Podaję nazwę biura i
ilość umówionych pracowników. Sympatyczny pan wręcza druczek i
zalaminowane polskie tłumaczenie. Znając poziom intelektualny
polskiego wybrańca tłumaczę i tak po kolei rubryczki:
1. Nazwisko
- Moje? - pyta jełop i już mam ochotę walnąć go w pusty i łysy łeb. Łysy, ale z dywanikiem.
- Nie. MOJE - odpowiadam, ale w obawie, że debil faktycznie wpisze moje nazwisko szybko dodaję - no ja już sofi mam.
- Aaaaa... Bo ja żem myślał.
- Akurat... Myślał... To prawie jak termin ze słownika wyrazów obcych dla ciebie człowieku - myślę sobie, ale tłumaczę dalej.
2. Data i miejsce urodzenia.
Zerkam chłopkowi przez ramię i parskam śmiechem- 20.04.1976 Gliwice ul. Rzemieślnicza 5/50.
- Baaardzo dokładnie pamięta pan miejsce swojego urodzenia - zauważam sarkastycznie.
- A co, a co? Aaaa... no miejsce miałem wpisać.
- To pan jeszcze dopisze czy to w domu czy szpitalu było - nabijam się dalej.
- Bo ja to na spokojnie musze a nie tak na łapu capu. Usiąść, przy kawie, pomyśleć...
Nie komentuję, bo rozumiem, że zapamiętanie miejsca urodzenia i daty może przerastać jego możliwości intelektualne.
3. Narodowość
- Polska?
Bingo!
4. Miejsce zamieszkania poza granicami kraju.
Tłumaczę, że "poza granicami" to dla urzędu poza Holandią, czyli nie tu, tylko tam, czyli w Polsce.
- To co mam wpisać?
- Pan przepisze z miejsca urodzenia - pukam palcem w druczek i nie wiem czy mam zacząć się śmiać czy płakać.
Chłopek wysywając język jak dziecko w szkole mozolnie przepisuje. Możliwe, że w jego przypadku język stanowi wypustkę mózgu.
5. Miejsce zamieszkania.
Podaję na kartce holenderski adres. Facet patrzy na kartkę jakby pierwszy raz w życiu widział słowo pisane. Wzdycham ciężko i zaczynam mu dyktować. Rotterdam. R O T T E R D A M. Brawo! No mistakes!
- Mozartweg. M O Z... Nie S tylko Z. Z jak Zenon. M jak Magda, O jak Olga, Z jak Zenon, A jak Anna...
- Moja żona ma Ania na imię - chłop dekoncentruje się
- No pięknie, ale niech pan pisze dalej R jak Renata, T jak Tadeusz,
W jak Władysław, W.. a nie V... M O Z A R T W E G.
Uuuuuff... Poszło.
6. Nazwa i adres pracodawcy.
Boert Dienstverlening Moessorgskystraat 76, Rotterdam*... O matko huto... Lato nas tu zastanie zanim on to napisze.
Biorę długopis i uzupełniam dane za niego.
Pukam palcem gdzie ma podpisać. Zmęczony wysiłkiem pracownik idzie na papierosa, a ja czekam na decyzje. Po 15 minutach odbieramy sofi.
Nie kochani, to nie koniec atrakcji. Czeka nas jeszcze wizyta w banku :)
*Wszelkie podane adresy to totalna fikcja, prosze wiec nie wysylac cv na adres pracodawcy tudziez nie odwiedzac Matiego pod ww. adresem ;)
1. Nazwisko
- Moje? - pyta jełop i już mam ochotę walnąć go w pusty i łysy łeb. Łysy, ale z dywanikiem.
- Nie. MOJE - odpowiadam, ale w obawie, że debil faktycznie wpisze moje nazwisko szybko dodaję - no ja już sofi mam.
- Aaaaa... Bo ja żem myślał.
- Akurat... Myślał... To prawie jak termin ze słownika wyrazów obcych dla ciebie człowieku - myślę sobie, ale tłumaczę dalej.
2. Data i miejsce urodzenia.
Zerkam chłopkowi przez ramię i parskam śmiechem- 20.04.1976 Gliwice ul. Rzemieślnicza 5/50.
- Baaardzo dokładnie pamięta pan miejsce swojego urodzenia - zauważam sarkastycznie.
- A co, a co? Aaaa... no miejsce miałem wpisać.
- To pan jeszcze dopisze czy to w domu czy szpitalu było - nabijam się dalej.
- Bo ja to na spokojnie musze a nie tak na łapu capu. Usiąść, przy kawie, pomyśleć...
Nie komentuję, bo rozumiem, że zapamiętanie miejsca urodzenia i daty może przerastać jego możliwości intelektualne.
3. Narodowość
- Polska?
Bingo!
4. Miejsce zamieszkania poza granicami kraju.
Tłumaczę, że "poza granicami" to dla urzędu poza Holandią, czyli nie tu, tylko tam, czyli w Polsce.
- To co mam wpisać?
- Pan przepisze z miejsca urodzenia - pukam palcem w druczek i nie wiem czy mam zacząć się śmiać czy płakać.
Chłopek wysywając język jak dziecko w szkole mozolnie przepisuje. Możliwe, że w jego przypadku język stanowi wypustkę mózgu.
5. Miejsce zamieszkania.
Podaję na kartce holenderski adres. Facet patrzy na kartkę jakby pierwszy raz w życiu widział słowo pisane. Wzdycham ciężko i zaczynam mu dyktować. Rotterdam. R O T T E R D A M. Brawo! No mistakes!
- Mozartweg. M O Z... Nie S tylko Z. Z jak Zenon. M jak Magda, O jak Olga, Z jak Zenon, A jak Anna...
- Moja żona ma Ania na imię - chłop dekoncentruje się
- No pięknie, ale niech pan pisze dalej R jak Renata, T jak Tadeusz,
W jak Władysław, W.. a nie V... M O Z A R T W E G.
Uuuuuff... Poszło.
6. Nazwa i adres pracodawcy.
Boert Dienstverlening Moessorgskystraat 76, Rotterdam*... O matko huto... Lato nas tu zastanie zanim on to napisze.
Biorę długopis i uzupełniam dane za niego.
Pukam palcem gdzie ma podpisać. Zmęczony wysiłkiem pracownik idzie na papierosa, a ja czekam na decyzje. Po 15 minutach odbieramy sofi.
Nie kochani, to nie koniec atrakcji. Czeka nas jeszcze wizyta w banku :)
*Wszelkie podane adresy to totalna fikcja, prosze wiec nie wysylac cv na adres pracodawcy tudziez nie odwiedzac Matiego pod ww. adresem ;)
Śmietanka intelektualna kraju Ci się trafiła.Ale miałam podobnie - dokumenty po polsku, kraj właściwy, a też tłumaczyło się po piętnaście razy...
OdpowiedzUsuńRany poplułam przez ciebie monitor hahahaha. Obawiam się, że ze mnie nieraz też taka debilka wychodzi jak się zestresuje :)
OdpowiedzUsuńPozwól, że nie uwierzę jednak :)
Usuńze Ty jeszcze nie zidiocialas przy nich, mysle ze od tego ratuje cie prowadzenie bloga, a trafiaja ci sie jacs normalini ludzie...?pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie jestem pewna czy nie zidiociałam :)
UsuńA serio, trafiają się też normalni, choć jak wiadomo pojęcie normalności jest jak gumka w majtkach ;)