Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

poniedziałek, 28 lipca 2014

Słowa kluczowe 2014_5

Długo nic ciekawego się w tej serii nie działo, ale ostatnio jakby coś drgnęło.

  • zabawne węże - jak dla mnie węże nigdy nie są i nie będą zabawne, ale różne są stopnie zboczenia,
  • klamerka do prania pogodowa - że jak? że niby sama zdejmuje pranie jak padać zaczyna?
  • odżywka do paznokici język holender
Na koniec letni przebój okupujący radiowe stacje. Dla odmiany - w wersji holenderskiej :D

 


































piątek, 25 lipca 2014

O tym jak pokochałam piłkę.

Ha, mam Was. Pewnie myślicie, że gwałtownie zapałałam miłością do sportu - piłki nożnej, koszykówki, siatkówki czy choćby tenisa. Nic z tego. Tytuł bynajmniej nie oznacza również afektu do jakiegoś bardziej obłego osobnika płci przeciwnej.  Po prostu... Bol.com powrócił do mego życia. Już wcześniej korzystałam z tego sklepu i za każdym razem byłam zachwycona. Po pierwsze asortymentem. Prócz oczywistego faktu ogromnej ilości książek holenderskich można tam również nabyć książki angielskie, niemieckie czy hiszpańskie. Z polskich, jak na razie trafiłam jedną (Myśli przy kawie Grace Carter), ale o niej będzie innym razem, bo powinna trafić w me łapy 7 sierpnia.
To u nich kupiłam Droomjurken oraz serię książek Style me vintage  (pisałam tylko o jednej, mogę skrobnąć o pozostałych dwóch, o ile by to kogoś interesowało).
I muszę Wam wyznać, że mimo znacznego ograniczania się moja lista życzeń na tej stronie robi się coraz dłuższa.

Teraz zdecydowałam się nabyć The Sewing Stitch and Textile Bible, której autorką jest Lorna Knight. Szukałam tej książki na polskim rynku, ale widać nie ja jedna, bo wszędzie była już wykupiona, a ja nie mam cierpliwości do grzebania nieustannego po polskich, wątpliwej atrakcji księgarniach internetowych czy allegro. O tej książce pisała też Bezdomna Wioletta z szafy. Polecam lekturę tego postu jak i całego bloga.

Zanim przejdę do samej książki jeszcze kilka zachwytów nad bolem. Po opłaceniu zamówienia na stronie pojawia się informacja, jakiego dnia możemy spodziewać się przesyłki. Czas realizacji zamówień jest różny. Dla książek holenderskich krótszy (1-3 dni), dla publikacji obcych dłuższy (nawet do kilku tygodni). Gdy produkt zostanie wysłany otrzymacie mail ze szczegółami. Zdarza się, że przesyłka zostaje wysłana wcześniej niż uprzednio planowano.  Jako i dzisiaj u mnie było. Niespodzianka!
Jeśli zamawiacie kilka rzeczy i mają one różny czas realizacji wysyłane są oddzielnie, ale za wysyłkę płacicie tylko raz. Niespodzianka!
Możecie zamówić książkę, która dopiero zostanie wydana. Rezerwujecie ją sobie, płacicie i czekacie bez konieczności biegania do księgarni w celu sprawdzenia czy wyczekiwana książka już się pojawiła.  Tako też uczyniłam z angielskojęzycznym wydaniem Mistrza i Małgorzaty. Niespodzianka! 
A na urodziny Pan de Bol pojawi się u Was z zabawnymi mailowymi życzeniami. Niespodzianka!
Uprzejmie informuję, że nie jest to artykuł sponsorowany. A to niespodzianka - zachwycam się bezinteresownie. Bol nie boli.

No dobra, to kula*-jmy się z tą recenzją.

Książka jest pięknie wydana. Twarda okładka, dobrej jakości papier, spirala zamiast klejenia czy szycia książki, przejrzystość instrukcji, poręczny format i piękna szata graficzna. Same plusy.
Na początku książki pojawiają się informacje o narzędziach i wyposażeniu (nożyczki, markery, igły itp.). W tym dziale mamy też notki o maszynach do szycia, overlockach, stopkach do maszyn i niciach. 

