Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szycie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szycie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 26 czerwca 2021

Tak krawiec kraje jak mu materii staje czyli uszyj sobie namiot.

Mus i przymus. Życie zmusiło mnie, żebym znowu siadła do maszyny. Przytyło mi się. I długo łudziłam się, że to ciuchy się pokurczyły w praniu, ale waga szczerze a okrutnie uświadomiła mi bolesną i... ciężką prawdę - trzeba zrzucić kilka kilogramów. No cóż... Chciałabym dołączyć do tłumu usprawiedliwiających się, że ciąża, że rzucenie palenia, że stres, że antydepresanty, że tarczyca... Ale prawda jest taka, że to zawsze jest nasza wina. Uświadomienie sobie, że samo się nie schudnie to był pierwszy krok. Drugi - dieta. A jakże, w pierwszym odruchu paniki rzuciłam się na te "najskuteczniejsze" czytaj - najgłupsze. W moim przypadku - dieta ujemnych kalorii. Po tygodniu wcinania ogórków, selera naciowego i oglądania z wyrzutem sumienia każdego kolejnego listka szpinaku pracując w ogródku rąbnęłam jak długa prosto w lawendę. Spokojnie. Lawendzie nic się nie stało!
Dietę lekko zmodyfikowałam, włączyłam ćwiczenia i kilosów z lekka zaczęło ubywać. Jednak okazało się, że brakuje mi ciuchów, w których mogłabym wyjść między ludzi. Ostały mi się dwie sukienki w których wyglądałam jak człowiek a nie bomba atomowa. Nabycie czegoś co spełniałoby moje mocno wygórowane wymagania tradycyjnie okazało się niewykonalne. Świat i sklepy oferowały mi worki, albo worki, albo worki. Dziękuję, ale i tak już czuję się jakbym pokutę odbywała.

Trudna rada, trzeba szyć. Polazłam zatem na strych, pogrzebałam w pudłach z materiałami i wyciągnęłam coś na czym będę eksperymentować. Szczęśliwie znalazły się jakieś kawałki satyny i bawełny nabyte nie wiem kiedy i po co. To czas na szukanie wykroju. Miało być luźno, ale nie workowo, prosto, bez zamka (wszywanie zamków w satyny to dla mnie męka), i na tyle uniwersalnie abym mogła to nosić zarówno teraz jak i wtedy, gdy wrócę do mojego XS (ciągle się łudzę).

Przypomniało mi się, że dawno temu mama uszyła mi józefinkę, którą uwielbiałam i nosiłam aż do zdarcia. Dosłownie. I to jest to! Dopasowana na górze, odcinana i luźna na dole... Ideał.
Przewaliłam wszystkie Burdy, przetrząsnęłam pinterest i... kicha. Jak w sklepach. Znowu albo pojawiała się kwestia zamka, albo jak to w oryginalnych empire dress - guziczków czy sznurowań. A tak się składa, że służącej vel pokojówki coby mi te guziczki na plecach zapinała nie posiadam. A szkoda.
Nie ma wykroju? To go sobie zrobię. Wymyślę. Taaa...

Finalnie, jak to zwykle bywa - co innego się chciało, co innego się ma. A ja mam namiot. Taką dwójeczkę bez tropiku. Namiocik z bawełny, więc idealny na lato, wiosnę a nawet jesień i zimę jak się pod spód zapoda termo-bluzeczkę i ciepłe rajstopy. 






Post przeleżakował zapomniany przez wiele sezonów i z lekka się zdezaktualizował, bo gabaryty zaczęły mi wracać do normy. Sukienka okazała się strzałem w dziesiątkę i nawet przy mniejszych wymiarach nosi się fantastycznie. Luźna, mięciutka i przewiewna.  Jak tylko czas pozwoli pewnie powstaną następne. Udanego weekendu! 

wtorek, 1 września 2020

Maskagazy

Przyznaję się, że cały czas korona-szaleństwa jak dotąd udało mi się przetrwać bez noszenia maseczki. W Holandii jedynie w środkach komunikacji publicznej był (i zdaje się, że nadal jest) obowiązek ich noszenia. A że przemieszczam się wszędzie samochodem ten obłęd szczęśliwie mnie ominął. Niestety planując wyjazd do Polski zmuszona zostałam zorganizować sobie (czytaj uszyć) kilka.

