Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

piątek, 31 maja 2013

Slowa kluczowe - part 3

Cd. przygód ze statystykami :)

  • sukienka kopertowa sliwka Wiola  - tu ze dedykacja dla Wioli 
  • wrestling 15latek youtube dziewczyn 
  • najdroższa lalka nef - tu z dedykacją dla Moniki ;)
  • g. mela dwie świnki książka - he? że co?
  • jak doszyc koronke do krutkiej sukienki - jaka sukienka taki rozum...
  • inteligencja debila - :D  no comments :D
  • green coffee poszlo mi cisnienie - jak tak czytam to tez mi idzie ;)
  • dita von teese blada

Chyba sie rozwijam, bo hasła dosyć .. różnorodne :)  Tylko nie wiem teraz, ja jestem dziwna, mój blog, wujek google czy ludzie ;)


niedziela, 26 maja 2013

Zasuplona czyli sukienka dla Miecia

Od hen dawna chciałam mieć tą sukienkę. Ale ciągle słyszałam, że za elegancka... że pewnie trudna do uszycia... a gdzie ty ją będziesz nosić...
Elegancka? Możliwe. Trudna do uszycia? Bałam się, że będzie gorzej. Pomijając złośliwość elastycznej satyny niecnie zresztą kooperującej przeciwko mnie wespół zespół  z maszyną do szycia.
A gdzie ją będę nosić? A nie wiem. Ale mam. Dla MIECIA. Znaczy się dla satysfakcji MIANIA.

Burda 2/2005 model 126
Sukienka uszyta z kwiecistej, elastycznej satyny.  Wycięłam rozmiar 36, który okazał się powiewać na Loli jako płachta na byka. Klasyczna dwójka z tropikiem. Zmniejszyłam, zwęziłam zostawiłam jedyneczkę z tropikiem. Potem usunęłam i tropik... Tradycyjnie już przyszyłam też zamek po prawej stronie i musiałam poprawiać. Nie wiem czemu ma być z lewej. Przesądy jakieś.
Workowato. Wersja po pierwszym zwężaniu. 

Jeśli ktoś ma ochotę czepić się niespasowanych kwiatków to droga wolna. Przyznaję, że o ile próbowałam to zrobić wycinając materiał, to przy zwężaniu nawet mi to do głowy nie przyszło :)
Po przeróbkach i zwężaniu. Zostało podwinięcie ręczne dołu.

Zamarzył mi się pasek taki jak w oryginale. Dziurkownicę mam, dziurki też (nie wiem jak się to ustrojstwo fachowo po polskiemu nazywa), pasek dzięki radzie Wioli też opanowałam, ale na boga jak oni tą klamerkę tak pięknie zrobili z materiału? Nawet nie pytajcie co wyszło jak wrzuciłam w googla "obciąganie klamerki" :D
Oczywiście okazało się że wszystkie klamerki do pasków, które mam są albo za duże, albo za wąskie, albo uszkodzone.  Siadłam zatem, popukałam się po głowie niczym pomysłowy Dobromir i stworzyłam prototyp klamerki obciąganej materiałem. Obczaiłam, że te profesjonalne materiałowe "działają" jak obciągane guziki - góra jest wciskana w spód klamry. I tak oto powstał mój pierwszy w życiu pasek, ba... pasek z klamerką :)  Do ideału mu daleko, ale od czegoś trzeba tą podróż zacząć ;)

Pasek "Kwiecisty Dobromir" ;) Dorobiłam do niego jeszcze szlufki, czego nie uchwyciłam na zdjęciach.
Franek w trakcie zasłużonego odpoczynku.. Nie ma to jak wyspać się w satynie ;)

Kolejna lekcja jaką wyniosłam, to że satyna satynie nierówna. Ta wygląda szlachetniej, przyjemniejsza w dotyku, ale szyje się dużo gorzej od tych pośledniejszych gatunkowo. O prasowaniu tego cuda słowa nie powiem. Rzekłabym, że prędzej się przypali niż zaprasuje jak trzeba. Cóż... Coś za coś...

