Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spódnica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spódnica. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 stycznia 2017

O cholerka jest "szanelka".


Materiał od Pana Jarmarka - zakupiony hen dawno temu.  Szanelka w błękitach uszyta też dawno temu tylko ze zdjęciami, jak wiecie mi nie po drodze.  Miała być z niego  kieca ołówkowa (tu padła sugestia od Liwias, że babciowo będzie), albo spódnica z półkoła. Rozważyłam wszelkie za i przeciw i stanęło na półkole. Bo to i nie babciowo, no i pod spód jak nastają chłody można załadować ciepłą halkę vel halki - zależnie od stylu i nasilenia mrozów ;)

Takie spódnice szyje się z turbo doładowaniem. Najdłużej trwa odwieszanie coby się wyciągnęło to co ma się wyciągnąć, tudzież podkładanie dołu i paska, bo to najczęściej robię ręcznie.

Spódnica jako ja - życiowo wymięta ;) 




Niekoniecznie do kompletu, ale wymyśliłam sobie, że z resztek materiału zrobię  kamizelkę. Malutką, słodziutką, co to do jeansów może być albo jakiejś  spódnicy. I tu demon mnie podkusił skorzystać z wykroju tworu  pt. Anna Moda na szycie. Wiem, że jest sporo wielbicielek tej gazety. Ja do nich nie należę.
Mam dwa takie dziwolągi i never ever nie kupię kolejnego. Rysunki techniczne są prymitywne niczym twory naskalne człowieka pierwotnego, zdjęcia swoją drogą też. Ograniczenie w rozmiarówkach (większość interesujących modeli zaczyna się od 38). Beznadziejne oznaczenia na wykrojach. To wszystko może mogłabym jeszcze przełknąć, ale krowiastość wykrojów mnie zabija.
Szyłam dwie rzeczy (sukienka i kamizelka) i obie były dużo, dużo, dużo za duże.

Kamizelka wykrojona w rozmiarze 36, bo 34  nie było. Ok, spodziewałam się, że ciut będę musiała zmniejszyć. Tyle, że jak dla mnie to rozmiar 40 przynajmniej, a nie 36. Sfastrygowane plecy sięgały Loli aż do połowy przodu! W pierwszej chwili myślałam, że wykroiłam o jakąś część za dużo. Przymierzyłam - pasuje! Taaa... na sweter i polarową bluzę. A chyba nie takie jest zadanie kamizelki bez pleców.

Sfastrygowana i bardzo mocno pomniejszona kamizelka wisiała na Loli czas bardzo długi kłując w oczy hamletowskim pytaniem- szyć albo nie szyć?


Finalnie uszyłam i wygląda tak:


Eksperymentów z gimpem dalszy ciąg. Zdjęcia i programy graficzne to ciągle moja pięta achillesowa. Po krótkim zastanowieniu dochodzę do wniosku, że pięt mam więcej niż nóg ;)



W nagrodę za wytrwałość dorobiłam sobie do kompletu fascynujący fascynator.
Chyba już ma nowego użytkownika.
You can leave your hat on...


sobota, 8 marca 2014

Zimowa spódnica, znaczy się idzie wiosna.

Osobnicy zmotoryzowani okoliczności przyrody dostrzegają z pewnym opóźnieniem. Osobnicy zmotoryzowani z refleksem szachisty dostrzegają je jeszcze wolniej. Tako też jest ze mną. Kwitnące krzaki a nawet drzewa z lekka mnie zaskoczyły i zdezorientowały. No bo jak to? Luty (no tak, post publikowany także z poślizgiem) a tu cosik kwitnie. Na różowo i fuksjowo. Tak nawet pod kolor ostatnio zakupionych szminek. Wiosna idzie, panie Zielonka...

Szycie jest u mnie odwrotnie proporcjonalne do okoliczności przyrody  - idzie wolno, mozolnie, niechętnie i nie zaskakuje. Chyba, że jako element niespodzianki przyjmiemy uszycie ciepłej, wełnianej, ołówkowej spódnicy w chwili, gdy wiosna prawie zaczyna tryskać kwieciem. Ale powszechnie wiadomo, że u mnie to wszystko na opak.

Spódnica to model 108 z Burdy 12/2012. Osiem zaszewek. Idealnie dopasowana. Ołówkowej spódnicy model doskonały. OK, może wymaga zwężenia na dole jedynie. Jestem już pewna, że to będzie podstawowy model wszelkich moich pencil skirts. 

http://www.burda.pl/gfx/00/00/74/22/modelPhoto-19cjich_jpg/thumb_300x400_11.jpg
Szczegóły modelu oraz jego wykonanie w wydaniu Marchewkowej znajdziecie na stronie Burdy.






