Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Coraz bliżej święta?

Machina świąteczna z roku na rok rusza coraz wcześniej. To, że tuż po komerycyjnym, halloweenowym, obsypanym dyniami szaleństwie w sklepach pojawiają się ozdoby świąteczne, płyty z kolędami i wszelkim bożonarodzeniowym dobrem, zdążyłam się przyzwyczaić. Kalendarze adwentowe z czekoladkami dla dzieci widziałam już w październiku.

To, że od początku listopada na blogach i w necie wszyscy przygotowują się do świąt, też  mnie już nie dziwi. Są pomysły na ozdoby,  bombki,  prezenty samoróbki i gotowce, dobre rady na ich zapakowanie, wizje kreacji świąteczno-sylwestrowych, przepisy na pierniki, makowce i inne świąteczne wiktuały... Nawet nie chce mi się zaglądać na bloggera, bo wszędzie pierniczenie o pierniczkach,  ozdóbkowe badziewiaki i prezentowy obłęd. Na 10  postów z bloggera 7 było o świątecznych pierdółkach takich bądź siakich.
A mnie znowu dziwi niezmiennie, że dwa dni w roku zaprząta ludzką uwagę przynajmniej przez dwa miesiące ich życia.

Jak wiadomo (a może i nie) świąt nie lubię. Na szczęście coraz częściej odkrywam, że w tej niechęci nie jestem odosobniona. Albo obraz świąt coraz bardziej się ludziom wypacza i obrzydza, albo społeczności robią się coraz bardziej asocjalne. Widok choinki i dźwięk świątecznych kolęd wywołuje u mnie raczej lekkie obrzydzenie miast przygłupiego rozrzewnienia.
Ciągle mi się tłucze po łbie - czy faktycznie warte jest to aż takiego zachodu? Czy  ludzie tak stęsknieni są magii świąt, magii czegoś innego czy po prostu dają się wkręcić w tryby komercyjnego szaleństwa okraszonego lukrem tradycji?

Snując się jakoś miesiąc temu wieczorem po mieście i zaglądając ludziom w okna, w jednym z mieszkań odkryłam choinkę. Zdziwienie wylało się na moją gębę falą wzburzoną niczym tsunami. Bo machnąć sobie choinkę w środku  listopada, to tego jeszcze nie grali, a konkretniej mówiąc - świecili.


W ubiegłym tygodniu, w pobliskiej wsi zorganizowano "kaarsjesavond". Taka tutejsza tradycja. Nie nowa, ale świecka. Na kilka godzin wyłączane są światła, a domostwa, ulice i ogródki ozdabiane i oświetlane są jedynie świecami i lamionami. Do tego ludziska odstawiają przemarsz przez wiochę z lampionami przy akompaniamencie muzyki, znaczy się grajków z orkiestry.
Urokliwe to i zabawne było, przyznaję. Choć nawet to nie poruszyło we mnie jakichś mocno zagrzebanych pokładów nostalgii czy wzruszenia.
Zdjęć nie ma, bo po ciemnicy i zimnicy robić się ich nie dało. Jak ktoś ma ochotę wczuć się w atmosferę, to może sobie rzucić okiem na dołączony filmik, który znalazłam w necie z poprzednich lat. Prawie tak samo, jedynie tych roznegliżowanych tańczących Mikołajów w tym roku nie widziałam ;)


Pewnie dla przekory powinnam zademonstrować jakieś jajko zdekupażowane, albo koszyczek wielkanocny, chabazie  pretendujące do palemki... Ale nic takiego nie mam, a może i palemka nie odbiła mi aż tak mocno.
Dobra, przestaję pierniczyć i idę piec makowce. Bazinga.