Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

piątek, 11 grudnia 2020

Kinderdijk czyli moje śniadanie u Tiffany'ego

Korzystając z wczorajszego słonecznego dnia, spontanicznie po zrobieniu zakupów podjechałam do Kinderdijk. Ci co mnie znają wiedzą, że na punkcie wiatraków mam kompletnego fioła. 

Hen dawno temu, bodaj w Woerden trafiłam na wiatrak idealny. W moim ulubionym "fasonie", z balkonem dookoła (zapewne ma on swoją fachową nazwę), czarny i majestatyczny. Zatrzymałam samochód na środku ulicy, wylazłam i stałam gapiąc się jak totalny debil. Jak już się napatrzyłam, ochłonęłam a widok wiatraka wchłonęłam w siebie odwróciłam się i... za mną stał wóz policyjny. Pomyślałam, że za przyjemności vel głupotę trzeba będzie teraz zapłacić, bo spowodowałam zagrożenie, bo ruch zatamowałam... Policjanci może i mieli ochotę mnie pouczyć, ale na widok mojej rozanielonej i szczęśliwej gęby dostali takiego ataku śmiechu, że tylko machnęli ręką, żebym jechała. 

Kinderdijk i wiatraki to dla mnie jak śniadanie u Tiffany'ego dla Holly Golightly. Uspakaja, oczyszcza umysł, daje taką pewność (a choćby nawet i złudną), że wszystko będzie dobrze. A ostatnio wyjątkowo tego potrzebowałam. 

Zatem podzielę się z Wami tymi wczorajszymi widokami. Może i Wam pomogą one odskoczyć od ponurej rzeczywistości, jesiennej szarugi i smuteczków wypełzających zewsząd niczym holenderska mgła...












Podczas tego godzinnego spaceru po głowie tłukła mi się ciągle ta piosenka:


Nie wiem czy Bóg jest DJ-em, ale jak dla mnie jest on w ruchu skrzydeł pracującego wiatraka, szumie trzcin, zapachu lekko zmrożonej trawy, kluczu ptaków przelatujących niewyobrażalnie nisko nad głową... This is my church. 

poniedziałek, 7 grudnia 2020

Nocne wisterie

Obiecywałam sobie i Wam, że częściej będę pokazywać moje "dzieła" a może raczej po-twory. Ale cóż... życie.. 

To nawet nie jest tak, że nic nie powstaje. A owszem tworzy się całkiem sporo tylko jak przychodzi do napisania posta, albo co gorsza zrobienia zdjęć w tą ponurą szarugę, to się odechciewa. 

Dziś pochwalę się szafkami nocnymi, które pracowicie obrabiałam od lata. Przez długi czas funkcję nocnych szafek pełniły w mojej sypialni skrzynki po owocach, które przerobione zostały na mobilne kwietniki. Pod koniec lata wyszperałam w pobliskim kringloopie czyli sklepie z używanymi rzeczami dwie nocne szafki. Po 5 E każda, więc jak za darmo. Były w całkiem dobrym stanie choć każda z innej bajki. Przed przeróbkami prezentowały się następująco:





Postanowiłam je przemalować, postarzyć i zrobić decoupage. Jako postanowiłam, tak zrobiłam. Oto efekt:


Kołami do góry - szafka w trakcie obróbki. 



Obie szafeczki obok. Miał być prawie komplet - no i jest.


Szafki zostały przeszlifowane z lekka, oczyszczone a w miejscach, gdzie miały być przetarcia pomalowane czarną farbą. Po wyschnięciu czarnej farby miejsca, które chciałam uwidocznić potarłam dość solidnie kawałkiem świeczki. Na to powędrowały cieniowania z farby różowej, fioletowej i białej (pozostałości po malowaniu sypialni). Po wyschnięciu farbę lekko przeszlifowałam drobnym papierem ściernym. Potem na fronty szafek nakleiłam papier ryżowy, zrobiłam cieniowania między brakującymi fragmentami papieru, a potem... lakierowałam, lakierowałam i lakierowałam. A jak skończyłam lakierować, to przetarłam motyw papierem ściernym i... lakierowałam, lakierowałam i lakierowałam. Lakier jest matowy, więc efekt wtopienia papieru nie jest spektakularny. Ale nie przepadam za błyszczącymi lakierami, zresztą dysponowałam akurat tylko matowym. 

O ile cieniowania na samych szafkach wyszły całkiem fajnie i mnie w pełni satysfakcjonują (szkoda, żę na zdjęciach tego nie daje się pokazać) o tyle cieniowania przy papierze ryżowym nie wyszły idealne. Precyzyjne malowanie o tej porze roku, często przy sztucznym świetle bywało irytujące i nie dało zamierzonego efektu. Pocieszające jest, że niedomagania widać tylko z bliska :)

Chciałam też wymienić uchwyty na metalowe, postarzane wyglądające rustykalnie jednak wszystkie, które znalazłam były za duże, tandetne lub kosztowały tyle, że jeden przewyższał cenę szafek, farb i wszelkich innych użytych materiałów.