Moja spódnica powstała z uroczej i cieplutkiej wełny/boucli, którą hen dawno temu dostałam od Izy, w ramach jej wietrzenia piwnicznych zasobów. Spódnica z podszewką coby mi się siedzenie nie wypychało. Podszewka z gatunku - zamieniam się w strzępy od samego patrzenia. Mocno zszyta, odpowiedni luz a jak trzasnęła przy pierwszym użyciu to jakoby lawina schodziła w Alpach. Efekt zakupów w necie. Jak se nie pomacasz, to nie wiesz co kupujesz. Podszewkę czeka zatem check out.

Ale, ale.. dość narzekania, foty przyjechały.
Tzw. lustrzanka samojebka ;) 

To czarne na górze to nie część zwłok pokazujących kierunek zwiedzania, ale satynowa rękawiczka. To na dole to kot właścicielki domu próbujący dokonać abordażu zuchwałego i doprowadzić mnie upadku (ze schodów, nie moralnego).

Plus robienia zdjęć - dojrzałam, że lustro należałoby umyć :)   





Jakość zdjęć jaka jest - każdy widzi. Lepsze nie będą. Następnym razem foty na Loli.

Dla wielbicieli wszelkiego rozdawajek oraz kotów podaję info o rozdawnictwie u Atoma i Antka (link z boku bloga).

sobota, 24 sierpnia 2013

Gdzie byłam jak mnie nie było... Deus ex machina.

Moje drogie koleżanki,
wróciłam. Nie wiem na jak długo, ale...   W sumie do tego posta natchnęła mnie Ewa, zaskakując faktem, że mimo iż w wirtualnym świecie mnie nie ma, to jednak  ktoś o mnie pamięta, ba nawet przysyła mi w te dalekie wiatrakowe kraje materiał niespodziankę. Wzruszyłam się do łez. Bardzo, bardzo dziękuję! Nad wykorzystaniem materiału muszę pogłówkować.

Nigdy nie byłam milusią kobietką. Nie byłam. Nie jestem. Nie będę.  Jeśli ktoś szuka bloga wolnego od złośliwości i szarości, to niech tu lepiej nie zagląda.  U mnie ani baranek nie truchta, ani motylek nie lata... Nie wiem czy ten blogo-świat to miejsce dla mnie. Nie jestem nawet pewna czy świat w ogóle jest dla mnie.
Do pisania postów, komentarzy,  a nawet, do czytania innych blogów po prostu nie miałam siły. Szczerze mówiąc, nie mam siły nawet, żeby sobie walnąć w łeb. Życie nie jest siłą. To po prostu inercja.
W folwarku przyszło nowe, a może raczej rozpanoszyło się stare. Czytaj przyjęli jakiegoś przydupasa vel innego ziomala pani managjer. Najpierw przydzielili mu pokój przeznaczony dla mnie, a którego od roku nie mogli jakoś skończyć i uporządkować, więc "mieszkałam sobie" w blaszaku (kostnica zimą, sahara latem). Potem dali mu mój komputer mnie obdarzając jakimś małym gównem, rzekomo szybszym, a na koniec montując to gówno spytali czy jestem szczęśliwa. Jasne... Jako lilija wodna na pustyni.
Bez dowodów na mobbing  nazwijmy to - wolnoć Orłelu w twoim burdelu.


Finalnie....  Po moim akcie OBRZYDLIWEJ NIESUBORDYNACJI Orłel (za mocną inspiracją pani managjer nimfomanki) wyrzucił mnie z pracy. I tu zapytacie zapewne jak wszyscy - COŚ TY TAKIEGO ZROBIŁA?????
No cóż...
- nie wysadziłam tego burdelu w powietrze,
- nie przywaliłam pani managjer w tępy ryj, a nawet nie powiedziałam jej, że ma tłustą dupę (tego do końca życia będę żałować),
- nie otrułam jej głupich kundli srających, gdzie popadnie,
- nie poleciłam szefuniowi najskuteczniejszej diety odchudzającej "nie wpierdalaj tyle", bo już w pasie masz więcej niż wzrostu,
- nie rozwaliłam służbowego samochodu jadąc po pijaku pół goła,
- nie spowodowałam rozległych strat finansowych jak to czyni regularnie węgierski pracownik (notabene osobisty narzeczony naszej najlepiej opłacanej holenderskiej sprzątaczki),
- nie piłam w czasie pracy, ba... do roboty przychodziłam trzeźwa jako ta orłelowska świnia,
- nie przekazałam informacji konkurencji,
- ani nie zdefraudowałam niczego.
No więc znowu słyszę pytanie... TO COŚ TY KURWA IM ZROBIŁA, ŻE CIĘ WYWALILI Z DNIA NA DZIEŃ?