Następne rozdziały zawierają informacje o ściegach: ręcznych, maszynowych, overlockowych oraz dekoracyjnych.  Szczególnie interesujące wydały mi się ściegi dekoracyjne pokazujące m.in. haft wstążeczkowy, satynowy, czy wycinany (mam wrażenie, że ma on jakąś swoją polską nazwę).
Przejrzyste ikonki informują o sposobie zastosowania danego ściegu, materiałach w których można go użyć, alternatywnym zastosowaniu np. odpowiedniku ręcznego ściegu w maszynie do szycia czy sposobie prasowania i wykończenia.
Przykład ściegów ręcznych

Przykładowe ściegi na overlocku.
Ściegi maszynowe.
Ściegi dekoracyjne - haft wycinany.

Ściegi dekoracyjne - haft wstążeczkowy.

Ściegi satynowe.
Kolejne rozdziały pokazują różne techniki krawieckie. Znajdziemy tu wiadomości co to jest szew francuski, szwy do mocowania fiszbin, wykończenie Hong Kong, ścieg rolujący w wersji ręcznej i maszynowej. Poznamy też metody naszywania aplikacji,  robienia i przyszywania guzików, mocowania nap oraz innych zapięć. Dowiemy się wszystkiego o rodzajach zamków i ich "montażu".
Metody robienia obszywanej dziurki na guzik. Z lewej maszynowo, z prawej ręcznie.

Przedostatni rozdział to przewodnik po tkaninach. Wybór materiału może być kluczem do sukcesu projektu, ale wiąże się też z koniecznością zastosowania odpowiednich igieł, nici, technik, a nawet sposobu cięcia czy konserwacji. Wszystkie te informacje znajdziemy właśnie w tym dziale. Naturalnie, ciągle pojawiają się nowe tkaniny,  ale w tej książce mamy nawet informację o materiałach ogniotrwałych czy neoprene (materiał wodoodporny używany do szycia skafandrów nurkowych).

Na końcu książki pojawiają się treści o konserwacji odzieży oraz przydatne linki do stron internetowych, których przyznaję, że nie znałam. Na przykład threadsmagazine - strona z poradami dla szyjących, SewingPatterns.com  - gdzie w jednym miejscu znajdziecie wykroje większości popularnych "wykrojodawców" takich jak Burda, Vogue, Butterick czy Simplicity czy organizacja non-profit www.sewing.org , na której prócz wszelkich instrukcji są też darmowe wykroje (nie spodziewajcie się jednak super designerów :)

Rozpisałam się, a to zaledwie ułamek tego co znajdziecie w tej liczącej 256 stron książce.

Autorka, Lorna Knight, jak sama pisze o sobie, szyje od dziecka. Najpierw były to ubranka dla lalek, potem jako nastolatka szyła już dla siebie.  Później balansowała między krawiectwem, szyciem bielizny i staników.
 "I firmly belive that there is always more to learn, especially with newly developed fabrics and ever-improving technology in sewing machines".
Nie sposób się z nią nie zgodzić. Zawsze będzie coś więcej do nauczenia się, opanowania, poznania. Nowe materiały, nowe technologie, coraz lepsze i bardziej skomplikowane maszyny do szycia. Ta książka to z jednej strony świetna baza dla początkujących szyjących, kompendium wiedzy o ściegach i materiałach, z drugiej strony to przewodnik porządkujący wiedzę także dla  krawcowych z większym doświadczeniem. 


*Dla tych, którzy nadal nie widzą są co ma wspólnego piłka ze sklepem odsyłam na stronę www.bol.com/nl, gdzie przywita Was niebieski Pan kulka. Samo słowo de bol oznacza kulę, piłkę, cebulkę kwiatową.