Pogrzebałam w pudłach na strychu i wykorzystując resztki materiałów oraz starą koszulkę stworzyłam sobie kilka maseczek.
Piękne nie są, ale szczerze mówiąc nie chciało mi się bawić tworząc skomplikowane konstrukcje, dziergając hafty czy kombinując z przeróżnymi ozdobami. Może gdybym była skazana na ich częstsze noszenie włożyłabym więcej wysiłku, a tak... obowiązek.






Jedna z maseczek ma długi pasek do noszenia jej na szyi kiedy nie jest używana. 


O skuteczności noszenia takich maseczek nie będę się rozwodzić, bo każdy kto nie spał na biologii wie, że wirus przeleci sobie radośnie przez dziury w materiale. Dla tych co spali podaję cytując wikipedię, że jeden nanomentr ma to jedna miliardowa metra, czyli jedna milionowa milimetra. A podobno korona wirus ma 60-140 nm. A to wielgus!
No tak...  obiecałam sobie, że nie będę o korona wirusie pisać. Swój stosunek do tego obłędu mogę podsumować jedynie znalezionym w necie obrazkiem:


piątek, 6 września 2019

O Tildzie co chciała być aniołem i o aniele, co skrzydeł mieć nie chciał. Czyli długi post dla tych o anielskiej cierpliwości.



Było kiedyś  buuum na szycie Tild wszelakich. Nie do końca wówczas ten fenomen rozumiałam. Ale ja, jak to ja, kiedy mody i prądy przebrzmiały postanowiłam  eksperymentalnie swoją własną Tildę uszyć. I muszę powiedzieć, że okazało się to nie tylko przyjemne (no może za wyjątkiem wypychania tych chuderlawych nóżek i jeszcze bardziej cherlawych rączek), wciągające a nawet inspirujące. 


Wykrój pochodzi z książki Tone Finnanger "Tilda's Christmas Ideas"


Z lekka zmodyfikowany, bo... No właśnie. Tu dochodzimy do błysku inwencji, w porywach zwanej intuicją, a tak naprawdę to do całej serii wyładowań świetlnych. Zacznijmy od tego, że w oryginale skrzydełka są przyszyte, a ja chciałam mieć anioła, co może skrzydła odpiąć i... pożyć sobie. Tylko nie myślcie, że zachciało mi się w swej skrajności do kompletu różki i kopytka diabelskie dorabiać, co to, to nie, choć buciki Anielcia kiedyś pewnie dostanie.

Skrzydełka są na gumkach i niczym zdejmowany plecaczek dają mojej Anielicy opcję  zrzucenia balastu, przymusu, obowiązków tudzież wyprostowania się, oddychania pełną piersią. Możliwość wolności i... wyboru. Bo wolność... kocham i rozumiem...

Drugi błysk to spersonalizowanie lalki. Dostała zatem chudzina czerwoną kieckę i szopę czarnych włosów. Się z kimś kojarzy? Się powinno jak się autorkę bloga zna.







Kolejna światłość spłynęła na mnie, gdy grzebiąc w pudle z materiałami i szukając odpowiednich skrawków na sukienkę natrafiłam na gumkę od pończochy (czy ja wspominałam, że jestem chomikiem?), z której powstały anielskie pantalony.



Kolejny błysk, a raczej strzała w oczy z flesza to pomysł na opowiadanie. Historyjkę o Aniele, co to skrzydeł mieć nie chciał. Początek lecieć będzie tak:

Dawno, dawno temu... A tak właściwie to całkiem niedawno (zależy jaką miarkę czasu przyjąć, ale o tym będzie innym razem), no więc dawno, albo i niedawno temu był sobie anioł. Taki zwykły anioł na etacie stróża. Anioł nie pamiętał od kiedy to tak aniołuje. Nie wiedział ile ma lat. Nawet imienia zapomniał, bo przypisane do niego człowieki co rusz inaczej na niego wołali. Co prawda najczęściej w ogóle  nie wołali, bo i trudno wołać do kogoś kogo się nie widzi, nie zna, a nawet, o zgrozo, w niego nie wierzy... Obserwował anioł przez tygodnie, lata, ba... nawet stulecia jak jednostki ludzkie wyczyniały przeróżne głupoty, za nic sobie mając jego starania. Od iluż to nieszczęść ustrzegł przypisanych do siebie ludzi. A oni co? A że szczęście, a że intuicja, a że opatrzność czuwała... Od iluż nie ustrzegł, bo go słuchać nie chcieli wolał nie myśleć. 


