widać ;)

Antwerpia na Loli
Kołnierzyk, rękawki i dół wykończone haftem na maszynie. Bardzo lubię ten motyw i coś mi się zdaję, że jeszcze nie raz go gdzieś wcisnę.
Kołnierzyk z haftem.
Z resztek resztek udało się jeszcze wydziergać gorsecik - Burda 1/2012 model 123.  Czerwony pasek z haftem miał być pierwotnie odszyciem/podszyciem dołu, ale po przymiarce okazało się, że gorset kończy mi się zdrowo przed pępkiem i takie wdzianko to mogę sobie jedynie do tańca brzucha przyodziewać. A że nie mam czym trząść, tańca takowego  nie uskuteczniam. Z odszycia zrobiłam "przedłużkę".


Nie, to nie koniec moje drogie koleżanki tej kwiecistej gorączki. Idąc po przetartych szlakach, znaczy się  korzystając z tutorialu Liliany z zapomnianej pracowni uszyłam swojego pierwszego potworka-paczłorka. Obawiałam się, że będzie to bardziej upierdliwe, ale nie było tak źle. Wymaga jedynie ciut więcej cierpliwości i wzmożonej aktywności ruchowej czyli biegów od maszyny do żelazka.


Jako, że nie przepadam za  to sztuką dla sztuki, przynajmniej w moim wydaniu stworzone paczłorki, sztuk dwa postanowiłam spożytkować pożytecznie i jeden wkomponowałam w siatkę na zakupy (prototyp jeszcze nie skończony). Drugie serducho widoczne powyżej leży sobie i czeka na pomysł. Może dorobię mu więcej braci i przetworzę na kołderkę dziecięcą.

A na koniec, dla wielbicieli Franka:

To ja... zdobywca nieustraszony. Trochę szkoda, że nic nie spadło...





sobota, 24 sierpnia 2013

Gdzie byłam jak mnie nie było... Deus ex machina.

Moje drogie koleżanki,
wróciłam. Nie wiem na jak długo, ale...   W sumie do tego posta natchnęła mnie Ewa, zaskakując faktem, że mimo iż w wirtualnym świecie mnie nie ma, to jednak  ktoś o mnie pamięta, ba nawet przysyła mi w te dalekie wiatrakowe kraje materiał niespodziankę. Wzruszyłam się do łez. Bardzo, bardzo dziękuję! Nad wykorzystaniem materiału muszę pogłówkować.

Nigdy nie byłam milusią kobietką. Nie byłam. Nie jestem. Nie będę.  Jeśli ktoś szuka bloga wolnego od złośliwości i szarości, to niech tu lepiej nie zagląda.  U mnie ani baranek nie truchta, ani motylek nie lata... Nie wiem czy ten blogo-świat to miejsce dla mnie. Nie jestem nawet pewna czy świat w ogóle jest dla mnie.
Do pisania postów, komentarzy,  a nawet, do czytania innych blogów po prostu nie miałam siły. Szczerze mówiąc, nie mam siły nawet, żeby sobie walnąć w łeb. Życie nie jest siłą. To po prostu inercja.
W folwarku przyszło nowe, a może raczej rozpanoszyło się stare. Czytaj przyjęli jakiegoś przydupasa vel innego ziomala pani managjer. Najpierw przydzielili mu pokój przeznaczony dla mnie, a którego od roku nie mogli jakoś skończyć i uporządkować, więc "mieszkałam sobie" w blaszaku (kostnica zimą, sahara latem). Potem dali mu mój komputer mnie obdarzając jakimś małym gównem, rzekomo szybszym, a na koniec montując to gówno spytali czy jestem szczęśliwa. Jasne... Jako lilija wodna na pustyni.
Bez dowodów na mobbing  nazwijmy to - wolnoć Orłelu w twoim burdelu.


