Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Mam mózg i nie zawaham się go użyć

Ciągle słyszę, że za dużo myślę. Analizuję, roztrząsam, rozkładam na czynniki pierwsze. A to nie dobrze. Powinnam być jak patyk wrzucony do rzeki. Płynąć z prądem. Dać się unieść fali tao. Nie walczyć, nie miotać się. Płynąć. Nawet staram się tak robić. Czasem. Tylko, że nie za bardzo mi to wychodzi. Łatwo dać się unieść fali, gdy pogoda piękna, a woda spokojna. Gorzej, gdy sztorm miota na wszelkie strony. Więc analizuję, roztrząsam, myślę. Więc jestem.

Za dużo myślisz... Przepraszam. Kiedyś przestanę. Zamienię się w patyk, a patyk w proch. Przestanę drążyć, szukać dziury w całym, a winy w sobie.

Za dużo myślisz... Przepraszam. Kiedyś przestanę. Na razie mój mózg, to moja jedyna broń. Szuka, ocenia, analizuje. Podsuwa rozwiązania, ale i budzi demony. Może kiedyś nacisnę czerwony guzik i wyłączę mój centralny system sterowania. Nie będzie domagał się odpowiedzi, pewności, rozwiązań. Na razie mam mózg. I nie zawaham się go użyć.

czwartek, 23 stycznia 2014

Jak śliwka w kompot - 1

Miał być długi post ukazujący moją ostatnią śliwkową gorączkę. Ale w życiu są pewne priorytety i szycie fioletowej sukienki i bluzki ustąpiło miejsca zmasowanemu atakowi zwężania ubrań. Dziwnym trafem wszystkie ciuchy rozciągnęły mi się o jakieś 6 cm. 18 kilogramów temu byłabym pewnie szczęśliwa. Teraz nie bardzo. Jak to w życiu wszystko jest względne...
Innym powodem wrzucenia tych zdjęć jest post o zpagetti Igabeli.

Mojej zpagetti bag do ideału daleko, a wszycie podszewki okazało się nie lada wyzwaniem. Bez mała nogą musiałam upychać te warstwy pod stopkę. O tym, że jest coś takiego jak regulacja nacisku stopki przypomniałam sobie, jak już zlana potem podziwiałam efekt pracy.  Wstążkowe kokardki są wymiennym elementem zdobniczym.
W ten oto sposób wyszła mi seksowna torebka na pięć kilo kartofli ;)

Gościnnie występuje broszka-ważka, którą już wcześniej Wam pokazywałam.

Kieszonki przyszyte ozdobnym ściegiem. Jest mocniej i ładniej (przynajmniej w moim mniemaniu).

Moja pierwsza kieszonka z zamkiem. Może nie wyszło idealnie, ale i tak jestem zadowolona. Nie było to aż tak trudne jak się spodziewałam.

Tak wiem, dół podszewki powinnam była piknie podszyć ręcznie. Ale w nosie mam piknie, wolę mocniejszy szew maszynowy. Białej gorączki dostaję jak mi coś (najczęściej telefon) wpada w czarną dziurę dziurawej podszewki. Niestety, w kupnych torebkach piknie wykończonych już mi się to kilka razy przytrafiło.

Sama włóczka/nić czy jak to zwał w obróbce trudna nie była i dziergało się całkiem przyjemnie. Jedyny mankament to jej różna grubość.  Umiejętność obsługi szydełka na pewno zwiększa pole manewru jeśli chodzi o zpagetti. Ja ograniczam się jedynie do drutów.
Z torebki jestem zadowolona. Wszystko mi się mieści, kieszonki rozplanowane są z moimi potrzebami na wymiar, więc jest porządek.  Niestety nikt jeszcze na ulicy nie rzucił się na mnie z chęcią jej odkupienia, zagarnięcia, porwania, względnie nawiązana jakiegokolwiek kontaktu na okoliczność wejścia w jej posiadanie, ale pewnie dlatego, że mało się z nią udzielam ;)

Myślę, że nie jest to moja ostatnia zpagetti twórczość.

