Jak to przed świętami - zamieszanie. Jedni już wyjechali, inni się pakują, jeszcze inni myślą czy wyjechać... Próbuję zapanować nad tym chaosem zanim sama wyjadę. Idę do jednego z pokoi po klucz od samochodu. Przygotowuję sobie odpowiednie expose spodziewając się dyskusji, tłumaczeń czy kłótni. Ku mojemu zdumieniu klucz oddają mi natychmiast i bez żadnego marudzenia. Trochę mnie to dziwi, ale myślę sobie, że to pewnie na okoliczność ich stanu wskazującego (jest godzina 10). Przez podwórko idę do siebie i... dociera do mnie. Klucz do samochodu mam. TYLKO SAMOCHODU NIE MA!!! Kręcę się po podwórku, obiegam budynek dookoła, skłonna jestem nawet pod kamienie zaglądać, choć wiem, że to nie zmieni faktu, że samochodu na podwórku po prostu nie ma. Wracam do debili i pytam:
- Daliście mi kluczyki od samochodu, ale gdzie jest samochód?
- A my nie wiemy.
- W poniedziałek jechaliście do sklepu i co się potem stało z samochodem?
- A my nie wiemy. Ostatni raz w piątek do pracy nim jechalim.
Wiem, że kłamią, ale jeszcze nie wiem jak to udowodnić. Dzwonię do szefa i mówię, że samochód wcięło. Potem przez godzinę wydzwaniam, wypytuję, przeprowadzam prywatne śledztwo próbując dojść kto i kiedy ostatni raz jechał samochodem. Jak nic wychodzi, że Mati z jakimś pasażerem ruszył autem do sklepu. Coffee Shopu niechybnie. A potem ślad po nim zaginął. Po samochodzie. Mati niestety jest.
- Wiem, że jechałeś w poniedziałek z kimś do sklepu, więc gdzie jest teraz samochód?
- A skąd mam wiedzieć? Przecież my pijemy.
No tak, ten argument jest niezaprzeczalny. Macham ręką i czekam na szefa. Próby wydobycia przez bossa informacji, co się wydarzyło w poniedziałek wieczorem i gdzie jest samochód również palą na panewce. W końcu wiedząc, że sami sobie nie poradzimy dzwonimy po policję. Po kilkunastu minutach przyjeżdżają i rozpoczynają dochodzenie. Zeznania orłów są stanowcze - samochodu nie widzieli od piątku, do sklepu samochód pojechał sam, a oni są biedni, nieszczęśliwi i wszyscy (szczególnie ja) czepiają się niewinnych.
- A panowie coś dzisiaj pili? Wino, wódkę, piwo? - pyta policjant.
Tłumaczę pytanie.
- Nooo.. wódkę
- A ile? - docieka policjant
- Dffaa litry - odpowiada ADHD
- Ile???? - pytam (jest godzina 12).
- Dfffaa litry - powtarza. Tłumaczę policjantowi i widzę jak oczy zaraz wyjdą mu z orbit.
- Aleee na dffuuch - bełkocze ADHD.
W sumie trudno się im dziwić. Takie stresy i taka odpowiedzialność...
- Gdzie jest samochód - dopytuje policjant?
- Nie wiem. Może na autostradzie? - odpowiada Mati
- My nie jechaliśmy do żadnego coffee shopu. Co mi pani opowiada. Możemy tam jechać. Niech powiedzą czy tam byłem czy nie. Mnie każdy pozna przez moją fryzurę. Fakt, ADHD ma charakterystyczny fryz - skrzyżowanie dywanika z fryzurą na polskiego szlachcica.
- A my nie mówiliśmy nic o coffee shopie - rzucam radośnie widząc, że panowie zaczynają się gubić - Tylko o sklepie - dodaję tłumacząc zaraz policjantom naszą rozmowę.
W końcu nawet policjanci nie wytrzymują i stwierdzają, że skoro nie chcą powiedzieć, gdzie jest samochód to zabierają ich na komisariat. Mati się łamie i tak oto płynie historia jak to pojechali do coffee shopu, zabrakło im benzyny, więc zostawili samochód na poboczu i poszli na stację benzynową, a jak wrócili to samochodu już nie było. Zniknął. Magic car. Jak u Copperfielda.
Przy pomocy policji ustalamy, że auto stoi na parkingu odholowane.
Przez kolejne godziny załatwiamy formalności. Auto jest bez benzyny, z rozładowanym akumulatorem, a mnie czeka zadanie przyprowadzenia go "do domu". Przyjeżdżam tym klamotem zmęczona tak, jakbym rowy przez tydzień kopała. Mam ochotę zabić tych debili. Po powrocie zastajemy panów w dużo lepszych (na pewno lepszych niż nasze) nastrojach, bo w końcu nic się nie stało przecież. Samochód się znalazł.
Ich dobry nastrój wspomaga kolejna butelka wódki na stole. Mam ochotę ich roztrzaskać o ścianę, bo samo wywalenie z roboty i hotelu wydaje mi się mało satysfakcjonujące. Opatrzność okazuję się dla mnie łaskawa.