Od kilku dni Anioł dumał nad swoim losem. Siedział sobie pod lipą i oddawał się smętnym rozmyślaniom. Rozsiewająca słodką woń lipa, wraz ze swoim gościnnym cieniem i łagodnym szumem liści nie stanowiła wystarczającego antydepresantu. Anioł czuł, że zaraz ogarnie go jakaś dzika osmętnica, waporów dostanie, albo i nawet globusa... W dużym stopniu od tego myślenia. Bo Anioł, był Aniołem czynu, a nie dumania. A że czynów ostatnio tyle co diabeł napłakał, to przyszło mu do myślenia. A od tego myślenia narastała w Aniele osmętnica, wapory, a może i nawet globus... Bo tak... ludzka niewdzięczność to raz. Kto o mnie myśli? - myślał Anioł.  Pacholęta przed snem pacierz klepiące. Małe to i czyste. A juści, ochrony potrzebujące, ale gdzie tu wyzwanie? A potem? A potem jest już tylko gorzej. Dorosłe ludzie to za nic anioły mają. Wzywać przestają, w anioły nie wierzą i pędzą przez życie głupoty robiąc jedna za drugą. A kto z głupot wyciąga? Anioł. Stróż. Jakieś dziękuję? Fajnie, że jesteś?! A skąd??!!! Anioł zrobił swoje, anioł może odejść. Niewdzięcznicy! I tak ciągnę stulecie za stuleciem. A dwa - bez własnego życia, bez urlopu, bez rodziny, ha nawet bez wynagrodzenia. W Aniele narastało przekonanie, że czas coś zrobić. Co prawda jeszcze nie miał do końca sprecyzowane co, ale wiedział, że czas nastał. Już miał ruszyć do czynu, do działania, na koń wskoczyć, za szabelkę chwycić, ale znowu osmętnica smętnie go oplotła, a globus uderzył z siłą wodospadu. I byłby tak Anioł ostał w tych objęciach smutku, nostalgii i bólu egzystencjalnego gdyby nie przechodzący obok Archanijoł Gabryjel - bezpośredni przełożony Anioła, na tak zwaną chwilę obecną piastujący stanowisko kierownika sekcji kadr.


Ciąg dalszy nastąpi... Jak błyski i moce anielskie pozwolą...

I na koniec błysków.... Przypadkiem na aliexpress albo innym wishu, zupełnie czego innego szukając (jak to zwykle bywa) trafiłam na ten obraz:





I i choć obrazów kupować nie planowałam ten wydał mi się idealny do salonu nad kanapę. O zakupie finalnie przesądziły te anielskie akcenty plączące mi się ostatnio po życiorysie oraz... uwielbienie do serialu Lucyfer, bo właśnie z głównym bohaterem tego filmu te skrzydła jako żywo mi się skojarzyły. 


W ramach tła i siedziska w sesji zdjęciowej dla anielskiej lalki wystąpiła stara maszyna do pisania, ale o tym to będzie inna historia... 
A teraz przypinam moje skrzydła i odlatuję... Udanego weekendu!





wtorek, 2 maja 2017

Takie tam... drobiazgi.

Ostatnio niewiele szyję. Hurtowo produkowałam woreczki na talie tarota. Większość rozeszła się wśród przyjaciółek bez uwiecznienia na zdjęciach.



Te poniżej też już znalazły nową właścicielkę. Mia, cieszę, że się spodobały i wkomponowały się kolorystycznie w stylistykę pokoju :)



Pentagram na jednym z nich to haft maszynowy. Oczyma duszy widzę jakie cuda można by tworzyć mając hafciarkę... No, ale z braku hafciarki haftuję takie proste wzorki.


poniedziałek, 2 stycznia 2017

O cholerka jest "szanelka".