A teraz chyba zasłużyłam na  kawałek  ciasta rabarbarowo-miętowego :) 

sobota, 25 maja 2013

Łupy

Trudno się powstrzymać, gdy widzi się takie materiały i to w cenie 2,5E za metr. Na szczęście Pan Rozsądek wziął górę i nie pozwolił mi kupić wszystkiego co mi się podobało. Wbrew cenie jakość materiałów  jest satysfakcjonująca.


Materiał z ptakami to bawełna; kwiecisty, jak zapewniał Pan na targu to wiskoza.


A tu zdobyczne Burdy oraz holenderski magazyn Marion z 1961. Może dla kogoś kto ma nieprzebrane zasoby Burd to żadna zdobycz, ale ja się cieszę jak dziecko :)
Po obejrzeniu Marion z 1961 obiecałam sobie nigdy złego słowa nie powiedzieć na obecne wykroje Burdy. Malutki arkusz z naściubiloną dużą ilością wykrojów (każdy model tylko w jednym rozmiarze, co i tak nie wpływa na zmniejszenie plątaniny linii). Obawiam się, że ta gazeta będzie jedynie zdobyczą kolekcjonerska, bo nie wiem czy dam rade wysupłać odpowiedni wykrój z arkusza. Zresztą, zobaczcie same.

Na zdjęciu i tak nie wygląda to tak dramatycznie jak na żywo.
A tu Burdy...
Burda 1/1971, Burda 10/1970, Gunther (gratis od sprzedawcy).

Po dyskusji i postach u Vintage Cat  zapragnęłam wejść w posiadanie jakiejś broszki. Najlepiej animalsowej właśnie. Niestety, wszystkie żabki z Bijou Brigite zostały wykupione. Czemu się nie dziwię, bo nie dość że były ładne, to jeszcze z elementem niespodzianki pt. czy żabka zamieni się w księcia. W sklepie gdzie byłam ostała się jedna. Cyrkoniowa z ogromną głową... Kto chciałby ryzykować, że mu się po tym magicznym pocałunku zamiast przecudnej urody księcia objawi Marsjanin z wielkim czerepem? I to pewnie jeszcze żabio-zielony... Zamiast żaby nabyłam więc ważkę. Od całowania jednak się powstrzymam. Jeszcze mi się odleci jakimś F-16. I ani broszki, ani księciunia ;)
Ważka jako żywa... To żółte to kwitnące dzikie poziomki, które rozpanoszyły się po całym ogrodzie. Czekam aż kręgosłup zechce współpracować i pogoda się poprawi, a wtedy się z nimi rozprawię. 

Korzystając z pięknych okolicznościach przyrody, znaczy się z ogródka malowniczo zachwaszczonego i pogody w miarę przyzwoitej zrobiłam sesję w plenerze. Dziwne, że jeszcze nie pada... Prognozy nie przewidywały słońca do końca przyszłego tygodnia. Miła niespodzianka, po dwóch tygodniach opadów.  Pełni szczęścia jednak nie ma. Zimno. Tylko 10 stopni.
Któregoś dnia w tym tygodniu obudziłam się o 5 rano. Ciemno jak w zupie u murzyna. Pomyślałam, że budzik mi się popsuł, bo o tej porze powinno się już przejaśniać. Człapię do kuchni. Drugi też się popsuł widać. Patrzę w telefon... 5:05 i ani grama światła. Wyjątkowo ciepła jesień tej wiosny. Jak tak dalej pójdzie do porannej kawy będą musieli  mi prozac albo jakiś dopalacz zapodawać.



poniedziałek, 20 maja 2013

Uzależnienie albo Burdowa gorączka

Po poście mało optymistycznym czas na post nudny ;)

Jak co miesiąc rozgorzeje dyskusja na temat jaki jest nowy numer Burdy. Teraz mówimy o numerze Burda 6/2013. I jak co miesiąc ponarzekamy, ale kupimy :) Ja ten kupiłam nawet bez przeglądania. To się właśnie nazywa uzależnienie ;) 

I znowu jest kilka uroczych sukienek, które przypadły mi do gustu. Będzie subiektywnie, czyli tylko te modele które mi się podobają i albo będą mi pasować. Bez modeli dla ciężarówek, sportowców na wakacjach, albo worków na kartofle. Ci co chcieliby zobaczyć pełny przegląd modeli Burdy odsyłam od Choco.