Finalnie....  Po moim akcie OBRZYDLIWEJ NIESUBORDYNACJI Orłel (za mocną inspiracją pani managjer nimfomanki) wyrzucił mnie z pracy. I tu zapytacie zapewne jak wszyscy - COŚ TY TAKIEGO ZROBIŁA?????
No cóż...
- nie wysadziłam tego burdelu w powietrze,
- nie przywaliłam pani managjer w tępy ryj, a nawet nie powiedziałam jej, że ma tłustą dupę (tego do końca życia będę żałować),
- nie otrułam jej głupich kundli srających, gdzie popadnie,
- nie poleciłam szefuniowi najskuteczniejszej diety odchudzającej "nie wpierdalaj tyle", bo już w pasie masz więcej niż wzrostu,
- nie rozwaliłam służbowego samochodu jadąc po pijaku pół goła,
- nie spowodowałam rozległych strat finansowych jak to czyni regularnie węgierski pracownik (notabene osobisty narzeczony naszej najlepiej opłacanej holenderskiej sprzątaczki),
- nie piłam w czasie pracy, ba... do roboty przychodziłam trzeźwa jako ta orłelowska świnia,
- nie przekazałam informacji konkurencji,
- ani nie zdefraudowałam niczego.
No więc znowu słyszę pytanie... TO COŚ TY KURWA IM ZROBIŁA, ŻE CIĘ WYWALILI Z DNIA NA DZIEŃ?

Dobrze, przyznam się...
Odmówiłam sprzątania kibli.

Potraktowali mnie jak kryminalistkę. Wystawili papierek, że odmówiłam wykonywania obowiązków (serio, serio...) i do końca dnia omijali szerokim łukiem jak bohatera Slumdoga, który wskoczył do szamba.
Nie jest hańbą sprzątać. Sprzątałam biura, hotele, mieszkania. Hańbą dać się traktować jak pies.
Nie. Przepraszam.  Psy pani managjer mają w tej firmie własną kanapę i klimatyzowane pomieszczenie!  Hańbą jest sprzątać, a potem z wywieszonym językiem "obrabiać" swoje papiery. Sprawdzać umowy czy szukać nowych pracowników... (taaaa... prawie stręczycielstwo).
Hańbą jest godzić się na robienie wszystkiego co każą, ze świadomością, że niedouczona sprzątaczka ma dużo lepsze warunki, czytaj: pracuje 2 godziny dziennie, a pensji ma 1700E brutto.  I tylko mi nie mówcie, że to niemożliwe!

Morał tej historii. Szefunio po raz pierwszy pokazał jaja. Co prawda ob/ciągnięte przez panią managjer.  A pani managjer musiała chwycić  za mopa i wyczyścić kible sama. Wreszcie odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.  BEZCENNE.

Więc najpierw huragany nerwów w folwarku u Orłela, a teraz strach, przerażenie i panika co będzie i jak sobie dam radę, bo żaden narzeczony, mąż czy inny przydupas rachunków mi nie zapłaci. Nerwówka przy rozmowach kwalifikacyjnych. Niepewność i czekanie po każdej z takich rozmów. Rozmowy w stylu: jesteśmy pod wrażeniem pani cv, oddzwonimy. A potem cisza. Zaciskanie zębów. Zaciskanie pięści. Chujnia z patatajnią.
A nawet myśli absurdalne, że może trzeba było posprzątać te pierdolone kible. Ciąć żyły w domu, pluć w lustro, ale mieć pracę!  Pomysł głupi, bo eskalacja żądań by rosła i następnym razem nimfo-managjer kazałaby mi wywieźć szambo, kopać rowy albo usuwać azbest. 
Kto był bez pracy ten wie jaka to frajda. Szczęśliwe kury domowe siedzące w domu i czekające, aż chłop im w zębach kasę dostarczy. A raczej... szczęśliwe kurwy domowe, które wychodzą do biura i bawią się w managjerów.