Ciąg dalszy fioletowej obsesji nastąpi. Kiedyś.



niedziela, 19 stycznia 2014

From Holland with love - wizyta u Śmieszków

Post z dedykacją dla Jenny, która wierzy, że potrafię pisać ;)

Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma monopol na wiedzę. Zwłaszcza po pijaku. Szklani mędrcy mają to do siebie, że nie widzą niedoskonałości własnego życia, za to doskonale identyfikują, analizują i rozwiązują wszelkie problemy. Cudze problemy. Inteligencja butelkowa. Teraz dopadła mnie rodzina Śmieszków. Wiecie, lubię Kiepskich. Ale na ekranie. Kiedy wiem, że w każdej chwili mogę wyłączyć telewizor. I w dawce max jeden odcinek na rok. Pan Śmieszek po pijaku zawsze znajduje sobie jakąś „ofiarę”, której ukazuje wszelkie jej niedoskonałości. Polaki pijaki, szum pawich piór. Nie wiem czy żona mnie zostawiła, bo zacząłem pić, czy zacząłem pić, bo żona mnie zostawiła. Boże... ilu ich znam...

Tyle razy obiecywałam sobie, że więcej do nich nie pojadę. I teraz też zastanawiam się po cholerę mnie tu przyniosło. Polskości widać mi się kurwa zachciało. No to mam... wieczorną porcję polskości.
- Wiesz co ci powiem? - pan Śmieszek dopada mnie jako dzisiejszą ofiarę. Jeszcze nie wiem co mi powie, ale na pewno nie będzie to nic przyjemnego.
- Bo powinnaś mieć już własną rodzinę. Znajdź sobie w końcu jakiegoś normalnego faceta. I nie szukaj super ciacha. Zwykły, normalny. Uroda to nie wszystko. Ile ty masz lat? No wybacz, że to mówię, ale już najwyższy czas, żebyś miała rodzinę no i dzieci. Dzieci to największy skarb.
Przerwa w monologu na łyk piwa. Głośne bulgotanie przełykanego prosto z butelki chmielowego objawienia.
- Wiesz, jak ja nie znałem jeszcze Hanki to też nie myślałem o zakładaniu rodziny. Poznałem, moją obecną żonę, taka niepozorna dziewucha z plecaczkiem była. Przyszła na pierwszą randkę z piwem w ręku, plecakiem i dżinsach... No gdzie ja bym wtedy pomyślał, że... Gośka, ja ci przecież dobrze życzę. I mówię to dla twojego dobra. Znajdź sobie faceta. I przestań szukać Holendra. Możesz sobie poszukać Polaka... Spójrz na mnie...
Spoglądam. Jestem trzeźwa, więc nie odpowiadam. Nie reaguję. Zaciskam zęby. Zaciskam pięści i wychodzę na papierosa.
Ciepły wieczór. Zapach skoszonej trawy. A może liści. A może ziemi. Opieram się o ścianę i zaciągam papierosem. Jest zbyt późno, żeby wracać do domu, jestem zbyt zmęczona. Będę musiała zatem wrócić do środka i wysłuchiwać kolejnych porcji trutek dopóki pan tego domu nie padnie zmorzony alkoholem.
  • Pierdoli, co? - Hanka wychodzi do mnie na fajkę.
  • Uhmmm...
Zapalam kolejnego papierosa. Odsłaniam się dymem od własnych myśli. Mam 40 lat. Nie rodziłam. Nie roniłam. Nie usuwałam. Mój ostatni związek tak naprawdę nigdy nie był związkiem. Może i mój szanowny kolega ma rację. Może i powinnam mieć rodzinę. Czemu zatem nie mam? Zapytajcie Pana Śmieszka, on na pewno ma na to odpowiedź. Zwłaszcza dzisiaj.
  • Sorry, znowu się najebał. Kratę piwa już wychlał – mówi Anka zapalając papierosa.