 Przyjemny model. 
Urocza sukienka. Nie wiem czemu, może przez modelkę, trochę mi się skojarzyła z Sophią Loren.

Urok prostoty

Zmysłowa, kobieca i bardzo... letnia :)
A na koniec, a jakże model retro z 1965. Na razie nie dostrzegłam w nim potencjału. Może przez te spodnie. A może dlatego, że tak jakoś mi się to skojarzyło z chińskim mundurkiem w wersji letniej ;)


Na zapowiedziach (znaczy się wisi na Loli i czeka na swoją kolej postową):
Burda 2/1995 model 126

niedziela, 19 maja 2013

Złota rybka albo siedem życzeń - post mało optymistyczny.


Poza na lata 50 :) Wersja z czarnym żakietem, paskiem i satynową broszką hand mad
    Bez żakietu tylko dla potrzeb zdjęć...Zimno :(
    Poudawajmy pin-up girl...
1. Sukienka. Zrezygnowałam jak widać na powyższych zdjęciach z czarnych wykończeń. Sukienka jest jednokolorowa dzięki czemu mogę zmieniać dodatki. Miałam uszyć satynowy złoty pasek, ale satyny było za mało. Paski przygotowane wcześniej na lamówki okazały się za wąskie, a przewlekanie ich na drugą stronę.............. [tu wstawcie sobie odpowiednio pikantną terminologię].  Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie jak zrobić pasek bez odwracania go na prawą stronę niech się tą wiedzą podzieli. Ja wymiękam. Do tego sukienka w rozmiarze 34 w wydaniu Burdy jest dla mnie opcją na wdechu, rozmiar 36 natomiast przypomina dwójkę z tropikiem. I bądź tu mądry... 
2. Statyw - kolejna atrakcja. Taki co to nawet na drzewie powiesić można. Statyw powiesić można, ale nie z aparatem, bo ten wylata w każdej pozycji nawet poziomej. W opcji do góry nogami i na drzewie powinni sprzedawać z małpą. Gratis.

3. Zasłonki.... Jeśli ktoś narzeka na szycie satyny niech się chwyci weluru. Miałam ochotę p.... tym materiałem po przeszyciu 10 centymetrów, a i wycinanie dało mi już przedsmak niespodzianek w stylu - postrzępię się, zroluję i naciągnę, a ty rób sobie co chcesz. Marzył mi się pokrowiec na starą sofę z tego uroczego bordowego weluru. PRZESZŁO MI.  Reszta po-zasłonkowa  w ilości trzech metrów leży zatem  malowniczo zarzucona na sofę i w pokrowiec się nie zamieni. Chyba, że w ramach kolejnego cudu na miarę zamiany wody w wino.

 4. Włosy... Wypadają tonami. Boję się chwycić za szczotkę do włosów. Ba... Boję się ich dotknąć! Wystarczy, że przejadę dłonią po włosach. Ciągle mnie zdumiewa fakt, że jeszcze nie jestem łysa. Ale o tym marudziłam już wcześniej.

 5. Nawigacja... Nie używana spokojnie leżakowała sobie na półce. Według wszelkich praw fizyki powinna być rozładowana i milczeć jak grób. Wczoraj ni z tego ni z owego zakomunikowała: za dwieście metrów skręć w lewo...  Kubek wyleciał mi z rąk.  Ten demon co to u mnie pomieszkuje jak widać ma sporo energii... W tym elektrycznej.

6. Stopka.... W ramach ulepszania wszywania zamków nieśmiało skrytych kupiłam specjalną stopkę. O szczęście niepojęte pomyślałam. Wreszcie będzie profesjonalnie.  Z pudełeczka wysypały mi się cztery plastikowe części, które po pół godzinie kontemplacji skumałam jak zainstalować razem do kupy. Jak je przyśrubować do mojej silverki tego już nie wydumałam. Zamiast dawać instrukcję jak przyszyć  stopką zamek powinni dać instrukcję jak ją złożyć i zamontować.

 7. Okulary... Wsiąkły na amen. Owszem. Nie noszę ich. Mam szkła kontaktowe, ale okulary mam na wypadek zapalenia spojówek albo innej gomory okulistycznej.  Przeprowadziłam gruntowne porządki we wszystkich szafach, szafkach, półkach, szufladach. W caluteńkim domu. Okulary wcięło. Widać współmieszkający demon również cierpi na krótkowzroczność z astygmatyzmem.