No dobra. Deus ex machina.  Zmiana nastroju. 
Żeby nie było, że jak mnie nie było, to nic nie robiłam,  prezentuję dorobek z tej otchłani niebytu. Głównie polegający na wyczyszczaniu resztek materiałów, poprawkach, przeróbkach. W rolach głównych występują:

1. Spódnica i bluzko-gorset przerobione ze starych spodni. Gorset model 123 Burda 1/2012. Spódnica - kompozycja własna.
Jak widać na załączonym obrazku pokrętła Loli bardzo ładnie się odznaczają. Ja pokręteł nie mam. Jeszcze.
2. Spódniczka w pepitkę wykombinowana z resztek materiału, z którego powstała bluzka z baskinką. Tu wykazałam się oszczędnością godną przodownika pracy, bo materiał wykorzystałam do cna. Zostały dosłownie kilkucentymetrowe skraweczki :)
Spódniczka w towarzystwie ww. gorsecika oraz pod czujną obserwacją Franka. Spódnica - kompozycja własna.
Z braku materiału dół wykończony czarną wstążką. Podszyty ręcznie.
3. Torebka z resztek wełny po Szarówce w marcu. Torebce do ideału daleko, ale  to moja pierworodna, więc czepiać się nie będę. Dla potrzeb marketingu nazwijmy ją "torebka-zając" - mała, szara, z dużymi uszami :) Uszy planuję skrócić, żeby torebka nabrała wyglądu "mała, fikuśna, do rączki". Sorrrry zając, twarde prawa rynku.  Torebka uszyta wg książki "Uszyj w jedno popołudnie".
W ramach pierwszej zamiany zająca na wersję wizytową pojawił się materiałowy kwiatek.

4. Hurtowa ilość chusteczników stworzona nie wiem po co. Chyba w  ramach zużywania resztek materiałów w opcji "co by się nic nie zmarnowało".

5. Hurtowa ilość zwężanych ciuchów, które hurtowo rozwlekły się  w praniu ;)

6. I na koniec - spódnica model 105  Burda 9/2013. Tu dla rozeznania zdjęcie z Burdy:

Szyło się lekko, łatwo i przyjemnie. Wszelkie envelopki bardzo lubię, wiec spódniczka wyjątkowo mi pasuje. Model polecam. A tu moje wydanie.
Założę się, że nikt nie uwierzy, że spódnica była prasowana. Ubieranie Loli wydaje mi się gorsze od przyodziewania dziecka. Myślę nad postem "zrozumieć manekina" ;)


W kolejnych odsłonach - retro Butterick. 

Tyle słów świętych na dzień dzisiejszy. Jest ktoś kto dotrwał do końca?


środa, 27 lutego 2013

klasyka...klasyka... gorset Buttericka... angelologia i dal

Klasyka, klasyka... gorset Buttericka...angelologia i dal... Tą oto parafrazą Gałczyńskiego oznajmiam, że   czerwony gorset - Butterick B5797 model C się zrobił. A właściwie został zrobiony. Moimi własnymi rencami :)
Dla wprowadzenia w relaksujący nastrój zapraszam do wsłuchania się w stosowną muzyczkę, która ponoć łagodzi obyczaje - to tak w ramach, coby wrednych komentarzy nie było ;)





Gorset postanowiłam uszyć z bi-streczu strzępiacza. Wymyśliłam sobie komplet z porażką stycznia. Taki pomysł - idź na całość - zrób się na mumię. Nogi skutecznie skrępuje mi  spódnica, nad ograniczeniem ruchów góry zapanuje gorset. Widać jestem masochistką. Jak postanowiła. Tak zrobiła.

Przygody z gorsetem były właściwie od początku. Przeczuwając, jak zwykle rozminięcie się z rozmiarówką bardzo dokładnie obmierzyłam swoje gabaryty i porównałam z tabelką Buttericka. Zdębiałam. Obmierzyłam się jeszcze raz, porównałam... podrapałam się po głowie i zadumałam nad złożonością tego świata, moich gabarytów i tabelek z rozmiarami... WYSZŁO MI 12.  Zrzuciłam to na karb hamerykańskiej dziwaczności i czując się z lekka większa niż normalnie gorset wykroiłam. Po zszyciu efektownie strzępiącego się bi-streczu mym oczom, ku lekkiemu zdumieniu, że  cokolwiek wyszło, ukazał się kształt gorsetu. Przymierzyłam i zdębiałam po raz kolejny, bo ściśle wymierzenie zgodnie z tabelką okazało się... hamburgera warte. Gorset był za duży. Dużo, dużo, dużo za duży! O całe przęsło, eee... znaczy się klin z każdej pleców strony. Bagatela jakieś 10 cm!  Przez moją niewyspaną główkę przeleciała (z prędkością pendolino BTW pendolino będzie chyba najpopularniejszą koleją szyciową tego roku) myśl, że może durna wycięłam tych klinów za dużo.  No cóż... wycięłam tyle ile trzeba. Darowałam sobie stresujące rozważania czy jakimś cudem w ciągu tygodnia przybyło mi 10 cm w pasie i okolicach, zgrzytnęłam zębami na hamerykańską mechanizację i odprułam owe nad-gabarytowe kliny.