Dobrze, przyznam się...
Odmówiłam sprzątania kibli.

Potraktowali mnie jak kryminalistkę. Wystawili papierek, że odmówiłam wykonywania obowiązków (serio, serio...) i do końca dnia omijali szerokim łukiem jak bohatera Slumdoga, który wskoczył do szamba.
Nie jest hańbą sprzątać. Sprzątałam biura, hotele, mieszkania. Hańbą dać się traktować jak pies.
Nie. Przepraszam.  Psy pani managjer mają w tej firmie własną kanapę i klimatyzowane pomieszczenie!  Hańbą jest sprzątać, a potem z wywieszonym językiem "obrabiać" swoje papiery. Sprawdzać umowy czy szukać nowych pracowników... (taaaa... prawie stręczycielstwo).
Hańbą jest godzić się na robienie wszystkiego co każą, ze świadomością, że niedouczona sprzątaczka ma dużo lepsze warunki, czytaj: pracuje 2 godziny dziennie, a pensji ma 1700E brutto.  I tylko mi nie mówcie, że to niemożliwe!

Morał tej historii. Szefunio po raz pierwszy pokazał jaja. Co prawda ob/ciągnięte przez panią managjer.  A pani managjer musiała chwycić  za mopa i wyczyścić kible sama. Wreszcie odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.  BEZCENNE.

Więc najpierw huragany nerwów w folwarku u Orłela, a teraz strach, przerażenie i panika co będzie i jak sobie dam radę, bo żaden narzeczony, mąż czy inny przydupas rachunków mi nie zapłaci. Nerwówka przy rozmowach kwalifikacyjnych. Niepewność i czekanie po każdej z takich rozmów. Rozmowy w stylu: jesteśmy pod wrażeniem pani cv, oddzwonimy. A potem cisza. Zaciskanie zębów. Zaciskanie pięści. Chujnia z patatajnią.
A nawet myśli absurdalne, że może trzeba było posprzątać te pierdolone kible. Ciąć żyły w domu, pluć w lustro, ale mieć pracę!  Pomysł głupi, bo eskalacja żądań by rosła i następnym razem nimfo-managjer kazałaby mi wywieźć szambo, kopać rowy albo usuwać azbest. 
Kto był bez pracy ten wie jaka to frajda. Szczęśliwe kury domowe siedzące w domu i czekające, aż chłop im w zębach kasę dostarczy. A raczej... szczęśliwe kurwy domowe, które wychodzą do biura i bawią się w managjerów.



No dobra. Deus ex machina.  Zmiana nastroju. 
Żeby nie było, że jak mnie nie było, to nic nie robiłam,  prezentuję dorobek z tej otchłani niebytu. Głównie polegający na wyczyszczaniu resztek materiałów, poprawkach, przeróbkach. W rolach głównych występują:

1. Spódnica i bluzko-gorset przerobione ze starych spodni. Gorset model 123 Burda 1/2012. Spódnica - kompozycja własna.
Jak widać na załączonym obrazku pokrętła Loli bardzo ładnie się odznaczają. Ja pokręteł nie mam. Jeszcze.
2. Spódniczka w pepitkę wykombinowana z resztek materiału, z którego powstała bluzka z baskinką. Tu wykazałam się oszczędnością godną przodownika pracy, bo materiał wykorzystałam do cna. Zostały dosłownie kilkucentymetrowe skraweczki :)
Spódniczka w towarzystwie ww. gorsecika oraz pod czujną obserwacją Franka. Spódnica - kompozycja własna.
Z braku materiału dół wykończony czarną wstążką. Podszyty ręcznie.
3. Torebka z resztek wełny po Szarówce w marcu. Torebce do ideału daleko, ale  to moja pierworodna, więc czepiać się nie będę. Dla potrzeb marketingu nazwijmy ją "torebka-zając" - mała, szara, z dużymi uszami :) Uszy planuję skrócić, żeby torebka nabrała wyglądu "mała, fikuśna, do rączki". Sorrrry zając, twarde prawa rynku.  Torebka uszyta wg książki "Uszyj w jedno popołudnie".
W ramach pierwszej zamiany zająca na wersję wizytową pojawił się materiałowy kwiatek.