Tyle słów śniętych na dzień dzisiejszy. 

środa, 15 maja 2013

Kosmetycznie - kosmetyki z uranem czyli ruscy atakuja

Szukając cudu na moje wypadające tonami włosy w akcie desperacji chwyciłam się nawet ruskich kosmetyków. Podbudowana super opiniami na ich temat (potem odkryłam że jak maja być złe skoro w większości to imprezy sponsorowane*) zaopatrzyłam się w kilka odżywek oraz szampon do włosów.
Odżywki i balsamy cudów nie zdziałały, ale obiektywnie muszę powiedzieć, że używam ich jeszcze zbyt  krótko.  Natomiast szampon Love 2 mix Organics Pomarancza i chili okazał się  tragicznym bublem i nieporozumieniem (to był tak zwany eufemizm stulecia).  Ktoś kto użył określenia perfumy vel "przyjemny aromat"  w tym ustrojstwie powinien zostać wykąpany w smole i wytarzany w pierzu, a potem puszczony przez całą Marszałkowską.  Smród dobywający się ze skądinąd ładnej butelki eufemistycznie określiłabym mianem skondensowanej stęchlizny. Wywołuje u mnie odruchy wymiotne. Dosłownie.   Nie wiem do czego można go użyć, bo nawet pranie majtek i rajstop wydaje mi się czynem wielce ryzykownym. Chyba, że ktoś chce robić za ofiarę kiddnapingu przetrzymywaną latami w spleśniałej piwnicy.  Ba.... nawet podłóg i toalety nie odważę się tym myć. Gdyby chociaż ten odór rekompensowały inne walory szamponu... Wzmocnienie, stymulacja wzrostu, wstrzymanie wypadania... Uwielbiam bajki. Ale jasna cholera nie w postaci szamponu!  Notabene właściwości myjące też są  byle jakie. Po nałożeniu oleju na głowę i po trzykrotnym umyciu tym śmierdzącym badziewiem głowy, włosy nadal były niedomyte.  Co więcej, nie domył także oleju jedynie dodanego do maseczki przed myciem!!!!
I tu określenie "szampon łagodny" zyskuje nowe znaczenie - jest tak łagodny, że nie myje!
Jeśli skład  tych kosmetyków jest tak samo wiarygodny jak opisy na etykietach to serdeczne gratulacje - właśnie  zakupiliście 100% naturalny produkt lekko wzbogacony uranem :D
Jeśli ktoś ma równie wrażliwy nos jak ja, to uprzejmie przed tym cholerstwem ostrzegam.  Tylko ze wrodzonego skąpstwa jeszcze tego paskudztwa  nie wyrzuciłam.  Jedyne co mi przychodzi do głowy to dolewać do kubeczka po kropelce olejku eterycznego, który MOŻE zagłuszy ową "kompozycję zapachową". Chyba tylko mydło dziegciowe ma równie "przyjemniejszy aromat", ale tu od razu wiadomo czego się spodziewać :) I nikt przy dziegciu nie liczy na  aromat bzów czy konwalii.
Z dwojga złego jak mam popierać polski przemysł albo sowiecki to jednak wybiorę polski. Patriotką nie jestem, ale niechęć do sowietów mam we krwi. W końcu to przez nich pewnego ranka nie oglądałam teleranka...  Kozieradka też śmierdzi, ale przynajmniej pomaga. No i kupuje się ją bez opcji "zdjełano w ZSRR". Od dzisiaj będę pachnieć rosołkiem miast zawilgoconą piwnicą.


* Dziewczyny bierzcie poprawkę na to, że jak ktoś współpracuje ze sklepem to nie będzie srał sobie w gniazdo i kiepskiej opinii nie napisze! Staram się unikać blogów zarażonych tych marketingowym stręczycielstwem, ale nawet ja daję się nabrać.

piątek, 10 maja 2013

Golden eyes or black eyed peas?