Potem było kilkakrotne wszywanie zamka. Raz, bo mi krzywo było i naszło mnie na poprawianie. Poprawiłam. Przy ostatnim zapinaniu zamka.... trach... zameczek się rozpękł. Plastikowy jeden w ząbek kopany. Nowego na stanie nie było, więc wykorzystałam zapasy zamków z odzysku, z kombinezonów roboczych. Zamek po przejściach, kobieta z przeszłością... Traach... następny się popsuł...Tu nastąpiła kanonada słów parlamentarnych inaczej w trzech językach ze szczególnym uwzględnieniem ojczystego.
Kolejny odzysk łaskawie dał się wszyć. Krzywo z lekka. Tu następuje powtórka z kanonady przy akompaniamencie wiejskiej orkiestry straży pożarnej (czytaj - ryki, płacze i spazmy). W końcu zamek został wszyty. IDEALNIE INACZEJ.

Po bliskich spotkaniach trzeciego stopnia gorsetu z Lolą i porażką stycznia wyszło mi, że kreacja wygląda jednak jak u Chmielewskiej - Wszystko czerwone i czegoś jej ewidentnie brak. Najlepiej czegoś czarnego na dole, albo u góry. Lamówka odpadła w przedbiegach, koronka wypadła niemrawo, aż w końcu przypomniałam sobie o metrach tiulu z ogołoconego petti-coat. Popatrzyłam, przymierzyłam, przyfastrygowałam. W tym czasie czułam się co najmniej jak Armani. Ba, co ja mówię jako sam Stwórca!


Jak widać w wersji roboczej z nie ostrzyżonym czarnym grzbietem jeszcze. Stwórca zapomniał, że kobiety w przeciwieństwie do Loli posiadają ręce, a nawet pachy, pod które owe tiulowe grzbiety trzeba upchnąć.

A oto  skończone dzieło dnia siódmego:
Jak widać grzebyczek przycięty


Sama się dziwię, że tak równo mi te szwy się zeszły  :)

Bo nie chodzi by złapać króliczka...
Kokardka z tyłu jest na razie przytwierdzona agrafką, bo nie mogę się zdecydować czy ozdoba na kuprze, to aby na pewno dobry pomysł. Na jej korzyść świadczy, że maskuje lekką krzywiznę... no tak... zgadłyście... wszywanego zamka.


Jeśli chodzi o krawieckie zadanie to zadowolona w 100% NIE JESTEM. Materiał jest upierdliwy. Łatwo się prasuje, ale gnicie jeszcze szybciej. Zamek mógłby być wszyty lepiej, ale....tu  kanonada..Kilka szwów nie wyszło idealnie prosto.Na temat flizeliny, fizeliny czy tego tam usztywniacza nie usztywniającego z HEMY nie będę się wypowiadać. 
 Jeśli chodzi o wizualny efekt to nawet jestem zadowolona i sądzę, że udało mi się stworzyć kreację imprezową w wersji "stateczna famme fatale" :) Bardzo dobrze ogranicza mobilność  jednocześnie podnosząc ciśnienie niewiastom (ze szczególnym uwzględnieniem nacji holenderskiej) i wywołując ślinotok u mężczyzn.
W wersji famme fatale by night planuje nosić ją z toczkiem/fascynatorem, który TEŻ SE ZROBIĘ do kompletu. Oooo... cuś w ten deseń na przykład. Tylko czerwono-czarne, albo czarno-czerwone. 
Projekt pochodzi z serii Sekrety dobrego szycia. Zdaje się, że to już prehistoria.