Materiał od Pana Jarmarka - zakupiony hen dawno temu.  Szanelka w błękitach uszyta też dawno temu tylko ze zdjęciami, jak wiecie mi nie po drodze.  Miała być z niego  kieca ołówkowa (tu padła sugestia od Liwias, że babciowo będzie), albo spódnica z półkoła. Rozważyłam wszelkie za i przeciw i stanęło na półkole. Bo to i nie babciowo, no i pod spód jak nastają chłody można załadować ciepłą halkę vel halki - zależnie od stylu i nasilenia mrozów ;)

Takie spódnice szyje się z turbo doładowaniem. Najdłużej trwa odwieszanie coby się wyciągnęło to co ma się wyciągnąć, tudzież podkładanie dołu i paska, bo to najczęściej robię ręcznie.

Spódnica jako ja - życiowo wymięta ;) 




Niekoniecznie do kompletu, ale wymyśliłam sobie, że z resztek materiału zrobię  kamizelkę. Malutką, słodziutką, co to do jeansów może być albo jakiejś  spódnicy. I tu demon mnie podkusił skorzystać z wykroju tworu  pt. Anna Moda na szycie. Wiem, że jest sporo wielbicielek tej gazety. Ja do nich nie należę.
Mam dwa takie dziwolągi i never ever nie kupię kolejnego. Rysunki techniczne są prymitywne niczym twory naskalne człowieka pierwotnego, zdjęcia swoją drogą też. Ograniczenie w rozmiarówkach (większość interesujących modeli zaczyna się od 38). Beznadziejne oznaczenia na wykrojach. To wszystko może mogłabym jeszcze przełknąć, ale krowiastość wykrojów mnie zabija.
Szyłam dwie rzeczy (sukienka i kamizelka) i obie były dużo, dużo, dużo za duże.

Kamizelka wykrojona w rozmiarze 36, bo 34  nie było. Ok, spodziewałam się, że ciut będę musiała zmniejszyć. Tyle, że jak dla mnie to rozmiar 40 przynajmniej, a nie 36. Sfastrygowane plecy sięgały Loli aż do połowy przodu! W pierwszej chwili myślałam, że wykroiłam o jakąś część za dużo. Przymierzyłam - pasuje! Taaa... na sweter i polarową bluzę. A chyba nie takie jest zadanie kamizelki bez pleców.

Sfastrygowana i bardzo mocno pomniejszona kamizelka wisiała na Loli czas bardzo długi kłując w oczy hamletowskim pytaniem- szyć albo nie szyć?


Finalnie uszyłam i wygląda tak:


Eksperymentów z gimpem dalszy ciąg. Zdjęcia i programy graficzne to ciągle moja pięta achillesowa. Po krótkim zastanowieniu dochodzę do wniosku, że pięt mam więcej niż nóg ;)



W nagrodę za wytrwałość dorobiłam sobie do kompletu fascynujący fascynator.
Chyba już ma nowego użytkownika.
You can leave your hat on...


poniedziałek, 26 grudnia 2016

Chwała na niebieskościach

Materiału po kopertowej bluzce zostało mi całkiem sporo. Pierwsza myśl o sukience z wodą padła śmiercią naturalną, bo aż tyle to materiału nie było, aby ciąć po skosie. Stanęło zatem na modelu 128 z Burdy 11/2013 - rozmiar dla konusów czyli 17.

Wykończenie pod szyją wyszło mi  stójkowate i nie jestem pewna, czy o to mi właśnie chodziło, choć na człowieku prezentuje się dobrze.

Przy szyciu tej sukienki największym kłopotem okazał się... Franek. Miejscówka na stole pod lampką była tak wygodna, że nijak nie dało się jej przepędzić. Skutecznie ograniczała i tak ograniczone miejsce na biurku dodatkowo próbując upchnąć ogon pod szyjącą maszynę.

Broń Boże nie budzić. W razie wojny lub pożaru przenieść w bezpieczne miejsce.

Każdy posiadacz kota wie, że mediacje nie pomagają, powoływanie się na przepisy BHP w miejscu pracy też nie skutkuje, a przeniesienie kota w bezpieczne miejsce mija się z celem, bo zanim właściciel wróci do maszyny, kot już leży na biurku.




