Najpierw było jakieś dziwne burczenie. Lekkie. Nie nasuwające podejrzeń. Potem obrzydliwa wielka mucha w kieliszku wina. Wylałam. Umyłam kieliszek uzupełniłam płyn... Burczenie przemieniające się w bzyczenie narosło. Wyhynęłam na korytarz z obawą, że kot rozwleka jakieś gniazdo os. Ucieszyłam się, że to nie osy tylko ściana much dziwiąc się jednocześnie skąd tego cholerstwa tyle się wzięło. Pozamykałam okna. Zamknęłam wywietrzniki. Ruszyłam do ataku z łapkami na muchy niczym wojownik Hwarang. Rzuciłam się w wir walki - biegałam wymachując łapkami, tłukłam wroga znacząc krwawe ślady na firankach, zasłonach i ścianach. Trup ścielił się gęsto! W powietrzu unosił smród spalenizny. Niestety elektryczny miecz, znaczy się łapka nie wytrzymała kontaktu ze ścianą. Walczyłam dalej machając teleskopową łaką. Ale i ona nie wytrzymała zmasowanego ataku wroga... Trudno.
Nalałam sobie ostatni kieliszek wina i raczyłam się serią bezbolesnych filmików. Głupich idealnie. Wiecie, takich co to wieczorem oglądasz a rano za cholerę nie pamiętasz co to było :) No dobra, coś tam pamiętam. Jeden to Something Gotta Give (nie mam pojęcia jaki to polski tytuł ma) z Keanu Reevesem, Diane Keaton i Jackiem Nicolsonen, a drugi z Meg Ryan, robiącą głupie miny i mszczącą się na byłym facecie. Piękny film... Głupi idealnie... Choć przyznaję... inspirujący... Obawiam się jednak, że w realu ex zaraz by o stalking posądził i skończyłoby się długim ciąganiem po sądach zamiast wściekłej satysfakcji.
Ilustracja stworzona dzięki IDEOGRAM |