Zastanawiam się jak będzie wyglądało jej życie za jakieś 15 lat kiedy będzie w moim wieku. Nie będzie samotną kobietą. Będzie miała rodzinę, dzieci, ale czy będzie szczęśliwa. Może będzie. Pojęcie szczęścia jest bardzo rozciągliwe. Jak guma w majtkach.
  • U Felixa w przedszkolu znowu się dojebali, że nie mówi. No i co, że nie mówi. Ma czas. Nie mówi, bo mu się języki mylą.... Pojebani...
  • A ile właściwie Felix ma lat?
  • Za trzy miesiące będzie miał cztery. On mówi, ale po swojemu – Hanka wypuszcza z płuc rakotwórczą osłonę dymną – A my przecież nawet kupiliśmy mu yorka za 2000 zł. Bo dzieci rozwijają się lepiej ze zwierzętami.
Kusi mnie, żeby powiedzieć, że teraz mały nauczy się szczekać. Skóra, fura i pies za 500 Euro... Ale nie komentuję, bo i tak odebrane to będzie tylko jako zawiść.
  • A co właściwie powiedziały przedszkolanki? - pytam, żeby odejść od tematu szczekającego logopedy.
  • Nooo... że nie mówi i że trzeba go przebadać. A co on jakiś głupek jest, żeby go badać? Przecież jest normalny to na chuj go badać? Pojebani i tyle. Przyjebali się, bo jesteśmy Polakami...
Myślę sobie, że to chyba pierwszy przypadek w Holandii troski jako objawu dyskryminacji. Nie znam się na dzieciach, ale wydaje mi się, że czterolatek powinien mówić więcej niż: mama, tata, daj, chodź i to nie tata... Ale może się nie znam... Z drugiej strony... gdyby mały miał tak pieprzyć jak jego ojciec... to faktycznie niech lepiej nic nie gada. Taaa... „dzieci to największy skarb” zaraz po yorku za 2000 złotych.
Gaszę papierosa i wracam. Nie zdążyłam zamknąć drzwi i  już słyszę:
  • Jesteśmy intieligientnymi ludźmi, prawda? To porozmawiajmy jak intieligientni ludzie – pstryk otwieranego kolejnego Amstela – Wiesz w czym jest twój problem? Wiesz? Powinnaś mówić po holendersku.
Nie przeczę. Powinnam. Ale nie mówię. Do codziennej, całkiem sprawnej egzystencji wystarcza mi angielski.
  • Pssyyjechałaś do tego kraju bess sszzaaadnego zaproszenia... -  Śmieszek kontynuuje swój pijacki edukacyjny wątek - i nawet po holendersku nie mówisz..
Nie komentuję... W końcu na Śmieszka czekała z zaproszeniem sama królowa, maserati i czerwone dywany. Na końcu języka mam jednak, że jak szukali mieszkania w necie to musiałam im pomagać, bo mówiący po holendersku Śmieszek nie był w stanie rozpoznać elementarnych słów pisanych jak „slaapkamer” czy „douche”. Intieligientni ludzie nazywają to analfabetyzmem. Gadać byle gadać, to i papugę można nauczyć, ale czytanie i pisanie to już wyższa szkoła. Ale nie komentuję. Dyskusja z pijanym jest jak przekonywanie drzewa, żeby się przesunęło. Na szczęście mistrz językowy w końcu zostaje pokonany procentami. Z lekka się zataczając i bekając przetacza się do sypialni.
  • Sorry za to jego pierdolenie.
  • Spoko... Pijany...
  • Napijesz się? - Hanka pokazuje na butelkę wina.
Kiwam potakująco głową. Wypijamy po kieliszku wina prawie w milczeniu i idziemy spać. Jutro też jest dzień... Jak mawiała Scarlet O'hara.