Po uszyciu tej sukienki odkryłam, że pseudo overlockowy szew elastyczny dużo znosi, ale nie wytrzymuje biegu i pokonywania trzech schodów na raz w metrze :)


Psychicznie zaczynam się stabilizować. Tabletki działają. Nie ma skoków nastroju w górę czy dół. Nie ma czarnych myśli, ale i nie ma euforii. Chciałabym się popłakać, ale nie mogę. Wszystko płaskie jak holenderskie pola. Własne życie wydaje się iluzją. Niczym film oglądany w pustym kinie.
Fizycznie się nie stabilizuje. Tabletki nie działają. A raczej działać przestały. Mój przygłupi lekarz domowy ma przerwę świąteczną do stycznia, więc zapowiada się ciekawie. Uroki życia na zabitej dechami wsi. Ale nic to... Idę opychać się makowcem. To jedyna rzecz, którą przygotowałam sobie na te polskie nie w Polsce święta.

Wczoraj w ramach świątecznego obiadu będąc u znajomych obżerałam się chińszczyzną, bo mąż mojej przyjaciółki pochodzi z Kantonu. Pyszności. Można świętować i bez bigosu :)

wtorek, 24 lutego 2015

Speed kimono

Bluzka uszyta już dawno temu, tylko jakoś post mi się zawieruszył. A możliwe, że czekałam na wenę do robienia "samojebek". A ta nawet jeśli się pojawia, to znika z prędkością Suzuki Hayabusa.

Przy tej bluzce poszłam trochę na łatwiznę. W wyścigu bowiem wystąpił przetestowany już u mnie model 128 z Burdy 12/2013. Sprawdzony, bez dużej ilości cięć niszczących wzór, szybki i wygodny w noszeniu.
Bluzka szyta ekspresowo, a może raczej speedwayowo.

Motto  projektu - głowami do góry ;)

Motory na Loli tu jeszcze w wersji sierocej z przydługimi rękawami.

Dzianina dzianinie nie równa, ta okazała się cieńsza i bardziej elastyczna przez co cała bluzka jest dużo luźniejsza. Nie obyło się zatem bez skracania rękawów.

Trochę się obawiam reakcji przy noszeniu tegoż przyodziewku. Co innego kobiety na traktory, a co innego motory na kobiety.
W każdym razie, mnie się podoba. "Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba".





sobota, 31 stycznia 2015

Blue mood



Jaki nastrój, taki uszytek.
Mocno naciągając interpretację mogłabym powiedzieć, że zainspirowała mnie kopertowa sukienka Lizy Minelli z postu LBD, albo kreacje Diane von Furstenberg, o których pisała niedawno Ania. Prawda jest jednak taka, że uwielbiam kopertowe swetry, bluzki i sukienki. Po prostu.

Sweter kopertowy to wykrój własny. Z duszą na ramieniu odrysowałam na papierze stary, ukochany i bardzo mocno już wysłużony kaszmirowy kopertowiec. Najbardziej obawiałam się o podkroje pach i rękawy. Trzęsącymi się łapami cięłam materiał w obawie, że zmarnuję moją chmurę błękitu.Chyba nie zmarnowałam. Może nie wyszło tak jak planowałam i sweter raczej jest bluzką niż ocieplaczem, pod który można jeszcze coś załadować, ale tak też jest dobrze. A plan zakładał jeszcze sukienkę z tego materiału do kompletu. Cóż... będzie komplet zdekompletowany, bo sukienki pod spód upchnąć się nie da. Może i dobrze. Co za niebiesko to niezdrowo.


Co do jakości zdjęć reklamacji nie uwzględnia się! Robienie sobie selfiaków to nie jest to co Małgorzaty lubią najbardziej!

Dziwne zdjęcie. Dłoń już prawie w innym wymiarze, a bary mam jak pływaczka z NDR.
W stylizacji wystapił sweter blue mood oraz spódnica pokazywana, kiedy zaczynałam przygodę z szyciem. Petticoat to rzecz nabyta na allegro. Martensy z haftem to gift od Pana R. (thanks xxx).

W momencie kiedy pochwaliłam moją silverkę, że tak cudnie i bezproblemowo szyje dzianinę, ta się zbiesiła. Rwała nitkę, złamała dwie igły i po przeszyciu kilku centymetrów paska ozdobnym ściegiem odmawiała współpracy. Silvercrest blue mood. Nie pomagało wyczyszczenie, naoliwienie i próby pertraktacji. Na samym finiszu nagle zmieniła zdanie i znowu szyła jak marzenie. Za kobietą nie nadążysz. Blue mood.
Szycie panem Loczkiem byłoby łatwiejsze, ale ten padł jako ten Janek Wiśniewski. Blue mood. 