4. Hurtowa ilość chusteczników stworzona nie wiem po co. Chyba w  ramach zużywania resztek materiałów w opcji "co by się nic nie zmarnowało".

5. Hurtowa ilość zwężanych ciuchów, które hurtowo rozwlekły się  w praniu ;)

6. I na koniec - spódnica model 105  Burda 9/2013. Tu dla rozeznania zdjęcie z Burdy:

Szyło się lekko, łatwo i przyjemnie. Wszelkie envelopki bardzo lubię, wiec spódniczka wyjątkowo mi pasuje. Model polecam. A tu moje wydanie.
Założę się, że nikt nie uwierzy, że spódnica była prasowana. Ubieranie Loli wydaje mi się gorsze od przyodziewania dziecka. Myślę nad postem "zrozumieć manekina" ;)


W kolejnych odsłonach - retro Butterick. 

Tyle słów świętych na dzień dzisiejszy. Jest ktoś kto dotrwał do końca?


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Czerwonym do góry czyli komedia pomyłek

Czarny bi-strecz należy do materiałów pechowych. Najpierw był spódnicą bombką, której nosić się nie da. Chyba, że chce się wyglądać jak dobrze odhodowana holenderka rasy czarno-białej. Z poprutej bombiastej bombki oraz resztek materiału powstała, a raczej miała powstać sukienka. Jednak zmiany wersji kolorystyczno-stylistycznej i kilkakrotne prucie spowodowało, że szwy na górze, zwłaszcza na ramionach, zaczęły rozłazić się w rękach. Ostatecznie odprułam gors sukienki i zrobiłam spódnicę. Model - wolna amerykanka albo kompozycja własna. Prostokąt materiału przysposobiony do noszenia zaszewkami, dosyć szeroki pasek. Niks bijzonders jak mawiają tubylcy. Naprodukowana wcześniej satynowa lamówka miała stanowić ozdobę. No przecież nie wyrzucę, skoro tyle się namęczyłam przy jej robocie. Szło jak z płatka. Do momentu, gdy wciągnęłam kieckę na tyłek. A potem... A potem to już jak u Coehlo... Nad brzegiem rzeki Lek usiadłam i zapłakałam. Bo na pasku ukazał się LUZ. Może gdybym przyszyła fizelinę do wierzchniej i spodniej strony paska to by tego nie było. Może jakbym się nie koncentrowała tak bardzo na tej czerwonce... No trudno. Po raz piąty przerabiać nie będę. MOWY NIE MA. Prędzej spódnice wyrzucę w cholerę. Albo oddam Frankowi na legowisko. 
A propos Franka... Zaszewki w spódnicy, przed ich zszyciem spięłam szpilkami na mur beton. A potem przyszywając spódnice do paska vel pasek do spódnicy okazało się, że spódnicy mam za dużo. No masz... A przecież pasowało!
Tu rozwiązanie zagadki:


Franek i jej magiczna-magnetyczna zawieszka wyciągnęły szpilki w jednej zaszewce

Komedii pomyłek ciąg dalszy. W ramach osłody życia ukroiłam sobie solidny kawał ciasta z jabłkami, po czym chwyciłam za pudło z cukrem pudrem, coby sobie tej słodyczy jeszcze dodać. Przyznaję... nie żałowałam sobie...  Tylko, że cukier puder trzymam tuż obok soli, w podobny pojemniku. Po solidnym machu zorientowałam się, że ciasto do jedzenia się nie nada.


Lola po raz kolejny mnie zaskoczyła. Ostatnio jakąś sukienkę ledwie na nią wcisnęłam, a teraz wygląda jakby spódnica była za luźna. Mnie się obwody nie zmieniły.  Jedno i drugie na mnie pasuje. Może na okoliczność mrozów Lola się skurczyła? Albo uprawia skoki na jednej nodze jak mnie nie ma w domu... Manekiny są dziwne.
Z ostatniej chwili... rośnie konkurencja krawiecka, która w alternatywny sposób przyswaja sobie tajniki szycia.
Może ten luz udrapuje fantazyjnie i będę udawać, że tak miało być...

niedziela, 13 stycznia 2013

Porażka stycznia czyli nie chcę być Japonką!