Jak dopadnę kogoś kto zechce strzelić mi foty i potrafi obsługiwać aparat fotograficzny to zaprezentuję się w całej okazałości. Ale nie liczcie na to za bardzo, bo jak na razie to mam tylko Franka, a ta jak widać powyżej... zamiast pracować woli leniuchować.... a uuuuu siaaa la lala...
A na koniec...tenże  przestępca na gorącym uczynku.

**********************************************************************

W następnym odcinku - gorset a'la Pan Tadeusz

poniedziałek, 11 lutego 2013

Co na blogach trzeczy czyli Dragon kontra Buttericku

Głośna afera z kratką oraz wizyty na różnych blogach skłoniły mnie do refleksji, ogólnie wszak znanej, że krytyki to my nie lubimy. Z tym, że na ową krytykę osadzaną w komentarzach blogerki reagują różnie.

Moderacja komentarzy rzecz piękna. Weźmy taką dziewoję, co zainspirowana  mitycznym, gadem lotnym rodem spod Wawela stworzyła... kieckę. Sukienka pyszna. Zwłaszcza, że trwa karnawał i przebrania jak najbardziej na topie. Do tego mini tutorial jak stworzyć takie płetwo-lotki i... już widzę jak cała Polska... odlatuje. I to bez dopalaczy. Ale ok, ja się nie znam na haute couture.... z Koziej Wólki.
 A co robi oważ dziewoja, gdy sukienka na bal przebierańców nie spotyka się ze spodziewanym zachwytem? Ano wykorzystuje możliwość moderacji  i komentarza nie zamieszcza. Proste jak konstrukcja cepa, albo smoczego ogona. Tą oto metodą wszyscy myślą, że tworzy rzeczy oryginalne i niepowtarzalne. Ba, co więcej myślą, że wszystkim owo cudactwo się PODOBA.
A jak się nie podoba, to komentarza nie widać. Bystre to nie jest, bo jak wiadomo komentarze napędzają bloga, a próżnym przeważnie o to chodzi. Linka do bloga nie podaję, kto wie ten wie, reklamy robić nie zamierza. Wystarczająco chwali się sama. 

Można też pójść na żywioł i komentarze lecą jak chcą. Dobre, dla zapracowanych i tych co już osiągnęli "pozycję blogową" czyli nie muszą się przejmować tym, co tam pod ich postem ludzie piszą. Blog żyje własnym życiem.

No dobra... już dosyć dolewania tej oliwy do ognia (oh... przepraszam, jeśli komuś się ze smoczym zianiem ogniem skojarzyło) teraz czas na moje trofea. Znaczy się... Krawczyk Dratewka przedstawia:

Każdy wykrój leżakuje sobie na materiale, z którego planuję go uszyć. Nieco niepokoi mnie jedynie rozmiarówka. Amerykanki do najszczuplejszej nacji nie należą, a mi tu wychodzi porównując moje wymiary z ich tabelką, że mieszczę się rozmiarze 12. Kuriozum totalne. Albo będzie dobrze, albo będę mieć gorseto-płachtę na byka. No nic. Uszyję coś na próbę to będę wiedzieć.  Szary, elastyczny materiał z przeznaczeniem na model Butterick 6582 A lub B.
Tu kolejny szary materiał. Tym razem wełenka. Tak...lubię i nie boję się  szarości (ŻADEN GREY mi nie straszny). Na szczęście nie muszę przebierać się za smoczycę ze Shreka by się wyróżnić z tłumu :)


Podobno połączenie bieli z czernią będzie modne w tym roku, więc model  5603 B (żółty po środku) widzę jako uszyty z białego materiału z czarnymi wykończeniami.


I ostatni z wybranych do prezentacji modeli. Z uwagi na materiał, który jest dwustronny chcę uszyć sukienkę B tak, aby widać było kontrast prawej i lewej strony materiału. Główna część sukienki byłaby z jaśniejszej strony, kontrastowy element na plecach ze strony ciemniejszej. Jak myślicie? Nie będzie to za bardzo naściubilone?