Do kompletu w niebieskościach dorobiłam sobie też biżuterię.



W sumie nie wiem po co robię bransoletki skoro i tak ich nie noszę. 


Po noszeniu testowym bluzki  muszę powiedzieć, że ją uwielbiam.
Jeśli znajdę odpowiednią dzianinę swetrową, to na pewno uszyję sobie kolejną.

W następnym odcinku - wrażenia po wizycie w teatrze. 








sobota, 22 listopada 2014

Słowa kluczowe 2014_6

Cienizna. Ciągle nudniej. I ciągle mniej.


  • wykroje dla zwierząt w gazetach - że niby co? Sukienka dla Franka? 
  • magic-meska blog spot
  • kombinuj dziewczyno nim twe lata prz - no kombinuję, a lata i tak prz...
  • rysunek zurnalowy kapelusz
  • jak uszyc skorzany gorset - gorset skórzany?? Pisałam przecież, że nie lubię Greya! Tylko czekać, aż w następnych słowach kluczowych będzie tutorial na pejcz :D





piątek, 7 listopada 2014

Jasny gift

Przygotowując prezenty samoróbki zawsze mam obawę, że obdarowany uzna to za pójście na łatwiznę, formę oszczędzania, próbę reklamy, albo co najgorsze za obdarowanie koszmarkiem do niczego nie potrzebnym.

Stanęłam ostatnio przed koniecznością, a raczej potrzebą obdarowania pewnej Pani  drobiazgiem na urodziny. Coś niezobowiązującego i w miarę możliwości oryginalnego. Czasu miałam niewiele, bo niecały tydzień. Jasny gwint... co na ten gift?

Wygrzebałam pomalowaną jakiś czas temu zdekupażowaną butelkę i dorobiłam do niej opakowanie. Podobną butlę już kiedyś robiłam, to jej siostra prawie bliźniaczka.
Butelka w plenerze.

Kontrola jakości przez Franka.
Opakowanie jest jednocześnie workiem na reklamówki. Takie ustrojstwo, do którego od góry upycha się plastikowe reklamówki i siatki, a dołem je wyciąga. Na górze ucho do powieszenia wora w dowolnym miejscu (klamka, grzejnik albo haczyk), na dole gumka.

W tej pozycji worek wygląda jaby był wybrzuszony, a nie jest.




A tu już gift kompleksowo. 
Taki trochę jesienny mi ten woras wyszedł.


Zdjęcia robione na łapu capu, tuż przed oddaniem prezentu, bo też i pomysł na opakowanie  wpadł mi do głowy w ostatniej chwili.






wtorek, 9 września 2014

Franek kimono albo Salvador Dali w jesiennym ogrodzie.

Obiecałam sobie, że nie uszyję nic nowego dopóki nie uporam się ze stertą ciuchowych przeróbek (głównie do zmniejszenia) oraz robótek wszelakich rozpoczętych i czekających na święte nigdy. Prawie mi się to udało. Karton z rzeczami "must fix it" jest prawie pusty. W nagrodę za wytrwałość uszyłam sobie bluzkę. Dzianinę nabytą hen dawno temu u Pana Jarmarka nazwałam  Salvador Dali w jesiennym ogrodzie. Pewnie przez te rozdeptane kółka tak mi się z Trwałością Pamięci skojarzyła. Ale jak wiadomo skojarzenia rzecz wielce subiektywna, więc jak kto woli bluzeczkę może ochrzcić Franek Kimono.



128b_1213_b_largeZdjęcie ze strony Burda

Bluzka prosta i mało skomplikowana. Z braku wystarczającej ilości materiału tył łączony na plecach.
Overlock odmówił współpracy strzelając igłą z rozmachem, a do serwisu mi jakoś nie po drodze. Muszę jednak przyznać, że Silverka (kocham cię Lidl) z dzianinami radzi sobie bezproblemowo. Bluzeczkę potraktowałam ściegiem overlockowym. Zdecydowanie bardziej go lubię niż zygzaki. Wykorzystałam go także do wykończenia dekoltu, rękawów i dołu bluzki. Nie wiem czy to zgodnie ze sztuką i może ładniej by było szyć  podwójną igłą, ale ta również się rozpękła. Zresztą, tak mi się podoba.