Zdjęcia są skanami z książki Lory Knight, The Sewing Stitch and Textile Bible. An illustrated guide to techniques and materials 2013.

sobota, 19 lipca 2014

Czas polowań

Obudził mnie przeraźliwy pisk. Głośny, przerażający, rozrywający nocną ciszę. Okrzyk bólu rodem z horrorów. Najpierw pomyślałam, że mi się śniło, albo że to koty bijące się w ogrodzie. Drugi, bliższy krzyk postawił mnie całkiem na nogi. Wstałam i poczłapałam do pokoju w obawie, że to Frankowi coś się przytrafiło. No cóż, Frankowi nic się nie stało, choć miała w tym swój niechlubny udział.
Rozciągnięty w salonie leżał sobie Franio a obok mały króliczek/zajączek czy jak zwał tego kicaka. Maleństwo. Żywy, nie ruszający się, ale oddychający. Zastanawiałam się jak taki maluch mógł tak donośnie piszczeć. Może to tak ogromna wola życia? A może tak silny ból?  Ostrożnie przełożyłam go do pudełka po żelazku (dziękujemy ci Lidl). Rozpoczęłam poszukiwania wizytówki do ambulansu dla zwierząt, ale oczywiście schowałam ją tak, żeby wiedzieć gdzie jest i łatwo było odszukać - czytaj: znajdziesz przy przeprowadzce, albo po trzęsieniu ziemi. Nie byłam też pewna czy o 4 rano jakakolwiek karetka zechce się do mnie na wiochę pofatygować. Wróciłam więc do łóżka i bladym świtem ponowiłam poszukiwania.
Wizytówki nie znalazłam, ale przypomniałam sobie o breloczku, który dostałam podczas poprzedniej akcji ze snipem. 
Biedactwo... wygląda na zdjęciu na większego niż w rzeczywistości.

Niestety, breloczek nie był jedyną rzeczą, którą znalazłam. W kuchni czekała na mnie kolejna ofiara Franka - następny królik. Tym razem zdechnięty na śmierć i pozbawiony głowy. Do tego Franek szczęśliwy z dostarczenia mi kolejnej atrakcji.

Ambulans przyjechał, zabrał króliczka. Prawdopodobnie nie będzie mógł chodzić. Wstępne oględziny wskazywały na uszkodzenie tylnych łapek (kręgosłup?). Cholera. Wiem, że to natura i niewiele mogę zrobić, ale czułam się jakbym to ja tego malucha zmasakrowała. Teraz obawiam się, że takie akcje mogą się częściej przytrafiać. Jak tak dalej pójdzie dierenambulans wyrobi mi kartę stałego klienta. Oczywiście mogę zamknąć Frania w domu, ale wtedy to ona będzie nieszczęśliwa. Jak by nie było, dupa zawsze z tyłu.

Kilka dni wcześniej porządkując ogród natknęłam się na... jeża. Spał sobie pod gałęziami bluszczu. Zdjęcia nie zdążyłam zrobić, bo bateria mego genialnego telefonu zdechła jak go potrzebowałam, a jeż nie miał ochoty poczekać na sesję fotograficzną.  Niestety moje cięcia gałęzi i hałasy wypłoszyły go i poszedł sobie :(  Szkoda, bo był taki zabawny.  Mam plan zwabić go ponownie kusząc Frankowym jedzeniem.  Podobno może zadziałać. Zobaczymy.



wtorek, 15 lipca 2014

Wizyta w tropikach czyli butterfly effect.