Następnego dnia budzi mnie opętańczy świergot ptaków. Poranna zmowa wróbli, srok, sikorek czy tam innych skrzydlatych stworzeń. Nie ma sensu z nimi walczyć. Nie zasnę już. Ubieram się po cichu. Nie chcę budzić domowników. Hanka jednak krząta się już po kuchni. Błogosławiony niech będzie łyk pierwszej kawy...
  • Wcześnie wstałaś – rzucam.
  • Mały w nocy marudził.
  • Jak Śmieszek?
  • Śpi. Musiałam wczoraj koniak schować, bo by wychlał. Ojcu na urodziny kupiliśmy.
Dlaczego ludzie piją? Dlaczego tacy szczęśliwi ludzie piją? Ma prace, ma dom, wypasiony samochód, którego zazdroszczą mu Holendrzy, szczęśliwą rodzinę, „skarb” czyli dzieci, nawet psa w modnej i ekskluzywnej wersji? To czego brak? To co jest nie tak? Przerost ambicji nad możliwościami czy obciążenie genetyczne? To nie mój problem. Każdy żyje i stacza się tak jak chce, albo potrafi.
Raczymy się właśnie drugą kawą, gdy do pokoju wtacza się, słaniając się lekko pan tego domu.
Rozgląda się błędnym wzrokiem po pomieszczeniu mobilizując się do zadania pytania. W końcu z jego gardła wydobywa się charkot:
  • Jest jakieś piwo?
  • Wczoraj wszystko wychlałeś – krzyczy Hanka z kuchni.
  • Ciiiiiiiszej... kobieto... - Śmieszek krzywi się mrużąc jednocześnie oczy – na pewno coś schowałaś na dzisiaj...
  • Kawę możesz dostać – z kuchni dobiega kolejny, jeszcze głośniejszy okrzyk.
Leszek krzywi się ponownie i wychodzi. Długi, chudy i przygarbiony. Hanka wybucha śmiechem.
  • Dobrze mu tak. Niech tyle nie chla. Już w piątek zaczął. Wczoraj się doprawił. A jutro do roboty musi iść.
Zastanawiam się po raz kolejny czemu dwudziestoparoletnia dziewczyna związała się z facetem dwa razy od niej starszym. Co w nim widziała? Co jej imponowało? Czemu? Dlaczego? Po co? Po raz kolejny nie wiem.
Śmieszek wkracza na scenę ponownie koło jedenastej.
  • To co? Masz jakieś piwo? - rzuca Hance błagalne spojrzenie przekrwionych oczu.
  • Przecież ci kurwa mówiłam, że wszystko wypiłeś wczoraj. Ślepy jesteś? Nie widzisz pustych butelek? - Hanka macha ręką w stronę kontenera z pustymi butelkami i worka pełnego puszek po piwie.
Leszek przysiada na krześle chowając głowę w rękach. Siedzi tak jakieś dziesięć minut nie zwracając nawet uwagi, że Felix dźga go plastikowym pistoletem w plecy.
  • Nie pojechałabyś do sklepu po piwo – podnosi głowę i patrzy się na mnie.
  • Gdzie? W niedzielę??
  • Myślałem, że jest sobota.
  • Sobota.. sobota... Jeden dzień ci, kurwa z życia wyleciał. Może piątek, co? Miałbyś więcej czasu na chlanie, co? - Hanka wtrąca się do naszej rozmowy – Feeeeeeeeeeeliiiiiiiiiiiiiix – krzyczy znienacka – zostaw ojca. Nie widzisz, że jest chory?
Felix przygląda się Śmieszkowi wnikliwie i na koniec tej obserwacji dźga go z całej siły pistoletem w nerki. W ostatniej chwili hamuję się, żeby nie parsknąć śmiechem.
  • A koniak? - Śmieszek wydaje się jakby nieco przytomniejszy. Nie wiadomo, czy za sprawą leczniczego działania akupresury Felixa z użyciem pistoletu czy myśli, która właśnie zrodziła się w jego głowie.
  • A koniak to w piątek już opróżniłeś – Hanka łże koncertowo.
  • Nieprawda - w Śmieszka wstępuje duch bojowy wspierany dojrzewającym kacem i wizją butelki koniaku – wczoraj jeszcze stał w kredensie.
  • A chuja stał... Jak stał to gdzie jest? Wychlałeś i nawet nie pamiętasz. Moczymordo.
  • Schowałaś... Przyznaj się gdzie?
Hanka krząta się po kuchni nie reagując.
  • No gdzie schowałaś? - Śmieszek podnosi się i zaczyna otwierać szafki przetrząsając zawartość z ubraniami, bielizną, pościelą. Część rzeczy wypada na podłogę. Na półkach robi się kipisz. Felix widząc działania ojca otwiera kolejne i zaczyna robić to samo... Kolejne ciuchy, ręczniki, poszewki lądują na podłodze.
Hanka nie wytrzymuje i z kuchennej szafki wyciąga opróżnioną do połowy butelkę. Stawia ją na stole z głośnym stukiem.
  • Masz nachlaj się!
Śmieszek sięga z nabożeństwem po butelkę i nalewa sobie koniaku do kieliszka. Wypija go jednym haustem. Tym razem żaden diabeł nie wyskoczył z kieliszka.
Hanka w kuchni głośno trzaska pokrywkami. Po chwili prawie płacząc wychodzi na papierosa. Wychodzę razem z nią. Przypalam jej papierosa. Zaciąga się głęboko i powoli uspokaja. Wypalamy w milczeniu i wracamy do środka.
Szczęśliwe, spokojne, rodzinne niedzielne przedpołudnie. Dochodzi dwunasta. Do domu mam godzinę jazdy. Zbieram swoje rzeczy i postanawiam jechać.
  • Widzisz... Gośka już przez ciebie ucieka – Hanka rzuca w stronę Śmieszka – Wczoraj też ładnie się popisałeś. Głupoty opowiadałeś. Niedługo nikt do nas nie przyjedzie.
  • Yyyy... noo... - Śmieszek zbiera myśli w sobie, ale z pustego to i Śmieszek nie naleje.