Sukienka z koronki marzyła mi się od dawna. Na zasadzie - taka do miecia vel miania, niekoniecznie do noszenia, bo niby gdzie? Początkowo wyśniła mi się ta z Burdy 5/2013 model 134. Nie dość że retro, to jeszcze koronka... Full wypas. Się rozmarzyłam.  Entuzjazm ostudziła mi nieco Ignez słusznie uzmysławiając, że przy koronce im prościej, tym lepiej. Wybrałam zatem wariant sprawdzony (znaczy się przez innych, bo ja ten model po raz pierwszy, ale już wiem, że nie ostatni szyłam). Mówię o sukience #133 z Burdy 8/2012.

Model wybrałam, formę wykroiłam, zaopatrzyłam się w koronkę i satynę... Rozmyślnie i z premedytacją tanidło i sztuczydło, żeby nie bolało jak popsuję.
Nie wiem czy zgodnie ze sztuką czy nie, ale najpierw wycięłam satynę z zaznaczonymi zapasami i oznaczeniami i użyłam tych części jako szablonu do wycięcia koronki, którą potem przyfastrygowałam do poszczególnych części satynowego podbicia.  I tak sfastrygowane elementy koronki i satyny potem łączyłam ze sobą.  W ten sposób nic mi się nie przemieszczało i nie majtało podczas szycia.  Tak na logikę to chyba jedyna słuszna metoda, bo inaczej widać by było szwy koronki na satynowej "podszewce". 
Zamiast zmarszczonego prostokąta jako rzecze Burda dół wycięłam z półkoła.  No i w ten oto sposób kiecka zrobiła mi się prawie królewska ;)  No dobrze, co najmniej mocno wyjściowa. Taaa... Do ogródka po rozmaryn i miętę chyba...
Utknęłam na wykończeniu. Opcje wykończenia góry są trzy:
  1. Widoczna lamówka z satyny... golden eyes... - vide plecy.
  2. Widoczna lamówka z czarnej wstążki... black eyed peas.. - vide front.
  3. Niewidoczne obłożenie z satyny... wersja na Stevie Wondera.
Przyszła mi do głowy czwarta opcja. Zostawić jak jest. Czarny przód, złoty tył i wiązanie na kokardkę ;) Wersja haed and shoulders :D
Na razie kiecka wisi na Loli i się odwiesza. Wczorajsze równe wycięcie koronki i satyny po nocnym odwieszaniu możecie zobaczyć. Gdybym nie wiedziała, że takie ogony to normalna rzecz przy cięciu pół koła czy koła, uznałabym, że wczoraj cięłam kieckę po pijaku. Wstążka w pasie jest wersją tymczasową, ale podoba mi się i całkiem możliwe, że będę tak nosić.  A może jeszcze złotą dorobię.

Wariant 1

Wariant 2

Co do wykończenia dołu pomysłu nie mam. Najchętniej zostawiłabym takie luźno latające, ale jak toto podłożyć to nie mam pojęcia...  Niech sobie wisi, a ja pomyślę. Wszelkie sugestie mile widziane.

niedziela, 5 maja 2013

From Holland with love - Keukenhof


Wizytę w Keukenhof planowałam od czasu przyjazdu do Holandii. Jakoś tak się składało, że nigdy nie udało mi się wbić w termin otwarcia tego ogrodu. W tym roku w końcu mi się udało. Dwa dni przed wyjazdem stwierdziłam że... nie mam żadnych butów na płaskim obcasie. Kilkugodzinne wędrowanie w butach na obcasach nie wydało mi się dobrym pomysłem. Na szybko zatem kupiłam jakieś "plaskacze". Wbrew obawom nie zdarły mi skóry, nie obtarły, co więcej okazały się niewiarygodnie wygodne. Może jedynie noga nie prezentuje się w nich tak zacnie jak na 10 cm szpilce ;)
Buty, wygoda i pogoda zdeterminowały mój ubiór ergo moich kreacji na grzbiecie nie zobaczycie. Pogoda dopisała... częściowo. Początkowo pięknie i słonecznie, potem coraz zimniejszy wiatr. O ile na początku zastanawiałam się po co brałam kurtkę, o tyle na koniec zastanawiałam się czemu nie zabrałam zimowej :)
A teraz zostawiam Was z wybranymi zdjęciami. Więcej w slajdach na bocznym pasku.
Nie, to nie ja na zdjęciu :)  Nie zrobiłam sobie zdjęcia, bo nie chciało mi się przepychać przez tłumy chińszczyzny. No i auto nie w moim... kolorze ;)
Szkoda, że nie możecie poczuć tego odurzającego zapachu hiacyntów :)

Tulipany papuzie. Chyba moje ulubione. Tu w wersji strzępiastej i towarzystwie szafirków.
Żonkile a może narcyzy?