Lola nie posiada rąk więc musicie uwierzyć na słowo, że kimonowe rękawy faktycznie tam są :)
Zbliżenie na materiał (wieczorową porą). W sumie żadne ze zdjęć nie oddaje prawdziwych kolorów. 






Franek kimono przy pracy.


Franek kimono uderza w kimono. To jej ostatnia miejscówka do spania. Najwyraźniej idzie w ślady prawdziwego Franka Kimono i pilnuje domu.


No właśnie... to kto pamięta ten przebój?

Swoją drogą to cusik dziwnego mi się dzieje na blogu. Właśnie w moich Gadulińskich na podglądzie dojrzałam zupełnie obce nazwiska. W większości tfu tfu tfu arabsko brzmiące. Skąd ta zaraza u mnie??? 

piątek, 25 lipca 2014

O tym jak pokochałam piłkę.

Ha, mam Was. Pewnie myślicie, że gwałtownie zapałałam miłością do sportu - piłki nożnej, koszykówki, siatkówki czy choćby tenisa. Nic z tego. Tytuł bynajmniej nie oznacza również afektu do jakiegoś bardziej obłego osobnika płci przeciwnej.  Po prostu... Bol.com powrócił do mego życia. Już wcześniej korzystałam z tego sklepu i za każdym razem byłam zachwycona. Po pierwsze asortymentem. Prócz oczywistego faktu ogromnej ilości książek holenderskich można tam również nabyć książki angielskie, niemieckie czy hiszpańskie. Z polskich, jak na razie trafiłam jedną (Myśli przy kawie Grace Carter), ale o niej będzie innym razem, bo powinna trafić w me łapy 7 sierpnia.
To u nich kupiłam Droomjurken oraz serię książek Style me vintage  (pisałam tylko o jednej, mogę skrobnąć o pozostałych dwóch, o ile by to kogoś interesowało).
I muszę Wam wyznać, że mimo znacznego ograniczania się moja lista życzeń na tej stronie robi się coraz dłuższa.

Teraz zdecydowałam się nabyć The Sewing Stitch and Textile Bible, której autorką jest Lorna Knight. Szukałam tej książki na polskim rynku, ale widać nie ja jedna, bo wszędzie była już wykupiona, a ja nie mam cierpliwości do grzebania nieustannego po polskich, wątpliwej atrakcji księgarniach internetowych czy allegro. O tej książce pisała też Bezdomna Wioletta z szafy. Polecam lekturę tego postu jak i całego bloga.

Zanim przejdę do samej książki jeszcze kilka zachwytów nad bolem. Po opłaceniu zamówienia na stronie pojawia się informacja, jakiego dnia możemy spodziewać się przesyłki. Czas realizacji zamówień jest różny. Dla książek holenderskich krótszy (1-3 dni), dla publikacji obcych dłuższy (nawet do kilku tygodni). Gdy produkt zostanie wysłany otrzymacie mail ze szczegółami. Zdarza się, że przesyłka zostaje wysłana wcześniej niż uprzednio planowano.  Jako i dzisiaj u mnie było. Niespodzianka!
Jeśli zamawiacie kilka rzeczy i mają one różny czas realizacji wysyłane są oddzielnie, ale za wysyłkę płacicie tylko raz. Niespodzianka!
Możecie zamówić książkę, która dopiero zostanie wydana. Rezerwujecie ją sobie, płacicie i czekacie bez konieczności biegania do księgarni w celu sprawdzenia czy wyczekiwana książka już się pojawiła.  Tako też uczyniłam z angielskojęzycznym wydaniem Mistrza i Małgorzaty. Niespodzianka! 
A na urodziny Pan de Bol pojawi się u Was z zabawnymi mailowymi życzeniami. Niespodzianka!
Uprzejmie informuję, że nie jest to artykuł sponsorowany. A to niespodzianka - zachwycam się bezinteresownie. Bol nie boli.

No dobra, to kula*-jmy się z tą recenzją.