    Wracam do domu. Sama. W domu czeka na mnie jedynie kotka Franek. I cieszę się, że nie plącze mi się po życiorysie facet, dzieci ani żadna inna kula u nogi. AMEN.










wtorek, 14 stycznia 2014

Czasem... życiowa grafomania

Czasem krzyczysz,  a nikt nie słyszy.
Czasem płaczesz, choć łez nie widać.
Czasem walczysz, a czasem się poddajesz.
Łamiesz paznokcie zaciskając pięści. Bezsilność nie łamie wszak kości.
Marzenia zamieniasz na żetony do kasyna. Bo życie to przecież ruletka.
Chcę rozmieniasz na muszę.  Jeszcze wierzysz, że to się zmieni. Naiwna, naiwna wariatka.
Szminką malujesz uśmiech na twarzy, bo ludzi straszyć nie wolno.
I czekasz na cud. A wino zamienia się w pustą butelkę.


Czekanie mnie zabija. Niepewność mnie zabija. Brak nadziei mnie zabija (a ponoć nadzieja umiera ostatnia). Życie mnie zabija bardziej niż papierosy. Toczę się siłą inercji między jedną fajką a drugą. Własna śmierć widziana w tarocie drapie mnie po plecach.
I czekam. I czekam. I czekam. Na kolejną butelkę włoskiego wina.

piątek, 10 stycznia 2014

Mamuśki talking... o karmieniu piersia

Ośmielona postem ciętojęzycznej jakatya pozwalam sobie dorzucić kamyczek do ogródka rozprawki o rodzicach. 
Zajrzałam sobie kiedyś na jakieś forum. Nawet nie pamiętam gdzie to było. Znaczenia to nie ma, bo większość i tak wygląda podobnie. W każdym razie dyskusja dotyczyła matek karmiących piersią w miejscach publicznych. Pierwsze co mnie zastanowiło, to fakt że dyskutować (czytaj - angażować się, podniecać, obruszać, wszczynać świętą wojnę) można dosłownie o wszystko. O nos jakiejś aktorki, o używanie tamponów, o wyższość samochodu X nad samochodem Y, o stacjonowanie wojsk, o grypę świńską, ptasią, ludzką, o karmienie piersią vel pojenie dziecka z butelki...