Boski... kolor, kształt... Niestety nie zapamiętałam nazwy :(

Uwielbiam zdjęcia makro. Nawet przekwitające drzewo na nich może wyglądać ciekawie.

A chińczyka znajdziesz nawet w doniczce z żonkilami :D
Przyspieszony kurs chodzenia po wodzie ;)


Patrząc na te tulipany zrozumiałam "tulipanową gorączkę" panującą w XVII w.


A na koniec proszę Państwa o uśmiech. Podwójny :))



czwartek, 2 maja 2013

Burda 5/2013 czyli jak zachwyca kiedy nie zachwyca

Nabyta majowa Burda jakoś mnie nie powaliła. Jakby wraz ze wzrostem ceny uleciała jej atrakcyjność (w Polandii tez podrożała?).  Niedawno robiłam wykrój z Burdy z 2005 roku. Miałam wrażenie jakby to nie była Burda! Arkusze od A do G czyli 7 a nie tak jak teraz A-D czyli 4.   Dużo bardziej przejrzyste, bo nie ma takiego naściubilenia jak w obecnych. Dajecie wiarę, że w ostatnim, majowym numerze przez 10 minut szukałam linii na elemencie wykroju, która zgodnie z rysunkiem technicznym powinna być, tylko w natłoku, gąszczu i plątaninie linii była tak trudna do znalezienia. I choć sama doświadczenie w szyciu mam mizerne, to już jako nastolatka przerysowywałam wykroje dla mamy, która nie miała do tego cierpliwości. Mam więc porównanie. I powiem tak - mam zupie czy Burda doda więcej męskich modeli. JA CHCĘ JAKOŚCI STARYCH BURD!!!!  Sukienek, które wyglądają jak sukienki, a nie worek na kartofle albo kostium dla Jacyka. Mogę się obejść bez prymitywnej sztuki ludowej w stylu przerób swój za duży t-shirt w za duży pomalowany t-shirt. Pozostaje kupowanie archiwalnych numerów...Choć wiem, że 15 maja popędzę do supermarketu i kupię kolejną Burdę. Bo Burda jak matka... jest tylko jedna. 

 Ale wracając do majowego numeru... Wybrałam dwie sukienki, z czego jedna to oczywiście model retro z 1965 roku. Obie wybrane sukienki maja dekolty w serek. Sukienki urocze. Dekolty też. Jednak pomna wcześniejszych doświadczeń, prócz standardowego zmniejszenia 36, bo mniejszych w tych modelach nie dają będę też musiała zmniejszyć  dekolt. Inaczej ów szpic serka zakończy mi się w okolicy kolan, w najlepszym wypadku pępka. BTW może by jakąś akcje zrobić? Dwa numery w roku tylko dla małogabarytowych! Więcej modeli w rozmiarze 17, każda sukienka od rozmiaru 34! Ogólnoświatowa akcja i petycja do Burdy ze szczególnym uwzględnieniem Azjatów. 

A oto i owe kiecki nadające się do uszycia. Moim skromnym zdaniem sugerowane kwiatowe motywy na retro sukience nieco przysłaniają fason. Mam wrażenie, że na jednolitym materiale lepiej byłyby widoczne ciecia i fason. Ale może się mylę. 


Zdjęcia są skanami z Burdy
Mnie się widzi ta sukienka w wersji koronkowej, poniżej możecie zobaczyć ustrzeloną żółtą, a właściwie złotą koronkę z odpowiednim satynowym podkładem... Do kompletu serwuje podkład muzyczny.
Tylko dla osób z ekstremalnym poczuciem humoru i o silnych nerwach. Ja wytrzymałam minutę  :)  Dobór nie przypadkowy ze względu na żółć koronki i tulipany jako holenderski akcent ;)

A tak wyglądają ostatnio nabyte materiały:
Od lewej występują: kwiecista satyna, cieniutkie płócienko w motyw lamparci z kwiatuszkami oraz bawełna w różyczki, ww. komplet na sukienkę retro czyli koronka+satyna oraz welur na zasłonki do sypialni.