Książka jest pięknie wydana. Twarda okładka, dobrej jakości papier, spirala zamiast klejenia czy szycia książki, przejrzystość instrukcji, poręczny format i piękna szata graficzna. Same plusy.
Na początku książki pojawiają się informacje o narzędziach i wyposażeniu (nożyczki, markery, igły itp.). W tym dziale mamy też notki o maszynach do szycia, overlockach, stopkach do maszyn i niciach. 

Następne rozdziały zawierają informacje o ściegach: ręcznych, maszynowych, overlockowych oraz dekoracyjnych.  Szczególnie interesujące wydały mi się ściegi dekoracyjne pokazujące m.in. haft wstążeczkowy, satynowy, czy wycinany (mam wrażenie, że ma on jakąś swoją polską nazwę).
Przejrzyste ikonki informują o sposobie zastosowania danego ściegu, materiałach w których można go użyć, alternatywnym zastosowaniu np. odpowiedniku ręcznego ściegu w maszynie do szycia czy sposobie prasowania i wykończenia.
Przykład ściegów ręcznych

Przykładowe ściegi na overlocku.
Ściegi maszynowe.
Ściegi dekoracyjne - haft wycinany.

Ściegi dekoracyjne - haft wstążeczkowy.

Ściegi satynowe.
Kolejne rozdziały pokazują różne techniki krawieckie. Znajdziemy tu wiadomości co to jest szew francuski, szwy do mocowania fiszbin, wykończenie Hong Kong, ścieg rolujący w wersji ręcznej i maszynowej. Poznamy też metody naszywania aplikacji,  robienia i przyszywania guzików, mocowania nap oraz innych zapięć. Dowiemy się wszystkiego o rodzajach zamków i ich "montażu".
Metody robienia obszywanej dziurki na guzik. Z lewej maszynowo, z prawej ręcznie.

Przedostatni rozdział to przewodnik po tkaninach. Wybór materiału może być kluczem do sukcesu projektu, ale wiąże się też z koniecznością zastosowania odpowiednich igieł, nici, technik, a nawet sposobu cięcia czy konserwacji. Wszystkie te informacje znajdziemy właśnie w tym dziale. Naturalnie, ciągle pojawiają się nowe tkaniny,  ale w tej książce mamy nawet informację o materiałach ogniotrwałych czy neoprene (materiał wodoodporny używany do szycia skafandrów nurkowych).

Na końcu książki pojawiają się treści o konserwacji odzieży oraz przydatne linki do stron internetowych, których przyznaję, że nie znałam. Na przykład threadsmagazine - strona z poradami dla szyjących, SewingPatterns.com  - gdzie w jednym miejscu znajdziecie wykroje większości popularnych "wykrojodawców" takich jak Burda, Vogue, Butterick czy Simplicity czy organizacja non-profit www.sewing.org , na której prócz wszelkich instrukcji są też darmowe wykroje (nie spodziewajcie się jednak super designerów :)

Rozpisałam się, a to zaledwie ułamek tego co znajdziecie w tej liczącej 256 stron książce.

Autorka, Lorna Knight, jak sama pisze o sobie, szyje od dziecka. Najpierw były to ubranka dla lalek, potem jako nastolatka szyła już dla siebie.  Później balansowała między krawiectwem, szyciem bielizny i staników.
 "I firmly belive that there is always more to learn, especially with newly developed fabrics and ever-improving technology in sewing machines".
Nie sposób się z nią nie zgodzić. Zawsze będzie coś więcej do nauczenia się, opanowania, poznania. Nowe materiały, nowe technologie, coraz lepsze i bardziej skomplikowane maszyny do szycia. Ta książka to z jednej strony świetna baza dla początkujących szyjących, kompendium wiedzy o ściegach i materiałach, z drugiej strony to przewodnik porządkujący wiedzę także dla  krawcowych z większym doświadczeniem. 


*Dla tych, którzy nadal nie widzą są co ma wspólnego piłka ze sklepem odsyłam na stronę www.bol.com/nl, gdzie przywita Was niebieski Pan kulka. Samo słowo de bol oznacza kulę, piłkę, cebulkę kwiatową.

Zdjęcia są skanami z książki Lory Knight, The Sewing Stitch and Textile Bible. An illustrated guide to techniques and materials 2013.