Hmmm... wolność słowa w necie czyli wolnoć Tomku... Polemiki zaczynają się rzeczowo, dajmy na to sprawa pożaru w hotelu robotniczym - analizują przyczyny, współczują rodzinom, szukają winnych, aż nagle ni z tego ni z owego pojawia się głos, że to wina za odwrócenie się od Boga, albo że gdyby PO czegoś nie zrobiło, a PiS coś zrobiło... (wstawcie sobie odpowiednią partię, bo mnie nie bardzo interesuje kto obecnie w Polandii jest u koryta). Więc tak sobie myślę, że tak na prawdę to w wielu wypadkach po prostu chodzi o zaistnienie. Zabranie głosu, żeby wyrzygać swoje kompleksy albo to co boli. Takie czasy. Nie rozmawiamy - wysyłamy sms-a. Nie polemizujemy - piszemy zdanie na forum. Nie spotykamy się -czatujemy, skypujemy, gadu-gadulimy... A skoro nikt nas nie słucha, zakładamy bloga.

No, ale do rzeczy, wracajmy do tych matek karmiących. Rzecz była o tym, że niewiasty owe, nie bacząc gdzie się znajdują - czy to w sklepie, czy to w kościele, czy to w galerii malarstwa albo w centrum rodzinnej uroczystości, gdy tylko pacholę zakwili domagając się w ten sposób konsumpcji obnażąją swą pierś matczyną i zaspakajają głód pociechy.
Może to i sama natura, ale dla mnie osobiście obrzydliwe.  Owłosione pachy i nogi niby też sama natura, a walory estetyczne nie podlegają  dyskusji.  Podobnie jak sikanie w miejscu publicznym (w końcu to też sama fizjologia!).
Owszem, dociera do mnie argumentacja, że kobieta z dzieckiem na ręku to piękny obraz. Z dzieckiem na ręku - owszem, ale z cycem na wierzchu to już jakoś nie. Szczególnie, że ten atrybut kobiecości najczęściej jest wielki, nabrzmiały i mało atrakcyjny. Może właśnie przez to, że taki aseksualny jest to przyzwolenie na jego eksponowanie?

Moja przyjaciółka notabene wówczas matka karmiąca powiedziała, że kobiecie podczas ciąży odpada połowa mózgu, niektórym po urodzeniu druga.  Wiele razy widziałam jak taka idiotka najpierw wpycha wózek na ulicę, a potem patrzy czy coś jeszcze i jeszcze obruszona, że samochód w miejscu nie stanie, a nawet, że pisk opon obudził jej słodkie maleństwo.  Słyszałam o przypadkach jak mamuśki wpychały wózek do windy, gdzie nie było podłogi. Plastyczne opowieści z przebiegu porodu i realistyczne opisy kupek niemowlaka, to chyba najbardziej typowe przykłady "mamuśka talking".  Czasem jak widzę takie kobiety, to mam wrażenie, że specjalnie wystawiają się na widok publiczny by epatować swoją "matkowością".  Jakby one i ich dziecię stanowiły epicentrum świata.  Myśli taka, że posiadanie dziecka czyni ją inną. Pierwszeństwo w kolejkach, ustępowanie miejsc i inne takie... Ba... nawet auto zostawi gdzie popadnie na ulicy, bo musi wyskoczyć po towar pierwszej potrzeby (chleb, pieluchy albo inne fajki), a dzidziol ( ciekawe określenie, prawda?) śpi sobie więc nie należy mu przeszkadzać. Naturalnie, dzidziol jest słoneczkiem mamusi, ale z tego co pamiętam to już Kopernik wstrzymał słońce i zauważył, że ziemia się wokół niego nie kręci. Tym bardziej koło dzidziola. A potem takie dzidziole wyrastają na kibole and psychole. 

Może to zachowanie to taka rekompensata za ubytek atrakcyjności i kobiecości (względnie mózgu).  Cóż, ktoś może powiedzieć, że nie mogę się wypowiadać, bo nie mam dzieci. Może i tak. Może i mnie kiedyś mózg odpadnie. Na razie staram się z niego korzystać ile się da. Czego i Państwu życzę. 

piątek, 3 stycznia 2014

słowa kluczowe - part 9

Grudniowa wichura takie oto słowa kluczowe przywiała:
  • wietrzenie fizyczne ciekawe zdjęcia... 
Perełka jedna za to wielce osobliwa :)

Przy okazji uprzejmie informuję, że przeziębienie ma się dobrze i jak na razie nie ma ochoty mnie opuścić mimo stosowania różnych środków perswazji.