W ferworze dyskusji, któryś z pijaczków podsuwa mi komórkę pod nos i komenderuje:
- Mów!
Biorę telefon i słyszę, że po drugiej stronie ktoś turecko-angielskim pyta o nasz adres. Podaję adres i słyszę:
- You speak iingliszzz verrrry well. You can tell Yorrr frrriends if they have morrre colleagues I can give them job tuuu...
Piorun we mnie uderza, ale grzecznie przedstawiam się, podaję firmę i informuję, że to nie są moi koledzy tylko pracownicy, których właśnie wyrzucam z pracy i hotelu. A tak w ogóle to są kompletnie pijani. Po chwili milczenia słyszę w słuchawce.
- Uuuups... I didn't know. Thanks.
– No i co ty zrobiłaś
– bełkocze Mati, świadom użytego słowa “drunk”
– Właśnie wystawiłam wam referencje...
I smacznego jajka!
I smacznego jajka!
Trzeba było walnąć pół litra z kolesiami i mieć to wszystko w de, no chyba że samochód był niezbędny :))
OdpowiedzUsuńTowarzystwo do picia wybieram sobie niezwykle starannie :)
Usuńo mamma mia... Ty też z gulem ze złości jak widzę... O_O w sumie to się nie dziwię nawet. Najspokojniejszemu by opadło to i owo, a najbardziej owo (kiwam głową ze zrozumieniem i współczuciem). Jako dochtór (od rur chwilowo ale co tam) mogę zalecić - dwie miarki alkoholu dowolnego spożytego doustnie w momencie dotarcia samochodem do punktu docelowego na najbliższą dobę. Następnie kontynuować terapię do momentu osiągnięcia stanu ZEN.
OdpowiedzUsuńCiepłe pozdrowienia dla Twojej pulsującej na czole żyłki, do tej mojej, co też mało radośnie pulsuje ;)
Na szczescie historia owa jest retrospekcja zdarzen. Wowczas bylam jeszcze przyjazniejsza dla swiata. Dzis pewnie wode wylalabym im do zlewu co skutkowaloby ich zejsciem smiertelnym z rozpaczy :D
Usuńufff, w sumie mogłam się domyślić, że to wspomnienia - tak spokojnie chyba nikt tuż po wydarzeniach nie byłby w stanie ich opisać ;) Ale i tak podziwiam - ja zareagowałabym dokładnie jak powiedziałaś - zawartość do zlewu, flaszka z rozmachem w pusty czerep - choćbym nie wiem jak pozytywne nastawienie prezentowała do świata ;)
UsuńHistorie "mrożące krew w żyłach" w Twoim wydaniu czyta się fantastycznie ;)
Bardzo dziękuję. Cieszę się, że owe historyjki z życia wzięte Ci się podobają, ale zapewniam Cię, że tych na prawdę mrożących krew w żyłach pewnie nigdy nie opiszę, bo nie było i nie ma w nic zabawnego. Pewnie nigdy nie spałaś z nożem pod poduszką :) I wierz mi, że to też było średnio dramatyczne.
Usuńłał, ostra jesteś! Czytałam z zapartym tchem. Cóż, w Polsce porzuconym samochodem raczej zająłby się kto inny niż policja:)
OdpowiedzUsuńOstra bylabym walac ta butelka po lbie jednego z drugime :)
UsuńJak się popatrzy na niektórych to wstyd się przyznać, że rodacy.Było nie wystawiać referencji- miałabyś niezły ubaw jakby ich sami chcieli zabrać.
OdpowiedzUsuńA sytuacja wynikła z prostego , pokutującego tu i ówdzie zdania- moje to? Nie moje, nie dbam, olewam...
Ja bym nie przepuściła, albo bym wódę wylała, albo rozbiła.
Szczerze... ja się w miejscach publicznych nie obnoszę z ojczystym językiem, a narodowość staram się ukrywać jak długo się da.
UsuńSmutne jak nie wiem co...Ale absolutnie nie dziwne:((
UsuńO w mordę... Ja bym prawdopodobnie któregoś z nich zdzielił tą butelką. Albo stołem, na którym stała...
OdpowiedzUsuńAle wspomnienia, wredne ale sądząc po tekście i po czasie jaki upłynął mimo wszystko dla Ciebie fajne, jak Byś była totalnie wkurzona to pewnie Byś ich nam nie opisała a tak ...... i my mamy radochę.
OdpowiedzUsuńA poza tym wszystkim życzę Ci smacznego jajka i mokrego dyngusa, ale bez zapalenia płuc. U nas w Polandii piękna śnieżna zima tej wiosny, wczoraj zrobiło się znowu biało po całości tak na jakieś 5-10 cm. Pozdrowionka.
Hmm... wime jak sie czujesz ... Jak masz dosc to przyjedz do mnie to pogadamy... jak na razie narodowosci az tak bardzo nie ukrywam ale i sie z nia nie obnosze
OdpowiedzUsuńDzięki. Na szczęście teraz nie mieszkam z uitzendkrachtami, więc jest dużo lepiej. A w jakiej części Holandii mieszkasz?
Usuń