Tytuł wbrew pozorom nie zapowiada wycieczki w egzotyczne krainy. Ot, w niedzielę wybrałam się do tropikalnych ogrodów z orchideami.
Wycieczka jak zwykle z przygodami. Wsiadam do autobusu a kierowca informuje mnie, że dziś przejazd gratis. Fajnie. Zastanawiam się jeno na jaką to okoliczność, ale nie wnikam za bardzo coby się nie rozmyślił. Przyklejam się do szyby i podziwiam widoczki. Wkrótce dociera do mnie powód owego gratisa. Kierowca nie ma pojęcia jak jechać. Co rusz dopytuje pasażerów o drogę. Sytuacja jest wielce zabawna. Staram się nie śmiać, ale kiepsko mi idzie. Do tego jakieś objazdy i zamknięta droga. Wesoło. Prawie jak Polsce.  Przestaje mi być wesoło jak dociera do mnie, że jedziemy w zupełnie innym kierunku. I tak dobre ponad 10 km jedziemy w drugą stronę. Na szczęście po tym błąkaniu się docieram do Utrechtu. 20 minut później niż powinnam. Autobus staje z drugiej strony dworca. I tu kolejna niespodzianka, bo dworzec w Utrechcie modernizowany, przerabiany i rozkopany. Kupuję bilet w automacie i z rozwianym włosem szukam peronu. Kiedy po raz trzeci znajduję się w tym samym miejscu zaczynam rozumieć kierowcę busa, a mój poziom frustracji wzrasta. Zawsze jak się gubię wpadam w panikę. Powtarzam sobie magiczną formułkę - nic się nie stało, nic się nie stało i szukam dalej. Jak już znajduję odpowiedni peron to... właśnie widzę tył odjeżdżającego pociągu. Nic się nie stało. Dziwnym trafem wkrótce potem pojawia się dodatkowy, nadprogrogramowy pociąg. Do Almere docieram spóźniona tylko 20 minut. Znajomy odbiera mnie ze stacji i jedziemy do Luttelgeest, gdzie mieszczą się owe magiczne i tropikalne ogrody.
Zainteresowanych ewentualną wizytą w tymże miejscu odsyłam na stronę internetową:
        http://www.orchideeenhoeve.nl/
Szczerze mówiąc, po wizycie na tej stronie spodziewałam się czegoś innego. Oczyma wyobraźni widziałam jakieś dzikie chaszcze, egzotyczne zwierzęta szwendające się samopas i tropikalną roślinność. Zastałam tylko to ostatnie. Może i lepiej, bo nie wiem jak bym zniosła węże na ścieżkach i małpy skaczące mi na plecy.

Niewątpliwą atrakcją tego miejsca jest ogród z motylami. Robi wrażenie. Choć szczerze mówiąc w amsterdamskim zoo mimo, że motylowy ogród jest tam mniejszy jakoś łatwiej było mi zrobić im zdjęcia. Tutejsze ewidentnie cierpiały na ADHD. Kilka fotek udało mi się pstryknąć, acz ich jakość eufemistycznie mówiąc jest kiepska.


"Wylęgarnia" motyli


Motyl z transparentnymi skrzydełkami.


Motyl na zdjęciu poniżej (w wersji ze złożonymi skrzydłami jest on na pierwszym zdjęciu z motylami) jest prawie wielkości mojej dłoni. Ma cudny niebieski kolor. Niemożliwy był dla mnie do sfotografowania w pełnej okazałości błękitu. Skojarzył mi się z magicznym motylem z filmu "Błękitny motyl" z Williamem Hurtem. Do obejrzenia tutaj:

Ciekawostką jest, że ten motyl wcale nie jest niebieski tylko taki brązowawy. Niebieski kolor to efekt działania światła. Uwierzyłam w to robiąc mu zdjęcie. Na ścianie miał ten "mysi" kolor. Flesh spowodował, że część skrzydełek na zdjęciu objawiła się jako fioletowo-niebieska.

Pewnie jestem dziwna, ale najbardziej w tym miejscu podobały mi się... starocie tam zgromadzone. Kołowrotki, stare maszyny do szycia, telefon, kasa oraz wszelakie narzędzia rolnicze.
Boski, prawda?

Czy to jest robot kuchenny?

Było także coś dla szyjących :))

 Myślę, że raz warto odwiedzić to miejsce. Choć brakowało mi tam informacji po angielsku, a sam ogród okazał się jak dla mnie mniej dziki i tropikalny niż się spodziewałam. 

A na koniec... kobiety na traktory :)

Rob thanks for showing me this place ;)