A na koniec... Pamiętacie jak pisałam o niespodziewanej imprezie zorganizowanej przez gminę i że nie zdążyłam zrobić foty tego suuuuper wozu policyjnego? No to patrzcie co stało dzisiaj na moim parkingu :D
Poszukiwania pana policjanta-kierowcy trwają. Nic nie będę sugerować, ale z tymi retro ciuchami to dobrze bym się mu komponowała do tego wozu... I te kajdanki wiszące na lusterku... ;)


środa, 1 maja 2013

O satynie co była podszewką a stała się sukienką Merylin Monroe

Zieloną satynę mogę nazwać Kopciuszkiem po przejściach. Pierwotnie miała być podszewką do czarnej sukienki, która kilka razy zmieniała swój image by finalnie skończyć jako spódniczka  (przy okazji...  za Waszym namowom jednak ją poprawiłam, z czego się cieszę, bo wygląda przyzwoicie, a czasu nie zajęło to aż tak wiele).
Sukienka uszyta już kilka tygodni temu, kiedy to spragniona jakiejkolwiek zieleni i z braku wiosny wiosennej postanowiłam ów jebitnie zielony kolor na tą okoliczność przysposobić.
Pomysł był oczywiście głupi. Bo od szycia satyny gorsze może być tylko jej prucie i przerabianie. Z podszewkowej kiecki wykorzystałam dół drapując nieco zakładki. Górę musiałam dosztukować. Materiału starczyło na styk. Na te eksperymenta wiosenne wybrałam sobie model 121 z Burdy 4/2013.
Tak to wygląda oryginał z Burdy
Z braku materiału skróciłam długie wiązanie na szyi. Pierwotny plan zakładał tam zapięcie na przecudnej urody retro haftkę. Plan był do pierwszej przymiarki, kiedy okazało się, że dekolt mam do pasa i jak tego nie poprawię, to w kreacji mogę prezentować się jedynie na przyjęciach topless. Jakieś marszczenia, zakładki i poszło. Ale doszłam do wniosku, że zostawię takie wiązanie, bo w ten sposób mogę korygować i kontrolować głębokość dekoltu zależnie od nałożonego stanika, względnie jego braku.
Z opcji czarna sukienka z zieloną podszewką zostały mi kokardki. Sztuk dwie. Jedną zamaskowałam owe drapowania i marszczenia na froncie. Drugą przyśrubowałam na tył. I tak sobie wydumałam, żeby dorobić jeszcze dwie - każda mniejsza. To każda mniejsza nie do końca wyszło, ale może nikt nie będzie z centymetrem kokardek na plecach mi mierzył.
Z bohaterem drugiego planu :)
Dodałam czarny petticoat. Tak pewnie będę nosić, żeby mi ta satyna za mocno na wietrze nie fruwała.
Sukienkę da się nosić, ale zachwycona nią nie jestem. Przynajmniej wiem, że modele w stylu MM choć słodkie i kobiece raczej do moich faworytów należeć nie będą.
Poza tym walcząc z Lolą rozerwałam jeden szew, a tył wygląda jakby był krzywy i powyginany. Powoli zaczynam mieć dość  tej tłustej manekinki. Ustawiając dziś wysokość złamałam paznokcia i przecięłam rękę. Żeby to ustawić trzeba dwóch osób względnie silnego chłopa. Ja nie daję rady jedną ręką podnieść to monstrum bez głowy, a drugą kręcić pokrętłem. Dobrze mi tak. Było kupić manekin dziecięcy.  Mam podskórne przeświadczenie, że to nie jest ostateczne wcielenie tej zielonki. Bardzo prawdopodobne, że ona również skończy jako spódnica. Względnie półhalka.
I żeby nie było tak ponuro i nerwowo... Cała prawda o moim szyciu:


Najpierw biedny, wyzyskiwany kot musi zrobić wykrój. Ciężka i mozolna praca, ale daje radę wspomagając się mlekiem z kubka.
Potem  żmudne i hałaśliwe szycie...

 











Ale w końcu można napisać posta... :)

No i powiedzcie jak tu nie kochać tego szkodnika? :)