Co prawda styczeń jeszcze się nie skończył, ale coś mi się wydaje, że spódnica model 113 z Burdy 5/2012 będzie właśnie porażką tego miesiąca.
Zdjęcie ze strony burda.pl

Wycięta i przyszpilona do Loli przeczekała całe święta, aż w końcu zmobilizowałam się do jej skończenia. Wydawało się to łatwizną. No i w sumie problemów z szyciem nie było do momentu przymiarki. O ile na Loli kiecka prezentuje się dobrze, o tyle na mnie już gorzej. Jedna z zakładek układa się... dziwnie... Może to wina materiału bi-strecz, który owszem jest miękki, może i jest BI, ale trudno go posądzić o elastyczność, która zawsze mi się ze streczem kojarzyła.
Lola dodatkowo nie odczuwa potrzeby przemieszczania się, więc drobny feler w postaci nad wyraz wąskiego dołu jej nie przeszkadza. Maksymalne zmniejszenie zapasów na szwy niewiele pomogło. Pomysł na rozporek pojawił się i znikł, bo mi nijak nie pasuje do tego modelu. Pozostaje w niej jedynie stać wdzięcznie oparta o ścianę jako ta modelka na zdjęciu, względnie za gejszę robić drobiąc mikroskopijne kroczki i modląc się o brak wysokich krawężników.
Do tego ów BI-nie strecz strzępi się nad wyraz efektownie. Gdzieś w necie czytałam, że ktoś miał dokładnie ten sam problem z tym modelem, ale jakoś uzmysłowiłam to sobie dopiero po uszyciu tej zmory. Ale dzięki temu wiem, że to nie ja coś tam znowu spitoliłam tylko ten model tak ma.

Zostały mi ręczne wykończenia dołu, ale szczerze mówiąc to mi się odechciało ją kończyć.
A oto i ten syreni model w moim niedokończonym wydaniu.


środa, 21 listopada 2012

Wszystkiego niebieskiego...

Ostatnio prócz czerwieni "chodzą" za mną wszelkie niebieskości. Właśnie skończyłam niebieską spódniczkę z półklosza. Granatowy sweter z cieplutkiej, miękkiej wełny blokuje się po wydzierganiu i wypraniu. Do kompletu dorobiłam bransoletkę ze starej przypalonej bluzki.  Zaopatrzyłam się w niebieskie rajstopy i wypatrzyłam błękitną torebkę z biglem na allegro, którą pewnie zamówię do kompletu z rękawiczkami jak już wybiorę się na święta do Polandii. W Kruidvat widziałam tez  piękne kolczyki z szafirowymi kamieniami, które też chyba sobie sprawię...O ile jeszcze będą  oczywiście kiedy już się w końcu dokulam do sklepu. Niebiesko mi...


Spódniczkę szyło się lightowo. Po bojach z satynową kloszówką bawełna to pikuś. Pan Pikuś. Oczywiście spódniczka nie jest idealna. Pierwsza w życiu robiona maszynowo dziurka do guzika jest ciut za duża, dół spódnicy powinien być pewnie podszyty ręcznie (wiele rzeczy robię kierując się intuicją i poczuciem "coby dobrze wyglądało"). Nie jestem też pewna czy dobrze wykończyłam szew (brzeg fabryczny był strzępiasty został podłożony do środka i przeszyty), ale nienawidzę strzępiących się nitek, a obrzucanie zygzakiem tez nie zawsze przynosi zamierzony efekt. Owszem rozwiązaniem byłby overlock, ale kupowanie overlocka po uszyciu 5 sztuk odzieży nie wydaje mi się niezbędne. Wole zainwestować w materiały, dodatki oraz książki.








Zdjęcia oczywiście na nieocenionej Loli. Choć mam wrażenie, że albo mnie się schudło, albo Loli przytyło ;)

Szew w środku
Dół podwinięty najpierw "na fastrygę", zaprasowany a potem przeszyty maszynowo.


Guzik dziubany ręcznie. Spódniczka na Loli opięta na maksa (znowu podjadała w nocy?) dlatego wygląda jakby zamek był krzywo wszyty :D


A tu w komplecie z Nikitą :) 

Bransoletka z przypalonej bluzki do zdjęcia zarzucona na szczątkową szyję Loli.

A na deser, dla wytrwałych fotki Franka - mojej nieocenionej pomocnicy (tuż po Loli oczywiście).

Franek przy "wycinaniu"formy


Franek używany zamiast szpilek :D



I wreszcie... Franek przy maszynie podczas szycia :)

W imieniu Franka i swoim dziekuję  Państwu za uwagę.
 CDN