Korzystając z wczorajszego słonecznego dnia, spontanicznie po zrobieniu zakupów podjechałam do Kinderdijk. Ci co mnie znają wiedzą, że na punkcie wiatraków mam kompletnego fioła.
Hen dawno temu, bodaj w Woerden trafiłam na wiatrak idealny. W moim ulubionym "fasonie", z balkonem dookoła (zapewne ma on swoją fachową nazwę), czarny i majestatyczny. Zatrzymałam samochód na środku ulicy, wylazłam i stałam gapiąc się jak totalny debil. Jak już się napatrzyłam, ochłonęłam a widok wiatraka wchłonęłam w siebie odwróciłam się i... za mną stał wóz policyjny. Pomyślałam, że za przyjemności vel głupotę trzeba będzie teraz zapłacić, bo spowodowałam zagrożenie, bo ruch zatamowałam... Policjanci może i mieli ochotę mnie pouczyć, ale na widok mojej rozanielonej i szczęśliwej gęby dostali takiego ataku śmiechu, że tylko machnęli ręką, żebym jechała.
Kinderdijk i wiatraki to dla mnie jak śniadanie u Tiffany'ego dla Holly Golightly. Uspakaja, oczyszcza umysł, daje taką pewność (a choćby nawet i złudną), że wszystko będzie dobrze. A ostatnio wyjątkowo tego potrzebowałam.
Zatem podzielę się z Wami tymi wczorajszymi widokami. Może i Wam pomogą one odskoczyć od ponurej rzeczywistości, jesiennej szarugi i smuteczków wypełzających zewsząd niczym holenderska mgła...
Podczas tego godzinnego spaceru po głowie tłukła mi się ciągle ta piosenka:
Nie wiem czy Bóg jest DJ-em, ale jak dla mnie jest on w ruchu skrzydeł pracującego wiatraka, szumie trzcin, zapachu lekko zmrożonej trawy, kluczu ptaków przelatujących niewyobrażalnie nisko nad głową... This is my church.
Ładny widok:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa żywo robi jeszcze lepsze wrażenie. Udanego weekendu!
UsuńWiatraki są magiczne, to prawda ♥
OdpowiedzUsuńCieszę się, że też tak myślisz :)
Usuń