Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

sobota, 26 czerwca 2021

Tak krawiec kraje jak mu materii staje czyli uszyj sobie namiot.

Mus i przymus. Życie zmusiło mnie, żebym znowu siadła do maszyny. Przytyło mi się. I długo łudziłam się, że to ciuchy się pokurczyły w praniu, ale waga szczerze a okrutnie uświadomiła mi bolesną i... ciężką prawdę - trzeba zrzucić kilka kilogramów. No cóż... Chciałabym dołączyć do tłumu usprawiedliwiających się, że ciąża, że rzucenie palenia, że stres, że antydepresanty, że tarczyca... Ale prawda jest taka, że to zawsze jest nasza wina. Uświadomienie sobie, że samo się nie schudnie to był pierwszy krok. Drugi - dieta. A jakże, w pierwszym odruchu paniki rzuciłam się na te "najskuteczniejsze" czytaj - najgłupsze. W moim przypadku - dieta ujemnych kalorii. Po tygodniu wcinania ogórków, selera naciowego i oglądania z wyrzutem sumienia każdego kolejnego listka szpinaku pracując w ogródku rąbnęłam jak długa prosto w lawendę. Spokojnie. Lawendzie nic się nie stało!
Dietę lekko zmodyfikowałam, włączyłam ćwiczenia i kilosów z lekka zaczęło ubywać. Jednak okazało się, że brakuje mi ciuchów, w których mogłabym wyjść między ludzi. Ostały mi się dwie sukienki w których wyglądałam jak człowiek a nie bomba atomowa. Nabycie czegoś co spełniałoby moje mocno wygórowane wymagania tradycyjnie okazało się niewykonalne. Świat i sklepy oferowały mi worki, albo worki, albo worki. Dziękuję, ale i tak już czuję się jakbym pokutę odbywała.

Trudna rada, trzeba szyć. Polazłam zatem na strych, pogrzebałam w pudłach z materiałami i wyciągnęłam coś na czym będę eksperymentować. Szczęśliwie znalazły się jakieś kawałki satyny i bawełny nabyte nie wiem kiedy i po co. To czas na szukanie wykroju. Miało być luźno, ale nie workowo, prosto, bez zamka (wszywanie zamków w satyny to dla mnie męka), i na tyle uniwersalnie abym mogła to nosić zarówno teraz jak i wtedy, gdy wrócę do mojego XS (ciągle się łudzę).

Przypomniało mi się, że dawno temu mama uszyła mi józefinkę, którą uwielbiałam i nosiłam aż do zdarcia. Dosłownie. I to jest to! Dopasowana na górze, odcinana i luźna na dole... Ideał.
Przewaliłam wszystkie Burdy, przetrząsnęłam pinterest i... kicha. Jak w sklepach. Znowu albo pojawiała się kwestia zamka, albo jak to w oryginalnych empire dress - guziczków czy sznurowań. A tak się składa, że służącej vel pokojówki coby mi te guziczki na plecach zapinała nie posiadam. A szkoda.
Nie ma wykroju? To go sobie zrobię. Wymyślę. Taaa...

Finalnie, jak to zwykle bywa - co innego się chciało, co innego się ma. A ja mam namiot. Taką dwójeczkę bez tropiku. Namiocik z bawełny, więc idealny na lato, wiosnę a nawet jesień i zimę jak się pod spód zapoda termo-bluzeczkę i ciepłe rajstopy. 






Post przeleżakował zapomniany przez wiele sezonów i z lekka się zdezaktualizował, bo gabaryty zaczęły mi wracać do normy. Sukienka okazała się strzałem w dziesiątkę i nawet przy mniejszych wymiarach nosi się fantastycznie. Luźna, mięciutka i przewiewna.  Jak tylko czas pozwoli pewnie powstaną następne. Udanego weekendu! 

2 komentarze:

  1. Podziwiam każdego kto potrafi szyć, tym bardziej jeśli potrafi samodzielnie przygotować wykroje. Dla mnie to "wyższa szkoła jazdy" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Samodzielnych wykrojów raczej nie robię, chyba że to coś bardzo prostego jak spódnica z koła. Teraz planuję uszyć infinity dress. Zobaczymy co mi wyjdzie :)

    OdpowiedzUsuń