Uprzejmie informuję, że gorset z Buttericka (światło padło - zdjęć nie będzie) jest wykrojony. SIĘ NIE SZYJE. Bo gorset nie rybka, nie lubi pływać. A ja właśnie raczę się porterówką :)  W umiarkowanych ilościach... w półmroku...




niedziela, 10 lutego 2013

Gorsetowe inspiracje... Jak pięknie być kobietą

Dorarthea w poście kobieta i koń  pokazała swoje gorsetowe inspiracje. Idąc jej tropem chciałam pokazać Wam co mnie się podoba, inspiruje i siedzi w głowie. Pisząc tego posta uświadomiłam sobie, że raczej inspirują mnie konkretne postaci niż modele czy wzory.
Pierwszą inspiracją, najbardziej historyczną, ale mimo wszystko (w moim odczuciu) najbardziej również erotyczną jest Królowa Margot... Notabene bohaterka jednego z moich ulubionych filmów.
Zdjęcie pochodzi ze strony www.vogue.it
                            
A tu graficzna wariacja tego gorsetu znaleziona na stronie computer-graphic

Kolejną inspiracją jest, uwielbiana od lat Audrey Hepburn. Nie ma zbyt wielu jej stylizacji z gorsetami. I znowu, jak w poprzednim przypadku są to stylizacje filmowe czy teatralne. Kilka gorsetów Audrey ze strony  www.staylace.com

Czy gorsetowa góra sukienki z filmu Sabrina (projekt Givenchy).
I na koniec najbardziej współczesna (tak mi się jakoś chronologicznie ułożyło) inspirująca gorsetowo i nie tylko postać - Dita von Teese i kilka jej gorsetowych kreacji. 
Pierwsze trzy zdjęcia pochodzą strony ditavonteesefan.net 

Który gorset jest Waszym faworytem i kto następny poda swoje gorsetowe inspiracje i fascynacje? 






Ostatnie dwa zdjęcie pochodzą z oficjalnej strony Dity 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Tu na razie jest ściernisko, ale będzie gorsecisko

Ogłoszony na blogu kobieta szyje gorsetowy konkurs zmobilizował mnie do uszycia gorsetu, a właściwie gorsetów. Na wygraną nie liczę, bo nawet nie mam pewności czy cokolwiek z planów szyciowych mi wyjdzie i czy do konkursu wystartuje... Ale co tam... you never know until you go.
Gorsety bardzo lubię, ale noszę  tylko te bieliźniane. Dlaczego? Bo nabytego przeze mnie pięknego, czarnego gorsetu nie dam rady sama zasznurować na plecach. Taka konstrukcja. I żadna  metoda się nie sprawdza. Jak trzeba, to przeważnie nikogo do pomocy nie mam, więc gorset od lat kilku leży nie założony ni razu.
A planowałam użytkować go intensywnie nosząc samojeden albo w zestawie z białą bluzką koszulową.

Zatem pierwsze gorsetowe wyzwanie - przerobić czarny gorset wymieniając sznurkowe wiązanie na kryty zamek. Już mi skóra na grzbiecie cierpnie, bo przeróbki to to co kocham najbardziej.

Wyzwanie drugie - projekt własny, totalnie eksperymentalny, sprowokowany w dyskusji - w trakcie realizacji, więc... Psssst.... konkurencja nie śpi ;)  Może jedynie drobna informacja w ramach samo-mobilizacji. Z tego co już zrobiłam wiem, że to co się widzi przed oczyma duszy nie zawsze wychodzi w praniu, życiu i szyciu... ;(

Znowu wychodzi, że to Franek tworzy, a nie ja :) 




Wyzwanie trzecie - gorset z Buttericka, na który czekam z utęsknieniem. Jeżeli wykroje przyjdą na czas (bez niespodzianek ze strony kolejnego bystrego kuriera) i nie okażą się zbyt skomplikowane, to być może wykorzystam je w konkursowych zmaganiach.
Piękne, prawda?


Zdjęcia pochodzą ze strony Butterick


Wyzwanie czwarte - gorset z wykroju Droomjurken - model Madonna. Raczej nie będzie to projekt konkursowy, choć kto wie... 



Zdjęcia, a właściwie skany pochodzą z książki Droomjurken, o której pisałam TU


I to by było na tyle, moje drogie Panie z moich gorseto-ambicji.