Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

sobota, 20 października 2018

Bzowa babuleńka

Bzowa, bo taki kolor. Bzowa, bo zaczynałam robić jak bzy kwitły... A przy okazji pamiętacie Bzową Babuleńkę Andersena? Oczywiście z rysunkami ukochanego Szancera. Są tu fani jego twórczości?


Teraz jak tak patrzę na ten rysunek to myślę sobie, że ten bez u Mistrza Szancera jakoś mi bardziej przypomina  Barszcz Sosnowskiego... Ale cóż... Jakie życie taki bez, nie dziwi nic...

Bzowa babuleńka miała swoje trzy podejścia. Pierwotnie sweter  miał mieć żakardowe kocie wstawki. Niestety włóczka ta nie nadaje się do żakardów, co wyszło niestety w trakcie i pół frontu uległo spruciu. Widać tak miało być, że zauważę filozoficznie. Dziwne, że na próbce koty zachowywały się normalnie i dopiero przy większych gabarytach zaczęły hasać. Porażka nie została uwieczniona.


Podejście drugie to wzór swetra samostworzony, zainspirowany instrukcją ściągacza owijanego Intensywnie Kreatywnej. Sweter robiony na okrągło od dołu.  Na przodzie miała być plisa z guzikami, ale doszłam do wniosku, że zaburzy to wzór, który śmiem twierdzić całkiem przyzwoicie się zgrał. Rękawy pseudoraglanowe robione z innej włóczki. Koncept wymuszony ilością wełny.
I ta koncepcja pewnie by się utrzymała, gdyby nie fakt, że zaparłam się jak dzika świnia, że ja chcę ten sweter mieć rozpinany na zamek błyskawiczny. Rozdzielczy oczywiście i jeszcze niewidoczny, a nie jakiś zionący plastikowymi lub metalowymi ząbkami. Po kilku wizytach w pasmanteriach i konwersacjach z paniami przekonującymi mnie, że szukam świętego Graala wykończeniówki czyli czegoś co nie istnieje, dałam sobie spokój.
Robótka odleżała swoje w kartonie... Nastała kolejna wiosna i bzy u sąsiada rzygnęły zapachami przypominając mi o bzowej babuleńce. Wyciągnęłam, popatrzyłam i... sprułam.
I tak oto powstała wersja trzecia, choć nikt nie powiedział, że ostateczna.

Włóczka to jakaś wiskoza. Chyba. Robiło się lekko i szybko (skończyłam w kilka dni, robiąc oczywiście z przerwami). Najwięcej zabawy było przy robieniu rękawów innym kolorem, bo kłębków miałam sztuk pięć. Dwa na przody, dwa na rękawy i jeden na tył. Powiedzmy sobie wprost - totalne zamotanie.
Nic specjalnego, ale cieszę się, że bluzka wreszcie skończona.



Wiskoza, jak widać na załączonym obrazku się mnie. Mnie, gniecie i wygląda jak psu z gardła wyciągana. Trudno. Nie jest to włóczka idealna, ale w upalne dni całkiem dobrze się sprawdza. 

W tle wstrzeliły się moje drzewka bonsai. Może kiedyś będzie oddzielny post o nich.



Uprzedzam, że to nie koniec mojej fioletowej gorączki.

8 komentarzy:

  1. Ten bez u Szancera to bez (czarny bez to właśnie bez), ten, o którym się mówi "bez" to właściwie lilak i należy do rodziny oliwkowatych (sic!)
    Tak, uwielbiałem Szancera jako dziecko! :-) potem odkryłem innych rysowników i ilustratorów, ale wciąż mam dlań miejsce w serdecznej pamięci.
    U mnie też prucie było - jak się nie nasza, trzeba przerobić ;-)
    Bardzo piękna Babuleńka, serio! ♥
    Miłego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Troszkę się podedukowałam :)
      Fakt, jak się nie nasza to pruć - dobra nasza :)
      Tobie również udanego weekendu.

      Usuń
  2. Nie poddajesz się łatwo :) I bardzo dobrze, bo włóczka zagrała idealnie. Takie łączenia kolorów w dzianinie bardzo lubię. No i do tego bardzo zgrabny, idealny na lato dekolt. Toteż niech się mnie, grunt, że ładnie okrywa i nie przegrzewa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak... Never give up to moje ostatnie motto ;)
      Moje udziergi przy Twoich to takie biedne siostry, więc tym bardziej dziękuję!

      Usuń
  3. Och, przede wszystkim kolor jest absolutnie cudowny :) Żałuję, że wszelkie lila fiolety lawendy nie dla mnie, nawet przy moim lekceważeniu dla palet wiem, że w tym nie wyglądam. Mogę więc tylko podziwiać i zazdrościć.

    Po drugie mam całe takie ogromne wydanie Andersena, z tymi ilustracjami, i są śliczne.

    Po trzecie wersja trzecia bardziej podoba mi się od drugiej.

    Po czwarte proszę coś o bonsai. Moje jedno, kiedyś przed laty, nie przetrwało zimy. A Twoje nawet z daleka wyglądają, jakby trwały w najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki :) Takie blade fiolety też nie należą do mojej palety kolorystycznej, ale jakoś mi to nie przeszkadza.
    O bonsai pewnie coś będzie choć moje doświadczenie wielkie nie jest, bo mam na razie dwa i pracuję nad zrobieniem własnego od podstaw. Egzemplarze na zdjęciu to Zelkova Serrata. W Polsce może też być pod nazwą - Brzostownica Japońska. Prosta w obsłudze i może stać zarówno w domu jak i na zewnątrz. A Ty jakie drzewko miałaś?

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze sobie powtarzam, że paleta to tylko sugestia, a nie ścisłe wytyczne. Grunt, żeby się w danym kolorze/ciuchu dobrze czuć.
    Nie mam pojęcia, co to było tym moim drzewkiem. Wydawało mi się, że postępowałam zgodnie z instrukcją, ale zimą listki opadły i już nie odrosły :/
    Wyhodowanie własnego... to chyba trochę trwa, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dobre czucie" jest ważne, choć doświadczenie pokazało mi, że paleta (dobrze dobrana) nie kłamie.
      Ciężko powiedzieć czemu drzewko Ci padło. Niektóre gatunki są bardzo chimeryczne, choćby bardzo popularne i pozornie łatwe w obsłudze fikusy. Często też drzewka bonsai z supermarketów są niejako z góry skazane na zagładę. Byle jak traktowane w sklepach, wcześniej po traumie transportu, do tego kwestia gatunku. Zelkowa jest dobrym materiałem dla początkujących bonsaistów.

      Usuń